Trzymajmy za niego kciuki! [Warren Ellis, Jason Masters „James Bond 007 #2: Eidolon” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jeśli komukolwiek wydaje się, że nobliwy agent Jej Królewskiej Mości James Bond powinien, korzystając z Brexitu, przejść na zasłużoną emeryturę – może się tego momentu nie doczekać. Rodzi się, choć w bólach, kolejny film; powstają wciąż nowe książki o i z 007 w roli głównej; wreszcie na polski rynek trafił komiks ze scenariuszem samego Warrena Ellisa. „Eidolon” to druga odsłona rysunkowej serii.
Trzymajmy za niego kciuki! [Warren Ellis, Jason Masters „James Bond 007 #2: Eidolon” - recenzja]Jeśli komukolwiek wydaje się, że nobliwy agent Jej Królewskiej Mości James Bond powinien, korzystając z Brexitu, przejść na zasłużoną emeryturę – może się tego momentu nie doczekać. Rodzi się, choć w bólach, kolejny film; powstają wciąż nowe książki o i z 007 w roli głównej; wreszcie na polski rynek trafił komiks ze scenariuszem samego Warrena Ellisa. „Eidolon” to druga odsłona rysunkowej serii.
Warren Ellis, Jason Masters ‹James Bond 007 #2: Eidolon›Brytyjskiego scenarzysty Warrena Ellisa nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Tworzył fabuły zarówno dla Marvela (między innymi X-Men, Ghost Rider, Daredevil), jak i DC Comics (Transmetropolitan, Hellblazer, Batman), po drodze zahaczając o kilka mniej znanych wydawnictw. Gdy w 2014 roku Dynamite Entertainment wykupiło od Ian Fleming Publications prawa do wykorzystania wizerunku agenta 007 w opowieściach rysunkowych (na dziesięć lat), zwróciło się właśnie do pisarza rodem z Essex z propozycją rozkręcenia serii. Ellis nie tylko, że nie odmówił, ale niemal natychmiast zabrał się do pracy. W efekcie od listopada następnego roku zaczęły pojawiać się w formie zeszytowej kolejne rozdziały przygód najsłynniejszego brytyjskiego agenta wywiadu (pal licho, że będącego jedynie wytworem wyobraźni!). Z czasem zaczęto publikować je w zbiorczych woluminach (po sześć części); dotąd ukazały się trzy, z czego dwa są już dostępne w Polsce. O tomie pierwszym – „ Warg” – pisałem w „Esensji” przed paroma miesiącami. I, niestety, byłem daleki od zachwytów. Bo chociaż komiks powielał schematy filmów o Jamesie Bondzie, to jednak na ich tle, czego chyba większość czytelników i tak się spodziewała, wypadał blado. Mało skomplikowana fabuła i papierowe postaci (włącznie z głównym czarnym charakterem) – to były podstawowe mankamenty dzieła. Obecne oczywiście także w produkcjach kinowych, ale tam przynajmniej wszelkie niedostatki udaje się „przykryć” niezliczonymi efektami specjalnymi i dźwiękowymi. Wtedy też to, co błahe i niedopracowane zdecydowanie mniej doskwiera. Tym samym, docierając do finału „Warga” i widząc zapowiedź kolejnego zbioru – nabawiłem się poważnych obaw, czy „Eidolon” nie okaże się opowieścią jeszcze bardziej rozczarowującą. A co mogę stwierdzić po lekturze? Nie, wcale nie jest lepiej. Ale, co w tym przypadku chyba bardziej istotne, nie jest także gorzej. „Eidolon” – ponownie z fabułą wymyśloną przez Warrena Ellisa – trzyma poziom poprzednika. Co w sumie dobrze rokuje na przyszłość. Bo przecież w którymś momencie twórcy komiksowego Bonda nie tylko wczują się w konwencję (to im zresztą już teraz wychodzi przyzwoicie), ale wpadną również na pomysł, by skomplikować intrygę i położyć nieco większy nacisk na jej podbudowę psychologiczną. Skoro udaje się to autorom innych rysunkowych opowieści szpiegowskich – włącznie z wielokrotnie chwalonymi przez nas na łamach „Esensji” „ XIII” i „ Lady S.” – dlaczego miałoby stać się niedostępne dla twórców, którzy dysponują bohaterem obdarzonym tak wielkim potencjałem i czytelniczym zaufaniem? To – poparte wiarą – pytanie retoryczne. „Eidolon” jest kontynuacją „ Warga”, choć warto wiedzieć, że nieznajomość tomu pierwszego wcale nie uniemożliwia zrozumienia fabuły przedstawionej w drugim. Po rozprawieniu się z paskudnym i szalonym naukowcem Slavenem Kurjakiem (lata mijają, a Anglosasi wciąż wymyślają „kosmiczne” słowiańskie nazwiska) agent 007 zostaje wysłany za Ocean. Na lotnisku w Los Angeles wita go Felix Leiter, stary przyjaciel z CIA. Domyślając się, jaki jest cel wizyty Jamesa (wszak i on nie obija się w pracy), wyciąga ku niemu pomocną dłoń. Wszystko po to, aby Bond wykonał swą misję ekspresowo i bez zbędnego hałasu. Zadanie wydaje się banalnie proste: 007 ma przejąć brytyjską agentkę, która zatrudniona jest jako księgowa w tureckim konsulacie, i dostarczyć ją do Londynu. Wraz z dowodami na nielegalne transakcje finansowe przechodzące przez dyplomatyczną placówkę Ankary w LA. Chwilę po ich spotkaniu piękna Cadence Birdwhistle zostaje zaatakowana przez nieznanych mężczyzn. Gdyby nie James, niechybnie pożegnałaby się z ziemskim padołem; jego obecność sprawia natomiast, że nieprzyjemność ta spotyka napastników, którzy, jak się okazuje, są wysłannikami Millî İstihbarat Teşkilatı (MİT), czyli wywiadu tureckiego. To, co miało być proste jak „bułka z masłem”, niezwykle się komplikuje. Tym bardziej że po dotarciu z Los Angeles do Londynu Bond i Cadence ponownie zostają zaatakowani. O taką bezczelność trudno podejrzewać MİT, jest więc całkiem prawdopodobne, że za obiema akcjami stoi ktoś znacznie groźniejszy i na dodatek świetnie zakonspirowany, skoro może bezkarnie działać także na terytorium Wielkiej Brytanii. Kto to? – odpowiedzi na to pytanie musi udzielić 007. I choć intryga wymyślona przez Ellisa jest jego oryginalnym konceptem, to jednak w pewnych aspektach nawiązuje do tego, co pojawiło się w ostatnich filmach Bondowskich: „ Skyfall” (2012) oraz „Spectre” (2015). Scenarzysta stara się eksponować przede wszystkim dwa – blisko zresztą ze sobą powiązane – motywy: pierwszy dotyczy działającej na globalną skalę organizacji terrorystycznej SPECTRE (WIDMO), drugi – wewnętrznego zagrożenia Zjednoczonego Królestwa, które zarzewiem staje się odwieczna rywalizacja różnych służb wywiadowczych. Na tej właśnie bazie Ellis stara się zbudować nową jakość. Na razie wychodzi to średnio. Zwłaszcza że nic szczególnie nowego w warstwie fabularnej się nie pojawia. Mając w pamięci kilka filmów czy powieści o Bondzie, jesteśmy w stanie bez problemu przewidzieć rozwój fabuły, co oznacza, że brytyjski scenarzysta nie wychyla się poza znany od lat schemat. Dla jednych to może być zaleta (w końcu dostają to, co znają i lubią), dla innych jednak – wada. Wszak mamy do czynienia z nowym dla agenta 007 medium, może więc przydałoby się trochę poeksperymentować. Ale być może w tym momencie było na to po prostu za wcześnie. Może ciągotki ku temu pojawią się w kolejnych odsłonach cyklu, których w Polsce jeszcze nie znamy (a jest ich już całkiem sporo). Graficznie wciąż daleko jest do pełnej satysfakcji, lecz można odnieść wrażenie, że Jason Masters mimo wszystko poradził sobie odrobinę lepiej niż w poprzednim albumie. Gdyby tylko większą wagę przywiązywał do „budowy” drugiego i trzeciego planu… Sekwencje, w których stara się o to – głównie w dwóch ostatnich rozdziałach „Eidolonu” – prezentują się bowiem najciekawiej i najżywiej. Ale nie ma co przesadnie atakować pochodzącego z RPA rysownika; podczas prac nad kolejnymi opowieściami o agencie 007 szefostwo Dynamite skorzystało już bowiem z usług innych ilustratorów (scenarzystów zresztą również). Oby okazali zdolniejsi!
|