Wydawnictwo Taurus zachęcone sukcesem „Valeriana” sięgnęło po kolejną klasyczną serię komiksu frankobelgijskiego. „Luc Orient” ma już swoje lata, ale czyta się go całkiem sprawnie.
Stare ale jare
[Greg, Eddy Paape „Luc Orient #1 (wyd. zbiorcze)” - recenzja]
Wydawnictwo Taurus zachęcone sukcesem „Valeriana” sięgnęło po kolejną klasyczną serię komiksu frankobelgijskiego. „Luc Orient” ma już swoje lata, ale czyta się go całkiem sprawnie.
Greg, Eddy Paape
‹Luc Orient #1 (wyd. zbiorcze)›
Pierwsze plansze z przygodami blond przystojniaka pojawiły się na łamach magazynu „Tintin” prawie dokładnie pół wieku temu. Stało się to za sprawą Michela Régniera – ówczesnego redaktora naczelnego tygodnika. Régnier uznał, że czasy się zmieniają i trzeba wchodzić w nowe obszary. Za takowy uznał tematykę fantastyczno-naukową. Nie wiem na ile można mu zarzucić wykorzystywanie stanowiska, ale ten nowy front został otwarty właśnie przez „Luca Orienta”, do którego scenariusz napisał sam Régnier, korzystający z artystycznego pseudonimu „Greg”. Do współpracy jako rysownika zaprosił swego wieloletniego kolegę i współpracownika Eddiego Paape (dokładnie – Edouard Paape). Ich współpraca układał się bardzo dobrze przez blisko dwadzieścia lat, aż do wyjazdu Grega do Stanów Zjednoczonych. Perturbacje związane z tym wydarzeniem spowodowały, że Paape praktycznie sam musiał napisać scenariusz piętnastego epizodu, a i z kolejnymi bywało różnie. Ostatecznie powstało dziewiętnaście albumów; ostatni z nich ukazał się w roku 1994. Tyle o samej serii, przyjrzyjmy się bliżej jej głównym bohaterom.
Luc Orient to mocno wyluzowany pracownik bliżej nieokreślonego centrum badawczego Eurocristal. Jest podwładnym profesora Hugona Kali, a całość zespołu dopełnia piękna Lora. Ponoć postać głównego bohatera była wzorowana na Flashu Gordonie. I rzeczywiście pierwszych kilka tomów mocno nawiązuje do amerykańskiego wzorca. Ale o tym za chwilę. W pierwszych albumach Luc bardziej przypomina narwanego mięśniaka niż naukowca. Wysoki, dobrze zbudowany, większość problemów rozwiązuje siłą, intelektualne i naukowe zagadki pozostawiając profesorowi Kali. Ten jest całkowitym przeciwieństwem Orienta. Dużo starszy, opanowany, logicznie myślący, unika przemocy. Za to od swoich współpracowników, a dokładnie podwładnych, wymaga praktycznie bezwzględnego posłuszeństwa. Czy kiedyś doprowadzi to do konfliktu między głównymi bohaterami? Zobaczymy. No i panna Lora Jordan. Piękna asystentka, początkowo pełniąca rolę uroczego dodatku, w drugiej części albumu zaczyna się rozkręcać. Parafrazując klasyka: „ma swoje momenty, może rzadko, ale ma”.
W pierwszym albumie zbiorczym znajdują się cztery historie. Dwie pierwsze – „Ogniste smoki” oraz „Lodowe słońca” – tworzą dylogię, w której bohaterowie trafiają na trop tzw. „kompletnego metalu”. Idąc tropem lokalnej legendy o tytułowych smokach, Kala organizuje ekspedycję do dżungli w rejonie południowo-wschodniej Azji. W jej trakcie odkrywają wiele zagadkowych rzeczy. Poczynając od plemienia, które dysponuje lekiem na promieniowanie wspomnianego metalu, poprzez dziwne rośliny, aż po zwierzęta takie jak lygrys
1). Śladem bohaterów podąża niejaki doktor Argos wraz ze swymi poplecznikami. Już z wyglądu widać, że to nędzna kreatura i pełnić będzie tutaj rolę czarnego charakteru. Jego postępowanie jak najbardziej to potwierdza. Cel ma prosty – przejąć wszystkie wartościowe odkrycia Kali i jego zespołu. Wspomniana wcześniej dżungla jest wdzięcznym pretekstem, aby głównych bohaterów wrzucać w coraz to gorsze tarapaty. A to olbrzymi wąż, a to podziemna rzeka, krwiożercze rośliny i inne takie. Jak łatwo wywnioskować z okładki drugiego tomu, na końcu wędrówki profesor Kala, Luc i Lora spotykają kosmitów. Sprawa nie jest jednak prosta, ponieważ znakomita większość przybyszów znajduje się w stanie hibernacji, zaś dwóch przebudzonych nie zostało przeszkolonych w zakresie wybudzania. W sumie całkiem dobry pomysł, w końcu kosmici nie muszą znać się na wszystkim. Dodatkowych problemów dostarczają Argos i jego kumple.
Kolejne dwa tomy: „Władca Terango” i „Planeta strachu”, to dłuższa historia, której koniec poznamy w kolejnym albumie zbiorczym. Terango to ojczysta planeta kosmitów spotkanych we wcześniejszych epizodach. Okazuje się, że podczas wieloletniej nieobecności obcych poznanych w „Lodowych słońcach” na Terango zaszły duże zmiany. Władzę przejął niejaki Sektan – kolejny komiksowy mroczny władca. Jak każdy mroczny władca ma ambitne plany. Chodzi mu o podbój całego kosmosu, a zacząć chce od Ziemi. Czy to jest wystarczający powód, aby targać Orienta i spółkę na Terango? W każdym razie zaczyna się wielka, kosmiczna przygoda, z której aż nadto bije fascynacja Flashem Gordonem. Ziemianie przyłączają się do terangijskiego ruchu oporu. Zadanie mają trudne, przede wszystkim trzeba zniszczyć flotę inwazyjną Sektana. Ale mądrość Kali, siła i odwaga Luca oraz nieprzewidywalność Lory to za mało, by odsunąć tyrana od władzy. Trzeba zbudować sojusz wszystkich plemion zamieszkujących Terango. Tutaj sprawy się komplikują, bo każde plemię ma swojego ambitnego przywódcę i swoje interesy, a usunięcie Sektana niekoniecznie jest najwyższym priorytetem. A ten ostatni nie zasypia gruszek w popiele i szykuje naszym bohaterom niemiłą niespodziankę.
Jeśli ktoś nie przepada za klasycznym, miejscami przegadanym s-f narysowanym klasyczną, nieco może odskulową kreską, to po „Luca Orienta” sięgać nie powinien. Pozostali – jak najbardziej, bo intryga komiksu wciąga, a grafika cieszy oko. Widać, że Greg jako scenarzysta rozkręca się, zaczynając może nieco topornie, jednak kończy z całkiem sprawnie nakreślonym skomplikowanym światem, pełnym różnych, fantastycznych istot. Pozostaje mieć nadzieję, że Orient przyjmie się na rynku i będziemy mieli możliwość poznać wszystkie jego przygody. Tym bardziej, że dawno temu dwa albumy były we fragmentach publikowane w „Świecie Młodych” i pewnie jest jeszcze wielu miłośników komiksów, którzy chcieliby przeczytać te historie w całości.
1) Lygrys, czyli krzyżówka lwa z tygrysem. W pierwszej chwili pomyślałem, że to wierutna bzdura ale po sprawdzeniu wyszło na to, że takie stworzenia rzeczywiście istnieją.