Był jedną z najbarwniejszych postaci polskiego podziemia. Człowiekiem o rzadko spotykanej pomysłowości, która na dodatek szła w parze z niezwykłą odwagą. Dość powiedzieć, że udając generała Wehrmachtu, zdołał wykraść Niemcom… plany Wału Atlantyckiego. O kogo chodzi? O Kazimierza Leskiego, którego jeden z okupacyjnych pseudonimów brzmiał „Bradl”. I taki też tytuł nosi poświęcony mu komiks Tobiasza Piątkowskiego i Marka Oleksickiego.
Historia w obrazkach: „Muszkieter” numer 37
[Marek Oleksicki, Tobiasz Piątkowski „Bradl #1” - recenzja]
Był jedną z najbarwniejszych postaci polskiego podziemia. Człowiekiem o rzadko spotykanej pomysłowości, która na dodatek szła w parze z niezwykłą odwagą. Dość powiedzieć, że udając generała Wehrmachtu, zdołał wykraść Niemcom… plany Wału Atlantyckiego. O kogo chodzi? O Kazimierza Leskiego, którego jeden z okupacyjnych pseudonimów brzmiał „Bradl”. I taki też tytuł nosi poświęcony mu komiks Tobiasza Piątkowskiego i Marka Oleksickiego.
Marek Oleksicki, Tobiasz Piątkowski
‹Bradl #1›
Historia drugiej wojny światowej skrywa wiele fascynujących postaci. Obdarzonych życiorysami, które przeniesione na ekran wywoływałyby niedowierzanie i kręcenie nosem, z komentarzami typu: „Ale ci scenarzyści odlecieli. Przecież to się nie mogło wydarzyć!”. A jednak – wydarzyło się. Wojenne losy Kazimierza Leskiego – inżyniera, pilota, konspiratora – są tego najlepszym przykładem. To bohater jakich mało. Nawet na tle wielu innych wybitnych działaczy i żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego. Można dziwić się tylko, że do tej pory nie upomniała się o niego popkultura. Że nie stał się bohaterem żadnego filmu, choć biografię ma nadzwyczaj filmową. Na szczęście Leskiemu postanowili przyjrzeć się bliżej – zainspirowani przez pracowników Muzeum Powstania Warszawskiego – twórcy komiksowi. Co akurat zaskoczeniem nie jest albowiem placówka ta już od wielu lat stara się docierać do młodych Polaków, wykorzystując to właśnie medium.
Za opracowanie losów Leskiego zabrali się scenarzysta Tobiasz Piątkowski (ceniony głównie za serie „Status 7” oraz „48 stron”) i rysownik Marek Oleksicki, który dużo bardziej znany jest chyba za granicą, aniżeli w kraju (a to za sprawą zilustrowanych scenariuszy Warrena Ellisa – „Frankenstein’s Womb” i Michaela Alana Nelsona – „28 dni później”). Materiału mieli do dyspozycji tyle, że można podejrzewać, iż historia ta zostanie rozpisana przynajmniej na kilka, jeśli nie, biorąc pod uwagę tempo akcji i mnogość wątków do podjęcia, kilkanaście tomów. Na razie w zapowiedziach jest drugi. Akcja pierwszego – nie licząc krótkich retrospekcji – rozpoczyna się w listopadzie 1939 roku; warto więc wspomnieć, czym bohater komiksu – tutaj funkcjonujący pod jednym ze swoich licznych okupacyjnych pseudonimów „Bradl” – zajmował się przed wojną. Urodził się w Warszawie na dwa lata przed wybuchem pierwszej wojny światowej; był więc nieco starszy niż pokolenie „Kolumbów”, którzy w chwili wybuchu powstania warszawskiego dopiero wkraczali w dorosłe życie.
Dzięki temu już w momencie hitlerowskiej i sowieckiej agresji na Polskę miał spory bagaż doświadczeń. Po zdaniu matury uczył się na wydziale mechanicznym Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektrotechniki (która dopiero na początku lat 50. została „połknięta” przez Politechnikę Warszawską). W 1936 roku wyjechał na staż do Holandii, gdzie najpierw był kreślarzem, a następnie inżynierem w haskim Nederlandse Verenigde Scheepsbouw Bureaus B.V. (czyli Centralnym Holenderskim Biurze Konstrukcyjnym Okrętów). Jako jego pracownik brał udział w projektowaniu między innymi okrętów podwodnych ORP „Orzeł” i ORP „Sęp”, które – na zamówienie polskiej Marynarki Wojennej – budowano właśnie w Kraju Tulipanów. W tym czasie studiował również na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki w Delfcie. W kraju odbył rekrucki kurs pilotażu (o lataniu marzył ponoć już w czasach gimnazjalnych), w efekcie trafił do Szkoły Podchorążych Rezerwy Lotnictwa w Sadkowie pod Radomiem.
Tego wszystkiego – poza wspomnieniem o pracy w Holandii – z komiksu się nie dowiadujemy. Autorzy skupiają się bowiem przede wszystkim na losach wojennych Kazimierza Leskiego. W tym konkretnym przypadku na okresie od listopada 1939 do zimy 1940 roku. Dlaczego od listopada? Ponieważ dopiero wtedy, po wielkiej zawierusze spowodowanej wojną obronną i późniejszymi zmianami granic, Leskiemu udało się wrócić do Warszawy. Co działo się z nim wcześniej? O tym jest mowa we wspomnieniach. Po 17 września, walcząc jako pilot przeciwko Sowietom, został zestrzelony; trafił do niewoli, z której udało mu się jednak uciec. Najpierw musiał wyleczyć się z ran, by później przedostać się do tej części kraju, która znalazła się pod okupacją niemiecką. Dotarłszy do stolicy, dowiaduje się od matki, że jest poszukiwany (podobnie zresztą jak jego ojciec) przez Niemców, nie może więc zostać w domu, ryzyko jest zbyt duże. Znaleźć nowe mieszkanie pomaga mu kolega z czasów szkolnych; dzięki niemu też poznaje śpiewaczkę Baśkę, przez którą stara się nawiązać kontakt z podziemiem. Na próżno. Czasy są takie, że prawie nikt nikomu nie ufa.
Leski jest jednak człowiekiem, który nie jest w stanie spokojnie czekać na koniec wojny. Marzy tylko o jednym – aby „narobić Niemcom jak najwięcej kłopotów”. Dążąc do tego, sam co rusz pakuje się w kłopoty i nie wiadomo, jak by to wszystko się dla niego skończyło, gdyby nie pewien kelner w winiarni Simona i Steckiego. Kelner, który okazuje się być… inżynierem Stefanem Witkowskim, jedną z najbardziej tajemniczych i niejednoznacznych postaci w dziejach polskiej konspiracji drugowojennej. Dzięki niemu Leski spełnia wreszcie swoje marzenie i wstępuje do ruchu oporu, stając się jednym z członków organizacji „Muszkieterowie”. O tym, jak do tego dochodzi, opowiada pierwsza z historii zawartych w „Bradlu” – „Dom pełen robaków”. Druga, „Zmartwychwstanie w Szpitalu Ujazdowskim”, podejmuje w zasadzie dwa motywy. Z jednej strony Tobiasz Piątkowski przygląda się rozwojowi znajomości Kazika z Baśką (notabene jest ona źródłem pierwszej zaplanowanej i przeprowadzonej przez Leskiego akcji zbrojnej, za którą w innej sytuacji i w innej organizacji być może zapłaciłby nawet głową), z drugiej – pokazuje, jak Witkowski tworzy struktury „Muszkieterów”.
W jednym i drugim przypadku jest to interesujące. Choć byłoby jeszcze bardziej, gdyby scenarzysta mocniej wgryzł się w temat. Nie należy jednak zapominać, że to dopiero początek projektu zakrojonego na co najmniej dwa (a zapewne, taką należy mieć nadzieję, dużo więcej) tomy, więc zapewne i na to „wgryzanie” się przyjdzie czas. Jak na razie na pewno można pochwalić Piątkowskiego za wiarygodne oddanie okupacyjnej rzeczywistości i za – mimo wrażenia pewnego chaosu – trzymanie w ręku wszystkich „linek” fabularnych. Ostatecznie całość układa się w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy, chociaż o linearnej intrydze raczej mowy nie ma. Na wielką pochwałę zasługuje również Marek Oleksicki, który przydaje „Bradlowi” (swoją drogą warto by w którymś momencie wyjaśnić czytelnikom, skąd wziął się tak nietypowy pseudonim bohatera, ale może przyjdzie na to czas później) odpowiednio mrocznego i niepokojącego klimatu. To głównie jego rysunki sprawiają, że nie postrzegamy opowieści o Kazimierzu Leskim, jak młodzieńczej przygody, która – pomimo wielu niebezpieczeństw – i tak przecież dobrze się skończy (wszak Leski przeżył wojnę).
Oleksicki wierny jest kresce bardzo realistycznej, choć nie przesadza z nagromadzeniem detali drugiego planu. Bardziej skupia się na emocjach bohaterów, wyraziście rysujących się na ich twarzach. Większość zdarzeń rozgrywa się w godzinach wieczornych (wiadomo, jesienią i zimą zmierzch zapada szybko), więc przez trzy czwarte „Bradla” komiksowy świat spowija półmrok. A że do czynienia mamy z opowieścią dość ponurą – takie rysunki pasują idealnie. Pierwszy tom dzieła wzbogacony został o wstęp historyczny autorstwa profesor Alexandry Richie ze Stanów Zjednoczonych (związanej z warszawskim Collegium Civitas). Swoją drogą ciekawe, dlaczego nie powierzono tego zadania któremuś z polskich historyków (może chodziło o to, aby w ten sposób otworzyć sobie drogę do wydania komiksu na szeroko rozumianym Zachodzie). Może wtedy – choć to tylko „gdybanie” – udałoby się uniknąć błędu w datowaniu dywanowego nalotu na Warszawę na 25 sierpnia (chodzi oczywiście o 25 września). I może nie padłoby trochę chyba niezręczne stwierdzenie o „rozpętaniu kampanii czystek etnicznych” po wrześniu 1939 roku przez Sowietów. Bo przecież ofiarami czystek przeprowadzanych przez NKWD padali i Polacy, i Żydzi, i Ukraińcy, i Białorusini, i Litwini, i Rosjanie, dla których wspólnym mianownikiem była służba dla II RP.