Po dwudziestu jeden latach od przejścia – zgodnie z decyzją przełożonych – „do innej odpowiedzialnej pracy” Jan Żbik powrócił na karty komiksu. Początkowo dowiedzieli się o tym jedynie czytelnicy pewnego bezpłatnego tygodnika publikowanego w stolicy Wielkopolski. Dekadę później historię tę opublikowano w formie zeszytowej. Zupełnie niepotrzebnie. „Tajemnica Plaży w Pourville” okazała się – pod każdym względem – artystyczną katastrofą.
Kapitan Żbik: Miłość, która prowadzi na manowce
[Władysław Krupka, Bogusław Polch „Tajemnica „Plaży w Pourville”” - recenzja]
Po dwudziestu jeden latach od przejścia – zgodnie z decyzją przełożonych – „do innej odpowiedzialnej pracy” Jan Żbik powrócił na karty komiksu. Początkowo dowiedzieli się o tym jedynie czytelnicy pewnego bezpłatnego tygodnika publikowanego w stolicy Wielkopolski. Dekadę później historię tę opublikowano w formie zeszytowej. Zupełnie niepotrzebnie. „Tajemnica Plaży w Pourville” okazała się – pod każdym względem – artystyczną katastrofą.
Władysław Krupka, Bogusław Polch
‹Tajemnica „Plaży w Pourville”›
Gdy w 1982 roku ukazał się ostatni, pięćdziesiąty trzeci zeszyt klasycznego „Żbika”, czyli „
Smutny finał”, nie było do końca pewne, co stanie się z bohaterem dalej. Niby zapowiedziano kontynuację z „następcą” majora w roli głównej, ale mijały kolejne lata, a obietnica nie była spełniana. Jakiś czas później upadła Polska Ludowa, narodziła się wolna i demokratyczna III Rzeczpospolita i o reaktywowaniu bohatera, który kojarzył się jednoznacznie z peerelowską Milicją Obywatelską żaden wydawca nie chciał słyszeć. A nawet jeśli chciał, to musiał poważnie zastanowić się nad tym, jak zareagują czytelnicy, mający teraz do wyboru dziesiątki komiksów wydawanych każdego miesiąca. Zagłosują swoimi pieniędzmi za triumfalnym powrotem ikony słusznie minionych czasów? Wydawało się to bardzo wątpliwe. A jednak Żbik powrócił. Dwie dekady po swoim „przejściu do innej odpowiedzialnej pracy”. By stało się to możliwe, potrzebny był jednak impuls, który przyszedł chyba z najmniej oczekiwanej strony – od pewnego wielkopolskiego biznesmena, którego nazwisko od lat można znaleźć na liście stu najbogatszych Polaków. O kogo chodzi? O Mariusza Świtalskiego.
To bardzo ciekawa, ale i niejednoznaczna postać. Jako dwulatek znalazł się w domu dziecka w Szamotułach, gdzie mieszkał praktycznie do osiągnięcia pełnoletniości. Prawdopodobnie właśnie tam przeżył fascynację komiksami z kapitanem (a później majorem) Żbikiem w roli głównej. W dorosłym już życiu zajął się biznesem i szybko okazało się, że ma do tego niezwykłą „żyłkę”. Gdy upadł PRL, miał dwadzieścia siedem lat; w okres rodzącego się w Polsce „dzikiego” kapitalizmu Świtalski wkroczył z wieloma pomysłami, które udawało mu się realizować, na czym zresztą zbijał majątek. To on stworzył marki Elektromis i Eurocash, on wymyślił Biedronki, Żabki i Małpki. Stworzył poczytny na początku lat 90. ubiegłego wieku tygodnik „Poznaniak”; do niego należał później inny tytuł prasowy – „Miliarder”. On miał udziały w Radiu RMI. On finansował drużynę piłkarską Sokół Pniewy, która dzięki jego pieniądzom weszła nawet do ówczesnej pierwszej ligi. Ale za nim też ciągnęły się sprawy sądowe (jeszcze z czasów Elektromisu), zeznawał też jako świadek w procesie oskarżonego o podżeganie do zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary ekssenatora Aleksandra Gawronika.
W 2002 roku Świtalski sfinansował powstanie „Bezpłatnego Tygodnika Poznańskiego” – gazety, która dystrybuowana była w sieci sklepów Żabka na terenie powiatu poznańskiego. To właśnie na jej łamach 1 września 2003 roku pojawił się pierwszy odcinek nowego komiksu ze Żbikiem – „Gdzie jest Wybrzeże w Pourville?” – który ukazywał się do 4 lutego roku następnego. Scenariusz napisał ponownie Władysław Krupka, a za rysunki odpowiadał Bogusław Polch. Obaj pracowali już ze sobą wcześniej, tworząc w latach 1971-1973 siedem zeszytów: od „
Złotego Mauritiusa” po „
Niewygodnego świadka”. Nie były to może najbardziej udane „Żbiki”, ale też nie najsłabsze. Można więc było oczekiwać co najmniej przyzwoitego rzemiosła. Dodatkowym wabikiem dla czytelników miał być fakt, że tym razem emerytowany milicjant miał się zająć wyjaśnieniem prawdziwego zdarzenia, o którym głośno zrobiło się w całej Polsce jesienią 2000 roku i które do momentu publikacji komiksu nie doczekało się szczęśliwego zakończenia.
W połowie września 2000 roku pracownicy Muzeum Narodowego w Poznaniu odkryli, że wiszący na wystawie jedyny znajdujący się w polskich zbiorach obraz francuskiego impresjonisty Claude’a Moneta „Plaża w Pourville” (1882) – w wersji prasowej komiksu tytułowany „Wybrzeżem…” – nie jest oryginałem. Natychmiast wszczęto śledztwo, które przez wiele lat do niczego nie doprowadziło. I w tym momencie do akcji wkraczają autorzy komiksu. Krupka, konstruując scenariusz, z realnego życia wziął tylko zawiązanie intrygi, później – nie wiedząc, co w rzeczywistości się wydarzyło – użył już własnej wyobraźni. Historia zaczyna się więc od nagłośnienia przez media sprawy kradzieży i przedstawienia pierwszych kroków podjętych przez poznańską policję. Widzimy więc funkcjonariusza przesłuchującego pracowników Muzeum Narodowego i rozmawiającego z malarzem-kopistą, który odkrył podmianę dzieła Moneta. Złodziej zrobił to tak bezczelnie, że aż wydawało się to nieprawdopodobne. Podszedł do zawieszonego na ścianie obrazu, wyciął go i w jego miejsce wkleił kopię. A potem przez nikogo nie niepokojony opuścił placówkę. Kim był? To ma wykryć powołana do życia specjalna grupa operacyjna „Muzeum”.
Tygodnie pracy nie przynoszą jednak żadnych efektów. Mimo wyznaczenia nagrody (w wysokości miliona złotych), rozmów z handlarzami, antykwariuszami, malarzami, właścicielami domów aukcyjnych – nie ma żadnego realnego tropu. W takiej sytuacji komendant postanawia wezwać posiłki w osobie swego dawnego kolegi, emerytowanego pułkownika Jana Żbika. Legendarny detektyw nie może jednak zawiesić emerytury, dlatego też sprowadza do Poznania swego wnuka – porucznika Michała Macieja Żbika z Centralnego Biura Śledczego. To on oficjalnie poprowadzi śledztwo; dziadek natomiast będzie go wspierał, zdobywając potrzebne informacje kanałami nieoficjalnymi. Mówiąc wprost: nakłaniając do mówienia swoich dawnych informatorów. Taki podział obowiązków z miejsca przynosi efekty. Jan zdobywa punkt zahaczenia, a Michał – jak gończy pies – podąża wskazanym śladem. Trop wiedzie zaś z Poznania do Sopotu, a potem dalej – do Paryża – i jeszcze dalej – do Abu Zabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W czasach peerelowskich Krupka nie mógł pozwolić sobie na wysłanie kapitana Żbika poza Europę, więc teraz w przypadku jego wnuka zaszalał na całego.
Niewiele to jednak pomogło. „Tajemnica Plaży w Pourville” jest przerażająco nudna i schematyczna. Sprawia wrażenie dziełka tworzonego na kolanie (zwłaszcza jeśli chodzi o warstwę graficzną), być może nawet z tygodnia na tydzień, w przerwach między innymi, znacznie ciekawszymi zajęciami. Scenariusz Krupki nie różni się wiele od historyjek wymyślanych przez niego w latach 70. Jakby czas stanął w miejscu (i nie zmienia tu nic wysłanie głównego bohatera do Abu Zabi). Fabuła jest anachroniczna, a próby wpisania jej na siłę w nową epokę prowadzą do śmieszności. Na dodatek sporym ograniczeniem dla scenarzysty był fakt, że w momencie tworzenia „Tajemnicy…” nie mógł doprowadzić sprawy do finału, bo ten wciąż nie był znany. Szukał zatem jakiegoś salomonowego wyjścia, które jedynie pogłębiło uczucie niedosytu. Komiksowi nie przysłużył się również Bogusław Polch, który stworzył rysunki tak koszmarnie toporne i tandetne, że od samego patrzenia na nie bolą zęby. Brak czasu na ich dopieszczanie nie może być tu żadnym usprawiedliwieniem. Artyście tego formatu podobne „wpadki” nie powinny się przytrafiać.
Sześć lat po publikacji ostatniego odcinka komiksu los dopisał ciąg dalszy do tej historii. Odnaleziono bowiem zaginiony obraz Moneta. Prawda na temat kradzieży okazała się dużo bardziej banalna, niż chciał to widzieć Władysław Krupka. Złodziejem okazał się rozmiłowany w malarstwie Robert Z., który ukrył „Plażę w Pourville” w domu swoich rodziców w Olkuszu. Miejscowi policjanci wpadli na trop w grudniu 2009 roku, kiedy wezwali go na komendę w związku z niepłaceniem alimentów. Pobrano mu wtedy odciski palców i okazało się, że pasują one do linii papilarnych z ramy obrazu Moneta w poznańskim muzeum. Aresztowanie nastąpiło w styczniu 2010 roku. Sąd skazał Roberta Z. na trzy lata pozbawienia wolności. Wyobraźnia poniosła więc scenarzystę, jak widać, w zupełnie innym kierunku. Dlatego też gdy na pomysł wydania „Tajemnicy…” w formie zeszytowej wpadła przed czterema laty Kultura Gniewu, poproszono Krupkę i Polcha o stworzenie nowego zakończenia. Powstały trzy dodatkowe plansze wyjaśniające, co stało się naprawdę. Oczywiście w żaden sposób nie mogło to wpłynąć na podniesienie jakości komiksu. Podobnie jak mające przywołać klimat dawnych „Żbików” dodatkowe teksty Maksa Suskiego.