Zachód wcale nie taki dziki… [Greg, Hermann Huppen „Comanche #2: Wojownicy rozpaczy” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Red Dust, zdobywszy zaufanie Indianki Comanche i jej wiekowego pomocnika, zostaje na ranczu „Trzy Szóstki”. Przy pomocy Clema Ryana i Toby’ego udaje im się wyprowadzić interesy na prostą. Kiedy wydaje się, że od tej pory wszystko pójdzie już z górki, pojawiają się tytułowi „wojownicy rozpaczy”, wysłannicy zamkniętych w rezerwacie Czejenów, którym w oczy głód zagląda. I wcale nie mają pokojowych zamiarów…
Zachód wcale nie taki dziki… [Greg, Hermann Huppen „Comanche #2: Wojownicy rozpaczy” - recenzja]Red Dust, zdobywszy zaufanie Indianki Comanche i jej wiekowego pomocnika, zostaje na ranczu „Trzy Szóstki”. Przy pomocy Clema Ryana i Toby’ego udaje im się wyprowadzić interesy na prostą. Kiedy wydaje się, że od tej pory wszystko pójdzie już z górki, pojawiają się tytułowi „wojownicy rozpaczy”, wysłannicy zamkniętych w rezerwacie Czejenów, którym w oczy głód zagląda. I wcale nie mają pokojowych zamiarów…
Greg, Hermann Huppen ‹Comanche #2: Wojownicy rozpaczy›Najważniejsze serie komiksowe tworzone przez Hermanna Huppena zaczęliśmy poznawać niejako od końca. Najpierw do rąk czytelników nad Wisłą trafiły bowiem historyczne „ Wieże Bois-Maury” i postapokaliptyczny „ Jeremiah”, a dopiero później dzieło, od którego w zasadzie zaczęła się wielka kariera Belga – western „Comanche”. W przeciwieństwie do wcześniej wymienionych tytułów, w tym przypadku Huppen był tylko autorem strony graficznej, za scenariusz odpowiadał jego rodak (choć z francuskim paszportem) Michel Regnier, dużo bardziej znany jako Greg. Regnier zafascynowany był Dzikim Zachodem, podróżował do Stanów Zjednoczonych, poznawał miejsca najważniejszych wydarzeń z dziejów tego państwa. Wszystko po to, aby następnie przelewać swe doświadczenia na papier, jak również udzielać fachowych wskazówek artystom, którzy będą je ilustrować. Tak narodziła się seria komiksowa o pięknej Indiance Comanche i jej wiernym rudowłosym przyjacielu. W tomie pierwszym westernowej opowieści dowiedzieliśmy się, w jaki sposób Red Dust trafił na odziedziczone przez Comanche ranczo „Trzy Szóstki” i dlaczego zdecydował się pozostać u jej boku, choć wiązało się to z narażeniem życia. Historia zakończyła się jednak szczęśliwie (co jest w pewnym sensie znakiem rozpoznawczym Grega), dzięki czemu wkrótce mogła pojawić się jej kontynuacja – najpierw w wydaniu gazetowym (w odcinkach w czasopiśmie „Spirou”), następnie albumowym (w 1973 roku). Tytułowymi „wojownikami rozpaczy” są mieszkający w Wyoming, w rezerwacie pod Górą Wisielców, Czejenowie. Osiedlono ich tam po podpisaniu traktatu kończącego długi i krwawy spór. Wtedy czerwonoskórzy nie zdawali sobie jeszcze sprawy z tego, że ziemia, na której mają mieszkać, jest jałowa. Przed głodem ratują ich dostawy żywności, które nadzoruje rezydujący w Arrow Creek komisarz do spraw Indian. Ale pewnego dnia żywność przestaje docierać, w wyniku czego w oczy zaczyna zaglądać Czejenom głód. Stojący na czele plemienia wódz Trzy Kije nie ma wyboru – wysyła swoich synów, pierworodnego Stojącego Konia i jego młodszych braci Samotnego Ognia i Księżycową Plamę, po jedzenia. Indianie docierają do „Trzech Szóstek”, gdzie akurat trwają przygotowania do transportu bawołów przeznaczonych na mięso dla robotników budujących w okolicy kolej. Czejenowie, wbrew woli właścicielki, zabierają część zwierząt i wracają do rezerwatu; wraz z nimi wyruszają Red Dust i Comanche, aby dowiedzieć się, co jest przyczyną tak nietypowego (i niehonorowego) postępowania ich czerwonoskórych sąsiadów. Od Trzy Kije rudowłosy kowboj dowiaduje się o zaprzestaniu dostaw żywności, co przywiodło pokojowo dotąd nastawionych Indian na skraj śmierci głodowej. Chcąc im pomóc, oferuje się, że wyruszy do Arrow Creek, wyjaśni sytuację i sprawi, że otrzymają należny im kontyngent. Wódz wyraża zgodę, ale jednocześnie nakazuje pozostać Comanche w osadzie w roli zakładniczki. Jeśli mężczyzna nie wróci w ciągu trzech dni, kobieta zginie. Michel Regnier wiedział doskonale, jak rozwinąć fabułę i podsycić zainteresowanie ciągiem dalszym. Wpływ na to miał również fakt, że „Wojownicy rozpaczy” ukazali się pierwotnie w pięciu częściach w prasie; kończąc każdy odcinek, scenarzysta musiał więc zadbać o odpowiednio mocną puentę, jeśli chciał, aby czytelnicy z niecierpliwością czekali na jego kontynuację. Za każdym razem wprowadzał też nowy element, który nie tylko wzbogacał intrygę, ale wpływał również na podniesienie jej dramatyzmu. Raz jest to występny Doc Wetchin, który gdy tylko nadarza się okazja, wykorzystuje ją, by zemścić się na rudowłosym kowboju; innym znów razem robotnik kolejowy Keenan, osiłek o wielkiej odwadze, ale małym rozumku. Greg każdą z tych postaci wykorzystuje, aby pchnąć akcję do przodu. Ba! nie zapomina nawet o obowiązkowym elemencie każdego klasycznego westernu z Indianami w tle, czyli kawalerii amerykańskiej. Nie bez powodu na okładce komiksu w krótkiej charakterystyce Regniera jest mowa o „humanitaryzmie”; Belg bowiem, tworząc „Comanche”, robił to – w swoisty sposób – ku pokrzepieniu serc. Tym samym szedł szlakiem wytyczonym przed laty przez Karola Maya, któremu westernowa sceneria służyła z jednej strony budowaniu wciągających opowieści przygodowych (głównie dla młodzieży), z drugiej – eksponowaniu pozytywnego przekazu, podkreślaniu takich wartości, jak honor, przyjaźń, odwaga, tolerancja. Nie bez powodu na ranczu Comanche żyją jak w jednej wielkiej rodzinie Indianka, biali kowboje i czarnoskóry Toby „Mroczna Twarz”. W tym, jak można mniemać, wydawca dopatruje się – nie bez powodu zresztą – „humanitaryzmu” Belga. W tę narrację Grega idealnie wpisują się rysunki Hermanna Huppena, które są artystycznie perfekcyjne. W swym realizmie bardzo charakterystyczne dla tego autora, ale jednocześnie jeszcze nie aż tak turpistyczne, jak w przypadku późniejszych jego serii, to jest „ Jeremiaha” czy „ Wież…”. Sceneria Dzikiego Zachodu jest oddana z fotograficzną wręcz precyzją; belgijski rysownik doskonale poradził sobie także z kreacją postaci i zwierząt (których przecież na planszach „Wojowników…” nie brakuje). Czy da się do tej beczki miodu dodać choć malutką łyżeczkę dziegciu? Nie, tym razem na pewno nie. 
|