Przyznam uczciwie, że mam z tym „Narodem wybranym” problem. Bo o ile całkiem nieźle wypada w nim, mimo akademickiego wykładu, warstwa fabularna, o tyle nieatrakcyjnie prezentuje się jego strona wizualna. Widać, że choć autor – Kristof Bien, Duńczyk z żydowsko-polskimi korzeniami – ma ogólne pojęcie o rysowaniu, to jednak z komiksem jako takim nie miał dotąd zbyt wiele do czynienia.
Historia w obrazkach: „Wybrani”, by zginąć
[Kristof Bien „Naród wybrany” - recenzja]
Przyznam uczciwie, że mam z tym „Narodem wybranym” problem. Bo o ile całkiem nieźle wypada w nim, mimo akademickiego wykładu, warstwa fabularna, o tyle nieatrakcyjnie prezentuje się jego strona wizualna. Widać, że choć autor – Kristof Bien, Duńczyk z żydowsko-polskimi korzeniami – ma ogólne pojęcie o rysowaniu, to jednak z komiksem jako takim nie miał dotąd zbyt wiele do czynienia.
Kristof Bien
‹Naród wybrany›
Komiksowe opowieści o zagładzie Żydów w czasie drugiej wojny światowej – przynajmniej od czasu publikacji na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku legendarnego „
Mausa” Arta Spiegelmana – nikogo już nie dziwią ani nie szokują. Od tamtej pory ukazało się sporo rysunkowych historii na temat Holokaustu. Artystycznie bardziej lub mniej udanych, ale niemal zawsze angażujących czytelnika emocjonalnie, nierzadko wyciskających łzy. Mimo, a może właśnie dzięki swej wizualnej ascetyczności… „Naród wybrany” Kristofa Biena – komiks wydany w ubiegłym roku przez kieleckie Stowarzyszenie im. Jana Karskiego – wpisuje się w ten trend. Aczkolwiek na tle dzieła amerykańskiego undergroundowego twórcy wypada mniej atrakcyjnie. Zwłaszcza w warstwie graficznej.
Kim jest autor „Narodu wybranego”? Bo chyba nie przesadzę, że jego nazwisko nie mówi nic nawet najzagorzalszym czytelnikom komiksów. Urodził się w Warszawie w rodzinie żydowskiej trzy lata po zakończeniu wojny. Polskę opuścił dwie dekady później na fali emigracji pomarcowej. W 1970 roku osiadł na stałe w Danii. Tam ukończył studia architektoniczne i dzisiaj zarabia na życie przede wszystkim jako właściciel agencji działającej w Charlottenlundzie – ponad siedemdziesięciotysięcznym mieście na wschodzie Zelandii, niedaleko Kopenhagi (tak, można odnaleźć go w sieci i nawet zadzwonić pod podany numer telefonu!). Oprócz tego współpracuje – jako rysownik – z wydawnictwami książkowymi i prasowymi. I pewnie to ostatnie zajęcie sprawiło, że pewnego dnia zdecydował się stworzyć komiks.
Temat nasunął się sam. Bo o czym, trochę oczywiście upraszczając, może opowiedzieć światu żydowski emigrant z Polski, którego rodzice przeżyli Zagładę? Na „Naród wybrany” składa się pięć oddzielnych opowieści, które w niektórych miejscach fabularnie jednak się przecinają. Ich bohaterowie są postaciami fikcyjnymi, chociaż nie ma wątpliwości, że ich wycinkowe biografie wzorowane są na prawdziwych wydarzeniach. Bien, który zdecydował się napisać także scenariusz, miał ambicje przedstawienia możliwie pełnej panoramy żydowskich losów na ziemiach polskich w latach 1939-1945. Zrobił to w sposób dość specyficzny, właśnie poprzez pięć jednostkowych historii. Dopiero dodając je do siebie, uzyskujemy szerszy obraz i nabieramy przekonania, że, zaiste, trzeba było stać się „wybranym”, aby mieć jakąkolwiek szansę przeżycia. Chociaż w opisie na okładce tytuł komiksu wyjaśniony został bardziej przekornie.
Swoje opowieści Bien ułożył chronologicznie. Gdy jedna się kończy, kolejna się rozpoczyna (mimo braku bezpośredniego fabularnego zazębiania się). Otwierająca zbiór „Fuga pani Goldberg”, opowiadająca o mieszkającej w Warszawie żydowskiej pianistce (i jej najbliższych krewnych), rozpoczyna się 1 września 1939 roku o świcie. Posłużyła ona autorowi do przedstawienia pierwszych tygodni nazistowskiej okupacji, gdy los Żydów nie był jeszcze przesądzony. Gdy często oni sami łudzili się, że przecież Niemcy – naród, który wydał Jana Sebastiana Bacha – nie mogą być okrutni wobec innych ludzi. Dlatego po ucieczce na wschód Goldbergowie podejmują zapewne najtragiczniejszą w swym życiu decyzję. „Za szafą” to historia żydowskiego farmaceuty, który zostaje zmuszony do oddania swojej apteki i przeniesienia się z żoną i córeczką do getta. Z pomocą przychodzi mu jednak jego lojalny pracownik, oferując schronienie w swoim mieszkaniu. Nie wie oczywiście jeszcze wtedy, że ta decyzja zaważy na losie obu rodzin.
W „Synu zakonnicy” Bien przenosi czytelnika za mury getta, a bohaterem noweli czyni nastoletniego Dawida Cohena, który chcąc pomóc rodzicom, decyduje się na szmuglowanie żywności ze strony aryjskiej. Naraża się tym samym na złapanie i szantażowanie przez szmalcowników. Zyskuje też jednak niespodziewanego sojusznika, który samemu narażając życie, postanawia ratować chorą matkę Dawida. Los tych, którym pomóc się nie da (a więc zdecydowanej większości) jest dobrze znany. Autor komiksu dopisuje ciąg dalszy w „Umrzeć śmiercią Samsona”, w której to opowieści na plan pierwszy wybija się żydowski kowal Haim Samsonowicz. W lipcu 1942 roku wraz z synami zostaje wywieziony do Auschwitz-Birkenau, gdzie z uwagi na swą tężyznę fizyczną zostaje przydzielony do pracy w Sonderkommando. Bien nie oszczędza go, doświadczając w stopniu nie mniejszym niż węgierski reżyser László Nemes głównego bohatera swego głośnego, nagrodzonego Oscarem i nominowanego do Złotej Palmy w Cannes, filmu „
Syn Szawła” (2015).
Nowela ostatnia – „Z butelkami na czołgi” – podnosi nieco na duchu. Raz, że opowiada o powstaniu w getcie warszawskim, kiedy to Żydzi, walcząc ze stereotypem potulnych zwierząt idących na rzeź, decydują się stanąć z bronią w ręku naprzeciw Niemców i ich sojuszników. Dwa, że płynnie przechodzi w rozgrywający się już po wojnie „Epilog”, który najpierw wieńczy los kata warszawskiego getta, a następnie przenosi się do jerozolimskiego Ogrodu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w Instytucie Jad Waszem. Co jednoznacznie sugeruje, że nie wszystkich bohaterów „Narodu wybranego” udało się Niemcom eksterminować. Kristof Bien zadbał o to, aby jego dzieło miało walor edukacyjny. Na kolejnych planszach obok postaci fikcyjnych pojawiają się więc prawdziwe: z jednej strony są to nazistowscy zbrodniarze – począwszy od Adolfa Hitlera i Heinricha Himmlera, aż po
Josefa Mengelego i Jürgena Stroopa; z drugiej żydowscy bojownicy, jak
Mordechaj Anielewicz czy
Marek Edelman.
Słowem: postaci znajdujące się na dwóch biegunach. Dobrze znane i z tego też powodu nie dające autorowi zbyt dużego pola do interpretacji. Dlatego najistotniejsze jest to, jak Bien pokazuje pozostałych, niemających swych odpowiedników w rzeczywistości bohaterów. To oni wpływają na ostateczny wydźwięk dzieła. Trzeba przyznać, że twórca starał się wyważyć proporcje, zwłaszcza w tych fragmentach, które dotyczą Polaków. Pokazał więc szmalcowników i gestapowskich donosicieli, ludzi obojętnych (wzorem Miłoszowskiego wiersza „Campo di Fiori”), wreszcie bezinteresownie ratujących Żydów i nierzadko płacących z tego powodu najwyższą cenę. Momentami można odnieść wrażenie, że zrobił to w sposób nazbyt poprawny politycznie, aby nie dotknąć nikogo ani nad Wisłą, ani nad Jordanem. Czy w ten sposób nie wypaczył jednak rzeczywistości? To już kwestia tego, jak odnosimy się do opublikowanych przed rokiem dwóch tomów monografii „Dalej jest noc”, będącej podsumowaniem wieloletniego projektu prowadzonego przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów.
O ile do warstwy fabularnej „Narodu wybranego”, biorąc pod uwagę, że dzieło powstało po to, aby tematem zainteresować młodych czytelników, trudno mieć większe zastrzeżenia, o tyle nie zachwyca strona graficzna albumu. I nie chodzi tu wcale o czarno-białe (z odcieniami sepii) rysunki – wszak „
Maus” był jeszcze bardziej surowy – ale o to, jak one wyglądają. Znać, że Bienowi sztuka komiksu – w znaczeniu praktycznym – była dotąd obca. Ma problemy z właściwym oddaniem proporcji postaci, bywa, że wyglądają one karykaturalnie – i wcale nie jest to (chyba?) efekt zamierzony. Nie zachwyca też sposób kadrowania, sprawiający, że narracji brakuje dynamiki. A niektóre sceny (zwłaszcza te rozgrywające się na ulicach Warszawy w czasie powstania w getcie) aż proszą się o to, aby co nieco podrasować dla podbicia napięcia. Intrygujące plansze trafiają się rzadko, lecz i tak autor pomniejsza ich wartość kanciastymi figurami i brzydkimi fizjonomiami. Nie przysłużyła się rysunkom również obróbka komputerowa. Cóż, żałować można tylko, że swych scenariuszy Bien nie oddał w ręce bardziej doświadczonego grafika.
Gwoli ścisłości należy uzupełnić, że autor od czasu do czasu robi wyjątki i stosuje kolory. W przeważającej większości jest to barwa czerwona (i jej pochodne), która niesie ze sobą jednoznacznie negatywne skojarzenia (krew, karaluchy, sztandary z hakenkreuzem, ogień z miotaczy). Tylko raz, gdy nad płonącym gettem bojownicy obok flagi żydowskiej wywieszają flagę narodową Polski, czerwień ma pozytywne przesłanie.