Na pierwszy rzut oka „S.” zdaje się być komiksem całkowicie odmiennym od „Ziemi swoich synów”. Tu kameralny, łamiący reguły chronologii strumień świadomości mężczyzny wspominającego swojego ojca i analizującego łączące ich relacje, tam postapokaliptyczna opowieść o zniszczonym świecie i zagubionych ludziach. Jednak już po lekturze kilku pierwszych plansz okazuje się, że obie opowieści Gipiego łączy jeden wątek – zawsze trudna i daleka od jednoznaczności relacja pomiędzy ojcami i ich synami.
Mister S.
[Gipi „S.” - recenzja]
Na pierwszy rzut oka „S.” zdaje się być komiksem całkowicie odmiennym od „Ziemi swoich synów”. Tu kameralny, łamiący reguły chronologii strumień świadomości mężczyzny wspominającego swojego ojca i analizującego łączące ich relacje, tam postapokaliptyczna opowieść o zniszczonym świecie i zagubionych ludziach. Jednak już po lekturze kilku pierwszych plansz okazuje się, że obie opowieści Gipiego łączy jeden wątek – zawsze trudna i daleka od jednoznaczności relacja pomiędzy ojcami i ich synami.
Głównym bohaterem komiksu jest tytułowy S. To ojciec narratora tej opowieści, który raz po raz przeskakując w czasie i przeplatając rozmaite wątki wspomina różne zdarzenia z ich wspólnej przeszłości oraz przywołuje historie jedynie zasłyszane. Wszystkie te wspomnienia są niezwykle zróżnicowane, czasami bardzo chaotyczne i – co najważniejsze – bardzo niejednoznaczne. Trudno mianowicie powiedzieć, jakie uczucia wobec swojego ojca żywi narrator. Podziw, irytacja, poczucie winy, niechęć, miłość, brak zaufania – wszystko to nieustannie wiruje w tej mozaikowej narracji ilustrowanej strzępkami obrazów z przeszłości.
Wszystko zaczyna się od przywołania wojennych wspomnień S. dotyczących nalotu, podczas którego trafiony został dom jego narzeczonej. Jak się okazuje S. snuje tę opowieść podczas wyprawy łódką. Na pokładzie, poza nim i jego synem, jest jeszcze jego brat – również ze swoim synem. Ta wyprawa, podczas której narrator ma kilkanaście lat, relacjonowane przez niego wspomnienia S. z czasów wojny oraz zdarzenia rozgrywające się, gdy S. jest już sędziwym mężczyzną, stanowią trzy główne płaszczyzny całej narracji. Początkowo można odnieść wrażenie, że ten strumień świadomości jest zupełnie przypadkowy i chaotyczny, ale to oczywiście wrażenie błędne. Autor panuje nad wszystkimi wątkami i pilnuje, by nie zdradzić zbyt wcześnie ich puenty, a jednocześnie dba o to, żeby nie utracić tego wrażenia spontanicznego przypominania sobie przez narratora poszczególnych zdarzeń. W rezultacie czytelnik, by wszystko sobie poukładać i powiązać odpowiednie zdarzenia ze sobą, musi przeczytać komiks bardzo uważnie. I to więcej niż raz.
Upraszczając nieco, można stwierdzić, że główną oś narracyjną wyznacza wspólna wyprawa łódką, która miała być wielką frajdą dla całej czwórki, a zamieniła się w dramatyczną przygodę. To wokół tego zdarzenia zbudowana jest struktura tej historii i to właśnie tu można doszukiwać się klucza interpretacyjnego. Narrator pokazuje tu mianowicie specyfikę charakteru tytułowego S. oraz wyjaśnia źródła własnych skomplikowanych z nim relacji. To z pokładu tej małej łodzi wyruszamy w podróże do przeszłości, by poznać wojenne losy S., oraz eksplorujemy przyszłość, by dowiedzieć się, jak ułożyły się jego późniejsze relacje z dorosłym już synem. Gipi oddając głos synowi, ustanawia specyficzną perspektywę. Wszystkie zdarzenia relacjonuje bowiem syn S., ale znaczna część tej opowieści oparta została na tym, co powiedział mu S. Jest to o tyle istotne, że wiarygodność i prawdomówność tytułowego bohatera jest – delikatnie mówiąc – przedstawiona jako problematyczna.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną, to mamy tu do czynienia z charakterystyczną, delikatną i nieco rozbieganą kreską Gipiego wypełnioną akwarelowymi, dość bladymi kolorami. I to właśnie za pomocą barw autor różnicuje swoją narrację. Widzimy zatem sepiowe obrazy z przeszłości orz zimne błękity, w jakich rozgrywa się przygoda na łódce. Są też krótkie czarno-białe sekwencje ukazujące strzępki wspomnień narratora. Autor bardzo dobrze radzi sobie z wykreowaniem odpowiedniej atmosfery poprzez bardzo swobodne nakładanie kolejnych plam farby. W połączeniu ze specyficzną kreską tworzą one nieco surrealistyczną całość.
„S.” to opowieść o uniwersalnej i pełnej napięć relacji pomiędzy ojcem i synem. A raczej synem i ojcem. Z jednej strony widać tu ogromny dystans, manifestujący się chociażby tym, że narrator nie mówi o swoim ojcu inaczej niż S. Nie znajdziemy tu określeń typu: ojciec, tata, tatuś. Z drugiej zaś, tu i ówdzie pojawiają się przebłyski pewnego szacunku oraz nostalgia za utraconymi chwilami. Całość naznaczona jest także wyraźnym brakiem zaufania, co do prawdziwości historii zasłyszanych od ojca, który stopniowo narasta wraz z rozwojem narracji. Komiks bez wątpienia ma istotny wymiar autobiograficzny, jednak sposób w jaki autor podchodzi do przedstawianych zagadnień, sprawia, że historia zyskuje walor uniwersalności. Na odbiór komiksu znaczny wpływ ma też perspektywa, do jakiej będzie skłaniał się jej czytelnik. Można mianowicie podczas lektury bardziej utożsamiać się z narratorem rekonstruującym obraz swojego ojca, ale równie dobrze można spoglądać na tę opowieść z perspektywy S., zadając sobie pytanie, jak widzą nas nasze dzieci. Tak, czy inaczej, na pewno warto zagłębić się w ten krytyczno-rozrachunkowy strumień świadomości i przemyśleć kilka fundamentalnych kwestii.