„Wszechksięga” to nowy komiksowy projekt Tomasza Grządzieli. Wystylizowana na średniowieczną, bogato zdobioną księgę opowieść o władcy próbującym znaleźć sposób, na to by zapobiec nadciągającej nieuchronnie zagładzie, prezentuje się niezwykle efektownie.
Na początku było słowo
[Tomasz Grządziela „Wszechksięga” - recenzja]
„Wszechksięga” to nowy komiksowy projekt Tomasza Grządzieli. Wystylizowana na średniowieczną, bogato zdobioną księgę opowieść o władcy próbującym znaleźć sposób, na to by zapobiec nadciągającej nieuchronnie zagładzie, prezentuje się niezwykle efektownie.
Tomasz Grządziela
‹Wszechksięga›
Komiks otwiera sekwencja kojarząca się z księgą rodzaju. Dowiadujemy się zatem, co było na początku i co nastąpiło później. W wersji Tomasza Grządzieli, pod którą mógłby na pewno podpisać się sam Alan Moore, na początku było słowo. Słowo napisane przez Narratora (czyli jednak na początku był Narrator). Później jakoś już się wszystko potoczyło. Wraz z pierwszym słowem można było opisać Ziemię, Niebo, Słońce, drzewa kwiaty, zwierzęta… Wszystko było piękne, a na pachnącym jeszcze atramentem Świecie panowała harmonia. Aż wreszcie pojawili się ludzie. No i zaczęło się. Świat spłynął krwią, bo ludzie zaczęli walczyć ze sobą i zabijać się nawzajem be opamiętania. Pojawiali się nowi władcyi upadały kolejne królestwa. Zawierano i zrywano sojusze, jednoczono wrogie sobie ludy, które następnie znów wszczynały ze sobą wojny. I tak bez ustanku…
Aż wreszcie nastał czas panowania Fulgrima. Ten władca stanął w obliczu ogromnego problemu. Musi mianowicie ocalić swoje królestwo przed nadciągającą zagładą. Nie jest to jednak takie łatwe, bo natura zbliżającej się apokalipsy jest – mówiąc delikatnie – dość zagadkowa (w każdym razie dla czytelnika). Krótko mówiąc ziemia się kurczy i nie za bardzo wiadomo, jak temu zaradzić. Sprawy nabierają rozpędu, gdy pewnego dnia z nieba spada wysłaniec króla Hagan, który miał szukać sposobu na ratunek. Nie tylko go zatem nie znalazł, ale zmarnował połowę królewskich zapasów żywności, jakie zabrał ze sobą. Dlaczego jednak spadł z nieba wprost na zamek swojego władcy do końca nie wiadomo. Tak, czy inaczej to zdarzenie znacznie przyspiesza bieg wypadków i ujawnia zepsucie oraz chaos panujące w królestwie. Fulgrimowi pozostaje tylko jedno – trzeba, wbrew wszelkim zasadom zajrzeć do Wszechksięgi, by szukać tam ratunku.
Tomasz Grządziela snując opowieść o losach świata przedstawia jednocześnie efektowne studium szaleństwa. Szalony król uświadamia sobie powoli, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Miotając się gorączkowo i szukając rozwiązania problemu, niestety traci grunt pod nogami i jedynie pogarsza swoją sytuację. Wszystko to sprawia, że kolejne zdarzenia pogłębiają groteskowo-makabryczny charakter narracji, przepełnionej surrealistycznym poczuciem humoru. Śmierć, głód, tyrania, samobójstwo – wszystko to przedstawione jest w konwencji mrocznej groteski, która przywołuje pewne skojarzenia z literaturą grozy Edgara Alana Poe. Miotający się Fulgrim ma trochę wspólnego z księciem Prospero, który głuchy na niedolę swych poddanych, chciał ukryć się w bezpiecznym miejscu przed Śmiercią Szkarłatną. Bohater „Wszechksięgi” niby chce znaleźć sposób na powstrzymanie nadciągającego kataklizmu i nie ucieka - tak jak Prospero - przed problemem, ale oczywiste jest, że - podobnie jak bohater opowiadania Poego - myśli tylko o sobie. W ten sposób komiks staje się uniwersalną przypowieścią o mechanizmach od zawsze rządzących światem, stanowiących efekt ludzkich emocji i lęków.
Stylizowany na średniowieczną, iluminowaną księgę komiks również pod względem graficznym i edytorskim prezentuje się wyśmienicie. Rysunki Grządzieli utrzymane są w średniowiecznej stylistyce, przefiltrowanej rzecz jasna przez współczesną, komiksową wrażliwość. Mamy tu zatem do czynienia z dwuwymiarową, płaską powierzchnią, na której autor umieszcza uproszczone, wystylizowane postacie. Ta powierzchnia posłużyła równocześnie jako pole do ciekawych eksperymentów formalnych. Widzimy na przykład postacie przemieszczające się po całych planszach podzielonych na poszczególne kadry w taki sposób, że wyglądają tak, jakby były w kilku miejscach jednocześnie. Możemy także podziwiać oryginalną kompozycję plansz oraz niezwykle ekspresyjne i wymowne sekwencje kadrów (np. scena w której władca przeszkodził Alabastrowi w popełnieniu samobójstwa). Dodatkowo poszczególne plansze oraz kadry ozdobione są wzorami przywołującymi skojarzenia ze średniowieczną sztuką iluminatorstwa. Wszystkie te graficzne fajerwerki mogłyby jednak zostać zaprzepaszczone kiepskim wydaniem. Na szczęście Wydawnictwo Komiksowe wie, jak wydobyć i wyeksponować najmocniejsze strony dzieł swoich autorów, podnosząc dodatkowo ich wartość estetyczną. Właśnie tak jest w przypadku „Wszechksięgi”. Powiększony format, gruby, odrobinę szorstki papier oraz okładka imitująca płócienną oprawę sprawiają, że miło ten komiks wziąć do ręki.
„Wszechksięga” na pewno jest piękną rzeczą, którą warto mieć na półce i co jakiś czas kartkować, wyobrażając sobie, że jest to średniowieczny, przepięknie iluminowany wolumin zawierający traktat o naturze ludzkiej i losach świata. Pod względem graficznym wszystko jest tu dopracowane w najdrobniejszych szczegółach i widać myśl przewodnią przyświecającą autorowi. Pomysł na ukazanie kurczącego się świata również jest bardzo oryginalny. Nie sposób przecież nie zauważyć, że autor przedstawia tu własną, surrealistyczną interpretację ludzkich dziejów, znaczonych kolejnymi wojnami, pokojami, sojuszami i zdradami. Jest to alegoryczna historia świata, który wraz z kolejnymi odkryciami i wyprawami stawał się coraz mniejszy, aż dziś skurczył się do rozmiaru – jak wieszczył dawno temu Marshall McLuhan – globalnej wioski. Niestety wydaje się, że współcześni władcy też nie mają pomysłu na zapobiegnięcie katastrofie, ale za to mają niezłe osiągnięcia w dbaniu o własne interesy.