Uwielbiam drani. Gorącym uczuciem darzę bohaterów, którzy wyznają własne zasady, nie zginają karku i robią tylko to, co sami uważają za słuszne. Jeśli dla podbudowania wizerunku palą i piją to też dobrze. Najważniejsze jednak, żeby byli dumnymi sukinsynami. Wtedy może ich być nawet trzystu.
Tomasz Kontny
300 sukinsynów
[Frank Miller „300” - recenzja]
Uwielbiam drani. Gorącym uczuciem darzę bohaterów, którzy wyznają własne zasady, nie zginają karku i robią tylko to, co sami uważają za słuszne. Jeśli dla podbudowania wizerunku palą i piją to też dobrze. Najważniejsze jednak, żeby byli dumnymi sukinsynami. Wtedy może ich być nawet trzystu.
„300” Franka Millera jest bardzo prostym komiksem. Mamy w porywach 5 głównych bohaterów, kilka tysięcy dających się zarzynać statystów, kilkuset chłopa, którzy statystów trzebią i intrygę prostą jak budowa cepa. Grecji grozi najazd perskich armii skupionych pod wodzą Kserksesa. Ateńczycy boją się rozpocząć działania wojenne, a i Spartanom nie uśmiecha się mieszanie się w konflikt z wielokrotnie liczniejszym najeźdźcą, szczególnie w okresie ważnych świąt narodowych. Król Sparty, Leonidas, chce zatrzymać nadciągającego wroga i pozwolić ewentualnym sojusznikom przejrzeć na oczy. A przy okazji dać wszystkim lekcję z bycia draniem tak dumnym, że zwycięży śmierć. Decyduje się na desperacki krok – wraz z trzystoma przybocznymi hoplitami wyrusza do jedynego miejsca, gdzie może stawić czoła liczniejszemu wrogowi – wąwozu termopilskiego. Tam staje kością w gardle rozochoconych Persów, doprowadzając ich do krwawych torsji, by w końcu zginąć broniąc górskiego przejścia. I przegrywając – odnieść walne zwycięstwo.
Tak, powyżej opisałem cała fabułę „300”, ale, do diabła, czy ktoś nie znał jej jeszcze z lekcji historii? To nie zaskakująca intryga i nagłe zwroty fabularne są siłą tego komiksu. Ta leży w bohaterach, sposobie snucia opowieści i, przede wszystkim, jej formie.
Bohaterów, jak już wspominałem, jest niewielu. Najlepiej scharakteryzowany jest oczywiście Leonidas, dumny wojownik, który twardo stoi na straży zasad fundamentalnych dla istnienia Sparty, zasad, które kierują jego postępowaniem. Ludzkie wątpliwości zachowuje dla siebie, poświęcając ukochaną żonę i własne życie dla, uwaga, wielkie słowa, wyznawanych wartości. Leonidas jest idealizowany przez Millera. Autor obdarza go nie tylko w niezwykłe umiejętności przywódcze, ale i każe zadbać o los swoich ludzi, zaś kilkoma prostymi zabiegami podkreśla jego przywiązanie do rodziny. Mimo że łatwo Leonidasowi kibicować, tak fanatyczne przywiązanie do zasad sprawia, że jest to facet, którego niekoniecznie chciałoby się mieć za sąsiada. To nieco antypatyczny kawał twardego drania, którego działania i decyzje są podporządkowane konkretnym celom. Dość skomplikowany, acz spójny obraz Leonidasa w komiksie, którego główną atrakcją są wielkie sceny batalistyczne i generalna jatka, to spory atut.
Odpowiednikiem Leonidasa po stronie Persów jest Kserkses – potężny niezliczonymi armiami maszerującymi pod jego egidą, pyszny dotychczasowymi podbojami i bogactwem najeźdźca, który zamierza teraz zwyciężyć Grecję. Miller robi z wodza Persów całkowite przeciwieństwo Leonidasa. Kserkses pojawia się w otoczeniu świty niewolników, w kipiącej bogactwem lektyce, podczas gdy Leonidas ze swoimi ludźmi przemierza Grecję na piechotę, w spiekocie, z tarczą i włócznią. Jakby tego było mało Miller proponuje czytelnikowi, co tu dużo kombinować, metroseksualny wizerunek perskiego wodza, wypielęgnowanego i ozdobionego mnóstwem kolczyków, łańcuchów i wisiorów. Przy nim Leonidas i jego chłopcy to banda brudasków, którzy w dodatku mają śmieszny zwyczaj latać z gołym przyrodzeniem na popasach. W zdrowym ciele…
Prócz dwójki antagonistów z imienia w „300” wymienionych zostaje jeszcze kilku hoplitów: Potknios (tak, Miller urządza sobie gierki słowne ze spartańskimi imionami), snujący motywacyjne historyjki Dilios i hoplita-wannabe Efialtes. Każda z tych postaci spełnia określone funkcje w opowieści, a to wieszając na kominku strzelbę, która musi wypalić w finale, a to unosząc się dumą i, najpierw udowadniając swoje poświęcenie, potem zdradzając. Dobrze, dobrze, więcej nie spoileruję.
Drugi krytyczny element sukcesu „300” to sposób, w jaki Miller snuje opowieść o męstwie hoplitów. Historyczny materiał, na którym bądź co bądź, bazuje scenariusz poddany został zasadniczym cięciom dodającym dramatyzmu opowieści ale i zniekształcającym historyczną prawdę. I nie ma w tym nic złego, póki ktoś nie odczyta „300” jako komiku edukacyjnego. Losy wyprawy hoplitów są dosyć chaotyczne, wędrówka bohaterów jest skrócona do minimum, najwyżsi spartańscy urzędnicy, do których występuje o poparcie Leonidas, przedstawieni są jako banda stetryczałych zboczeńców… Pojawia się nawet mutantopodobny wojownik, który, w komiksie stawiającym na jako taki realizm, razi. Miller wprowadza też nie jedną motywacyjną odezwę do hoplitów i tnie dialogi na rzecz narracji prowadzonej z punktu widzenia jednego ze spartańskich wojowników, w dodatku mającego skłonność do patosu, licznych powtórzeń i podkreślania na zapas męstwa hoplitów. W generalnie mocno wzniosłym klimacie komiksu takie zabiegi nie rażą (a kilka mocnych dialogów dodatkowo rozgrzewa krew przed jatką), ale jeśli ktoś liczy na próbę realistycznego podejścia do tamtych czasów, zawiedzie się. To Grecja, Sparta i Termopile według Millera.
Treść treścią, pora na formę. „300” oryginalnie ukazało się w pięciu odcinkach w zwyczajnym, zeszytowym formacie, w których dwustronicowe plansze były za każdym razem dzielone na sąsiadujące ze sobą strony komiksu. Błąd ten naprawiono w wydaniu zbiorczym, które ukazało się w oryginalnym podwójnym formacie, dzięki któremu wielkie, dwustronicowe panele mieszczą się na jednej stronie komiksu. Czyli tak, jak powinno być od początku. Z tym właśnie wydaniem mamy do czynienia w Polsce, dzięki Taurus Media, które w dodatku oprawiło „300” w twardą okładkę, podkreślając najwyższą klasę komiksu. Nie ma się czemu dziwić, jest za to na czym zawiesić oko. Miller dobrze się bawił zrywając z ograniczeniami pojedynczej strony, dzięki czemu mnóstwo w komiksie wielkich paneli i malutkich dynamicznych kadrów. Dwustronicowe rysunki to mniej lub bardziej szczegółowe ujęcia kolejnych masakr, robiące wrażenie przemarsze hoplitów czy budujące klimat gry z plamami czerni i widoczkami. Małymi kadrami Miller zwiększa dynamikę kolejnych sekwencji, posługując się nimi przede wszystkim w trakcie dialogów. Duże kadry z kolei pobawione są często śladu tekstu. Efektem takich zabiegów jest niesamowita kompozycja plansz, świetnie współgrająca z samą opowiadaną na nich historią. „300” to jeden z ostatnich komiksów Millera, na szczęście pozbawiony maniery przerośniętych stóp i dłoni, które wypełniają „DKR2” i końcowe tomy „Sin City”. Zamiast tego jest charakterystyczna twarda kreska i dobrze znane już wysługiwanie się kontrastową czernią różnych kształtów. Wreszcie jest i kolor nałożony przez Lynn Varley, bardzo stonowany, utrzymany głównie w beżach, brązach i krwistej czerwieni.
Czerwieni jest dużo, bo jucha bucha często, a maszerujący ku zgubie i wiecznej chwale hoplici Leonidasa noszą purpurowe płaszcze. Wszystko to jest strasznie patetyczne, ale nawet takiego pragmatyka jak ja w końcu chwyciło za serce. Trzystu dumnych sukinsynów przeciwstawia się potędze, występuje w obronie zasad, w które wierzą, i udowadniają swoją postawę czynem, nie słowami. Co z tego, że giną, skoro potwierdzają swój punkt widzenia? Co z tego, że to nie prawda a walka w wąwozie termopilskim pełna była brudu, cierpienia i poniżenia? Ilu takich jak tych trzystu jest wokół nas teraz? Dobrze raz na jakiś czas poczytać o ideałach.
