„Antologia umysłu” to drugi po „Księdza Pana Nadziei” komiks Tommiego Musturiego w ofercie Timofa. Już sama, dziwnie niepokojąca, okładka zapowiada, że nie będzie to jednak kolejna opowiastka o prostym życiu na fińskiej prowincji. W zasadzie trudno nawet powiedzieć, co ta okładka zapowiada. I chyba właśnie o to autorowi chodziło.
Księga pozbawiona nadziei
[„Antologia umysłu” - recenzja]
„Antologia umysłu” to drugi po „Księdza Pana Nadziei” komiks Tommiego Musturiego w ofercie Timofa. Już sama, dziwnie niepokojąca, okładka zapowiada, że nie będzie to jednak kolejna opowiastka o prostym życiu na fińskiej prowincji. W zasadzie trudno nawet powiedzieć, co ta okładka zapowiada. I chyba właśnie o to autorowi chodziło.
Tym razem jest to bowiem rzecz zupełnie inna od kameralnej opowieści o prostym życiu starszego małżeństwa. Wprawdzie także i w poprzednim albumie autor trochę eksperymentował z formułą medium komiksowego, ale jednak wówczas było to podporządkowane prostej narracji. Tym razem natomiast eksperymentowanie stanowi główny cel, a kolejne surrealistyczne i absurdalne historie stanowią jedynie pretekst do nieskrępowanej zabawy formą i stylem.
Lekturę warto zacząć od tekstu na temat stylu i jego ograniczeń umieszczonego na końcu albumu. Autor wyjaśnia w nim swoje podejście do aktu twórczego oraz prezentuje opinie na temat współczesnej kultury. Stanowisko Musturiego jest bardzo radykalne. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że pobrzmiewają w nim tony przywołujące oczywiste skojarzenia z perspektywą szkoły frankfurckiej. Pod tym tekstem mogliby się spokojnie podpisać (gdyby jeszcze żyli) autorzy „Dialektyki Oświecenia” – Theodor Adorno i Max Horkheimer swego czasu równie krytycznie wypowiadali się na temat amerykańskiego przemysłu kulturalnego, odsądzając od czci i wiary wszelkie jego przejawy z telewizją, radiem i kinem na czele. Według nich skrajny schematyzm wytworów kultury popularnej nie tylko ogłupia odbiorców, ale także stwarza grunt, na którym w przyszłości może karierę zrobić jakiś przywódca pokroju Hitlera. Musturi również snuje analogie pomiędzy systemem kapitalistycznym a nazizmem. Poza tym, fiński twórca uważa, że prawdziwy, autentyczny akt tworzenia musi być niezależny zarówno od gustów masowej publiczności, jak i wymogów rynku. Tworzenie to niepowtarzalny akt, w którym trzeba przekraczać własne ograniczenia i nieustannie eksperymentować z formą oraz stylem. Artysta, który z tego rezygnuje sprzeniewierza się swojej misji i wcześniej czy później stanie się narzędziem systemu, służącym jedynie do reprodukowania taniej propagandy.
„Antologia umysłu” można uznać, ze praktyczną realizację tego manifestu. W albumie znalazły się krótkie formy komiksowe publikowane przez autora w latach 1998-2018 w różnych, niezależnych europejskich magazynach komiksowych. Kulisy powstawania każdej z tych historii są opisane w informacji bibliograficznej zamieszczonej na końcu albumu i warto czytać je właśnie po zapoznaniu się z tymi informacjami. Na marginesie warto odnotować, że lekturę znacznie ułatwiłoby umieszczenie tych notek bezpośrednio przed poszczególnymi historyjkami. Zgodnie z deklaracjami zawartymi we wspomnianym tekście autor nieustannie eksperymentuje zarówno z formą, jak i treścią. Najbardziej w oczy rzucają się oczywiście różnice w warstwie graficznej – krótko mówiąc antologia wygląda tak, jakby każdy komiks stworzył inny rysownik. Mamy tu zatem zarówno eksperymenty z frankofońską czystą linią, pikselami oraz uproszczoną do granic ikonicznością, jak i zabawy z pozornie całkowicie chaotycznymi, abstrakcyjnymi plamami barw oraz brudną, undergroundową bazgraniną.
Wspólnym mianownikiem niemal wszystkich historii jest dojmujący pesymizm, jaki z nich się wyłania. Próżno szukać nadziei na lepsze jutro (w świecie Musturiego nawet niedźwiedź nie chce się budzić z zimowego snu, a rozbitkowie dryfujący na małej łódce wolą się utopić niż liczyć na ratunek), czy nostalgicznego pocieszenia w dawno minionej przeszłości („Wszystko się pali”). No, ale być może jakakolwiek forma buntu przeciwko dominującym schematom narzucanym przez kulturę popularną musi prowadzić do takich przygnębiających konstatacji z powodu swojej bezcelowości. Być może o braku możliwości wykroczenia poza ten schematyzm świadczy też odwoływanie się do wytworów przemysłu kulturalnego w jego najczystszej postaci. Jednak nawet gdy autor wykorzystuje czy nawet kopiuje plansze z mainstreamowych komiksów superbohaterskich albo kadry sztandarowych disneyowskich animacji, robi to w sposób całkowicie zaskakujący („Mordercza Mikki”, „Waiting for the Superman”, „Pat Pending”). W całej tej różnorodności można doszukać się kilku powtarzających się motywów. Jednym z bardziej charakterystycznych jest gniewny wąsacz (np. „Co to takiego”, „Wąż w nosie”). Reprezentuje on jednak nie tyle jakąś formę buntu przeciwko systemowi, co raczej swoiste zaprzaństwo i głupotę trwale w system wpisaną. Jest on mianowicie wytworem krytykowanych przez autora relacji społeczno-kulturowych oraz doskonałym przykładem ogłupiającego wpływu współczesnych mediów.
Osobnego komentarza wymaga okładka komiksu. Na pierwszy rzut oka wygląda, jakby stanowiła rezultat nieudolnych ćwiczeń grafika amatora. Niepokojące postacie i dziwne tło sprawiają niezbyt korzystne wrażenie. Tytuł i nazwisko autora ukryte zostały gdzieś w prawym dolnym rogu, a całość tonie w gorących kolorach, które wymknęły się spod kontroli autora. Jeszcze bardziej zaskakująca jest ostatnia strona okładki, na której zazwyczaj znajdują się ekstatyczne blurby wychwalające dany komiks pod niebiosa. Tu natomiast znajdziemy jedynie nazwisko autora, tytuł komiksu oraz numer ISBN wypisany czerwonymi literami na czarnym tle. Koślawe litery tworzą specyficzny wzór i z pewnej perspektywy tracą swoje funkcje komunikacyjne – stają się po prostu dziwną ozdobą. Jedno jest pewne, czytelnicy odwiedzający komiksowe stoiska zapewne zechcą zajrzeć, do tego „dziwnego” komiksu. Wtedy przekonają się jednak, że w porównaniu z jego zawartością, okładka jest tu najmniej dziwna.
„Antologia umysłu” to nie jest na pewno komiks dla każdego. Jest to zresztą całkowicie zrozumiałe, bo gdyby autor chciał zrobić komiks podobający się wszystkim albo prawie wszystkim, musiałby postępować zgodnie z logiką systemu, który przecież tak ostro krytykuje. Jeśli jednak ktoś jest zainteresowany granicami medium komiksowego oraz różnymi sposobami przesuwania tych granic, to na pewno znajdzie tu coś dla siebie. Tommi Musturi ma do zaoferowania czytelnikom kilka naprawdę intrygujących pomysłów. Nie jest to również dzieło nadające się do przeczytania od deski do deski za jednym podejściem. Znacznie lepiej sprawdza się, gdy czytać go fragmentami poprzedzając każdą historię wprowadzeniem autora. Tylko przy takiej lekturze można wyłowić z eksperymentalnych i surrealistycznych narracji treść, którą da się jakoś przetrawić, przemyśleć i… zrozumieć.