Początek cyklu był niezły i jego rozwinięcie też prezentuje się nie najgorzej. James Tynion IV – główny scenarzysta „odrodzeniowego” „Detective Comics” – stawia bowiem nie tylko na szybką i pełną zwrotów akcję, ale nie zapomina również o bardzo istotnej w opowieściach o Mrocznym Rycerzu podbudowie psychologicznej. Dzięki temu w „Syndykacie Ofiar” Batman musi mierzyć się… ze swoją nie zawsze chwalebną przeszłością.
Pierwsza ofiara, druga zdrada
[Eddy Barrows, Alvaro Martinez, James Tynion IV „Odrodzenie: Batman - Detective Comics #2: Syndykat Ofiar” - recenzja]
Początek cyklu był niezły i jego rozwinięcie też prezentuje się nie najgorzej. James Tynion IV – główny scenarzysta „odrodzeniowego” „Detective Comics” – stawia bowiem nie tylko na szybką i pełną zwrotów akcję, ale nie zapomina również o bardzo istotnej w opowieściach o Mrocznym Rycerzu podbudowie psychologicznej. Dzięki temu w „Syndykacie Ofiar” Batman musi mierzyć się… ze swoją nie zawsze chwalebną przeszłością.
Eddy Barrows, Alvaro Martinez, James Tynion IV
‹Odrodzenie: Batman - Detective Comics #2: Syndykat Ofiar›
Wiemy doskonale, kim jest Batman dla Gotham City. Ilu ludzi uratował. Ile razy uchronił miasto przed totalnym zniszczeniem przez genialnych szalonych naukowców bądź żądnych władzy dewiantów. Ilu superzłoczyńców posłał za kratki bądź prosto do przeszklonych klatek w
Azylu Arkham. Ale czy kiedyś zastanawialiście się nad tym, jak wyglądałoby Gotham bez Człowieka-Nietoperza? Owszem, w pewnym sensie odpowiedzi na to pytanie udzielają komiksy przedstawiające
początki superbohaterskiej kariery Mrocznego Rycerza. Czy jednak wizję miasta sprzed lat można przenosić – w skali jeden do jeden – do czasów nam współczesnych? Bo może znalazłby się w końcu stróż prawa lub burmistrz na miarę Rudolpha Giulianiego, który zdołałby oczyścić metropolię z przestępczości (zarówno tej drobnej, jak i zorganizowanej). Może – zdaję sobie sprawę, że ten domysł zabrzmi jak herezja – bez Batmana Gotham byłoby po prostu lepsze?
Takie pytanie zadał sobie również scenarzysta James Tynion IV (znany doskonale chociażby z cieszących się uznaniem serii „
Wieczny Batman”, „
Wieczni Batman i Robin” oraz „
Szpon”) i – traktując je jako punkt wyjścia – postanowił zbudować wokół niego fabułę kolejnej „nietoperzowej” miniserii. Pomysłów starczyło mu w sumie na pięć zeszytów, którym nadał wspólny tytuł „Syndykat Ofiar”; poszczególne rozdziały tej przyprawiającej o dreszcze opowieści obdarował natomiast – podobnie jak wcześniej zrobił to w przypadku „
Powstania Batmanów” – szyldami głośnych filmów. W oryginale były to: „I Saw the Devil” (2010; w komiksie: „Widziałem diabła”), „Payback” (1999; „Zemsta”), „Unforgiven” (1992; „Bez przebaczenia”), „Death Wish” (1974; „Życzenie śmierci”) oraz „The Brave One” (2007; „Odważna”).
Nie oznacza to oczywiście, że fabularnie Tynion IV nawiązał do tych obrazów. To jedynie rodzaj hołdu, podziękowania złożonego ich twórcom. I dobra zabawa dla czytelników. Choć tej nie brakowałoby nawet wtedy, gdyby kolejnym częściom przypisać zwykłe numerki. Przejdźmy jednak do rzeczy. „Syndykat Ofiar” zaczyna się mniej więcej tam, gdzie skończyło się „Powstanie Batmanów”. Po Red Robinie nie pozostał żaden ślad. I Batman, i pozostali członkowie drużyny są przekonani, że Tim Drake nie żyje. Najbardziej przeżywa to zakochana w nim Stephanie Brown (Spoiler), która wylądowała nawet w klinice psychiatrycznej doktor Thompkins. Nie mniej problemów osobistych dźwiga na swoich barkach Kate Kane (Batwoman), której ojciec – aktualnie przebywający w Arkham – okazał się być zdrajcą na usługach złowrogiej Kolonii. W każdym razie sytuacja jest o tyle nieciekawa, że siły nowej „nietoperzowej” rodzinki zostały mocno uszczuplone. Jeżeli więc ktoś marzyłby o rozpędzeniu jej na cztery wiatry i przejęciu pełnej kontroli nad miastem, powinien uderzyć w tym momencie.
I tak właśnie się dzieje! Obdarzone nadludzkimi mocami przerażające postaci włamują się do siedziby Wayne Enterprises, następnie atakują w czasie wielkiej gali zorganizowanej przez Luke’a Foxa, psując tym samym jego pokaz supernowoczesnej broni przeznaczonej dla służb policyjnych. Przedstawiają się jako Syndykat Ofiar i są grupą złoczyńców polujących na Batmana. Twierdzą, że Człowiek-Nietoperz zniszczył ich życie. Kiedyś byli normalnymi obywatelami Gotham, mieli rodziny, pracę, zainteresowania i fascynacje; ucierpieli jednak – najczęściej w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności – w czasie walk prowadzonych przez Mrocznego Rycerza. Wskutek tego stali się psychicznymi bądź fizycznymi kalekami. Teraz pragną zemsty. I, jak się zdaje, są całkiem bliscy odniesienia sukcesu. Tym bardziej że udaje im się wbić klin pomiędzy zgodną dotąd drużynę Batmana. Tynion IV umiejętnie rozgrywa dylematy moralne, z jakimi muszą radzić sobie Spoiler, Batwoman, wreszcie sam Bruce Wayne. Nie oszczędza przy tym swoich bohaterów, co rusz wbijając im symboliczne szpile prosto w serce.
Patetycznego Człowieka-Nietoperza, walczącego z najbardziej nawet wymyślnymi potworami, widzieliśmy już niejeden raz; tym większą wartość ma portret Batmana moralnie przybitego i rozbrojonego, dręczonego wyrzutami sumienia, starającego się uwierzyć w słuszność własnej walki, zwłaszcza gdy niektóre z bliskich mu osób zaczynają w nią wątpić. Jest mu tym trudniej, że nie ma u swego boku Red Robina, a próbujący zastąpić go Batwing dopiero wdraża się w tajemnice Dzwonnicy. Czyta się „Syndykat Ofiar” szybko i z przyjemnością, nawet wtedy gdy trzeba nieco zwolnić, by pewne zdarzenia przemyśleć i poukładać sobie w głowie. Graficznie miniseria także prezentuje się przyzwoicie. Jest odpowiednio mrocznie, nie brakuje rozbudowanych kadrów przedstawiających bohaterów w monumentalnych bądź dynamicznych – w każdym razie wizualnie bardzo atrakcyjnych – pozach. Z kolei każde pojawienie się na „ekranie” przywódcy Syndykatu Ofiar przypłacamy gęsią skórką. Czy można wyobrazić sobie lepszy komplement?
Dodatkiem do pięcioczęściowego „Syndykatu Ofiar” jest – składająca się z dwóch rozdziałów – opowieść o początkach kariery Batwoman. W retrospekcjach James Tynion IV cofa się do wydarzeń sprzed „
Powstania Batmanów”, w czasie rzeczywistym przeskakujemy do momentu, w którym sprawa Syndykatu została już rozwiązana. Kate ma teraz czas, aby, zgodnie z sugestiami Bruce’a, skupić się na uregulowaniu swoich relacji z ojcem. Tylko czy pułkownik Kane będzie skłonny do współpracy? Oznaczałoby to bowiem dla niego kolejną zdradę – tym razem zdradę Kolonii. I tej krótkiej historyjce niczego nie brakuje. Nawet jeżeli Batman schodzi tu na plan drugi, trudno odczuwać z tego powodu dyskomfort – Batwoman zastępuje go z pełnymi honorami. Za ilustracje do tej części komiksu odpowiada Ben Oliver (z wyjątkiem dwóch plansz narysowanych przez naszego rodaka Szymona Kudrańskiego). Od razu też widać różnicę; rysunki Brytyjczyka bardziej syntetyczne, mniej w nich dbałości o szczegóły i drugi plan. Świetnie zapewne sprawdziłyby się w opowieści science fiction, w historii o Człowieku-Nietoperzu nie tyle drażnią, co wywołują poczucie irrealizmu. Ale może taki był właśnie autorski zamiar?