Druga połowa lat 80. ubiegłego wieku była bardzo udana dla Batmana. Ukazały się wtedy bowiem przynajmniej dwa albumy, które zrewolucjonizowały nasze spojrzenie na tę postać. „Powrót Mrocznego Rycerza” zaskakiwał niecodzienną formą narracji, natomiast „Azyl Arkham” – wizją graficzną, za którą odpowiadał – znany później głównie ze współpracy z Neilem Gaimanem – Dave McKean.
Ostatnie takie wariatkowo
[Dave McKean, Grant Morrison „Azyl Arkham (wyd. 2)” - recenzja]
Druga połowa lat 80. ubiegłego wieku była bardzo udana dla Batmana. Ukazały się wtedy bowiem przynajmniej dwa albumy, które zrewolucjonizowały nasze spojrzenie na tę postać. „Powrót Mrocznego Rycerza” zaskakiwał niecodzienną formą narracji, natomiast „Azyl Arkham” – wizją graficzną, za którą odpowiadał – znany później głównie ze współpracy z Neilem Gaimanem – Dave McKean.
Dave McKean, Grant Morrison
‹Azyl Arkham (wyd. 2)›
„Azyl Arkham” – z podtytułem: „Poważny dom na poważnej ziemi” – to album wiekowy. Jego pierwsze (amerykańskie) wydanie ujrzało bowiem światło dzienne w 1989 roku; w Polsce opublikowano go – w Egmontowskiej serii „Mistrzowie komiksu” – szesnaście lat później. Po kolejnej dekadzie zdecydowano się natomiast na wznowienie. Tym razem jednak w serii DC Deluxe. I była to ze wszech miar słuszna decyzja. W zalewie klasycznych w stylu superbohaterskich opowieści o Mrocznym Rycerzu warto przypomnieć tę tak od wszystkich innych różniącą się graficznie opowieść Granta Morrisona („JLA – Amerykańska Liga Sprawiedliwości”, „
Fantastyczna Czwórka: 1234”, „New X-Men”, „Batman i syn”) i Dave McKeana. Zwłaszcza z uwagi na drugą z wymienionych postaci – angielskiego grafika, który kojarzony jest głównie ze swej współpracy z Neilem Gaimanem. Tworzył dla niego nie tylko okładki do kolejnych „
Sandmanów”, ale również ilustrował jego albumy („Drastyczne przypadki”, 1987; „Czarna orchidea”, 1989; „Sygnał do szumu”, 1992; „Śmierć”, 1993; „Mr. Punch”, 1994; „Dni pośród nocy”, 1999) i powieści („Wilki w ścianach”, 2003).
Kreska – choć to akurat w tym przypadku chyba nie do końca trafne określenie – McKeana jest doskonale znana i łatwo rozpoznawalna. Zobaczywszy jeden kadr, od razu wiadomo spod czyjej wyszedł ręki. Należy jednak pamiętać, że kiedy wydawnictwo DC Comics zdecydowało się prawie trzy dekady temu powierzyć mu pracę nad wymyślonym przez Morrisona „Azylem Arkham”, angielski rysownik nie miał jeszcze tak mocnej pozycji na rynku. A i czytelnicy komiksów superbohaterskich nie byli przyzwyczajeni do podobnych eksperymentów. Owszem, wcześniej ukazał się już wprawdzie nowatorski „Powrót Mrocznego Rycerza” (1986) Franka Millera, ale jego osobność polegała głównie na nietradycyjnej formie narracji, nie zaś – a przynajmniej nie w tak dużym stopniu – na warstwie wizualnej. McKean tymczasem zaproponował coś, z czym nigdy wcześniej (a i później nadzwyczaj rzadko) w historiach o Człowieku-Nietoperzu nie mieliśmy do czynienia. Opowieści o obłąkańcach zamkniętych w szpitalu psychiatrycznym przydał właśnie posmak schizofrenicznego szaleństwa.
Wszystko, co najgorsze, zaczyna się od buntu pacjentów Azylu Arkham, szpitala założonego kilkadziesiąt lat wcześniej przez lekarza psychiatrę Amadeusza Arkhama (okoliczności tego są zresztą przedstawione w komiksie). Zrewoltowani pensjonariusze pod przywództwem Jokera biorą za zakładników personel placówki, po czym stawiają żądania. Jedno z nich zaskakuje policję – chęć osobistej rozmowy z Batmanem. Ten jednak, zdając sobie sprawę, że może to być jedyna szansa na uratowanie uwięzionych, wyraża zgodę. I nawet przyjmuje „zaproszenie” Jokera, który składając je, wypowiada zaskakujące dla samego Mrocznego Rycerza słowa – że szpital to miejsce dla niego. Morrison nawiązuje tu do obaw, które niejednokrotnie targały Człowiekiem-Nietoperzem – że jest tak samo szalony, jak wariaci, przed którymi stara się chronić Gotham. Wyprawa do Azylu staje się więc dla Bruce’a Wayne’a przede wszystkim konfrontacją z własnymi demonami ukrytymi w głowach Jokera, Two-Face’a, Clayface’a, Killer Croca, Szalonego Kapelusznika i innych.
Drugi wątek tej historii sięga w odległą przeszłość i wyjaśnia genezę powstania Azylu. Na głównego bohatera wyrasta w nim ciężko doświadczony przez los Amadeusz Arkham, który aby nie oszaleć, próbuje oswoić tragedię, jaka go spotkała. Morrison wykorzystuje tę postać również do wprowadzenia kilku kluczy niezbędnych do zrozumienia przedstawionych wydarzeń. Stąd odwołania do filozofii Carla Junga i okultystycznych wizji Aleistera Crowleya, których Arkham spotyka podczas podróży po Europie. Stąd także cytaty z „Przygód Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla i nawiązania do Starego Testamentu. Stąd – w efekcie – zupełnie odmienne spojrzenie na Batmana, który przekraczając granice Azylu, staje się de facto kolejnym z jego pacjentów. A przynajmniej to mu grozi, jeśli nie okiełzna siedzących w jego własnej głowie demonów. Joker wciąga go bowiem w piekielnie niebezpieczną grę, w której wcale nie stoi na z góry przegranej pozycji. Morrison robi zresztą wiele, aby jeszcze bardziej skomplikować sytuację Człowieka-Nietoperza.
Wymyślona przez szkockiego scenarzystę fabuła prawdopodobnie nie wydawałaby się aż tak atrakcyjna, gdyby nie znalazła dopełnienia w onirycznych rysunkach Dave’a McKeana. Gdyby „Azyl Arkham” zilustrował inny artysta, nie mielibyśmy do czynienia z historią o takiej sile rażenia. Anglik sprawił bowiem, że na otaczający pacjentów Azylu świat spojrzeliśmy ich oczyma. Oczyma schizofreników, psychopatów, seryjnych morderców – ludzi o umysłach, duszach i sercach na wskroś przesiąkniętych złem, niezdolnych do resocjalizacji, już po wsze czasy pogrążonych w odmętach szaleństwa. Wyszła z tego opowieść grozy, od której trudno uwolnić się po lekturze, której obrazy zostają pod powiekami. Wydawca zdawał sobie jednak sprawę, że nie wszystkie niuanse mogą być czytelne, dlatego do właściwej części komiksu dodał cały tekst scenariusza Granta Morrisona, włącznie z autorskimi uzupełnieniami i przypisami. Z jednej strony miły (i potrzebny) gest, z drugiej – chyba jednak nie do końca o to chodziło, aby „Azyl Arkham” stał się zrozumiały dopiero po wejrzeniu do umysłu jego autora.