Ależ to się czyta! Ależ to się ogląda! Oceniając dokonania amerykańskiego scenarzysty i rysownika Matta Wagnera po „Świcie Mrocznego Księżyca”, można tylko żałować, że tak niewiele ukazało się w naszym kraju opowieści rysunkowych jego autorstwa. Składające się na ten tom dwie miniserie – „Batman i ludzie potwory” oraz „Batman i szalony mnich” – to idealne połączenie najklasyczniejszych historii z Człowiekiem-Nietoperzem w roli głównej z elementami literatury gotyckiej.
Batman zakochany jest jeszcze groźniejszy
[Matt Wagner „Batman: Świt mrocznego Księżyca” - recenzja]
Ależ to się czyta! Ależ to się ogląda! Oceniając dokonania amerykańskiego scenarzysty i rysownika Matta Wagnera po „Świcie Mrocznego Księżyca”, można tylko żałować, że tak niewiele ukazało się w naszym kraju opowieści rysunkowych jego autorstwa. Składające się na ten tom dwie miniserie – „Batman i ludzie potwory” oraz „Batman i szalony mnich” – to idealne połączenie najklasyczniejszych historii z Człowiekiem-Nietoperzem w roli głównej z elementami literatury gotyckiej.
Matt Wagner
‹Batman: Świt mrocznego Księżyca›
Pewnie kiedyś to już stwierdziłem, ale – powtórzę! –polscy wielbiciele Zamaskowanego Krzyżowca naprawdę nie mają prawa na nic narzekać. Każdego miesiąca ukazują się nowe (w sensie: wcześniej nieznane na naszym rynku) opowieści o Batmanie. Nie brakuje wśród nich także klasyków sprzed dekad. Dwie historie zebrane w tomie „Świt Mrocznego Księżyca” pochodzą wprawdzie zaledwie sprzed kilkunastu lat, ale ich jakość, sposób poprowadzenia fabuły i charakterystyczne rysunki pozwalają bez wątpliwości określić je już dzisiaj mianem żelaznej klasyki gatunku. Jednocześnie dowodzą wielkiego talentu ich autora – amerykańskiego scenarzysty i rysownika Matta Wagnera (rocznik 1961). Wagner zaczynał karierę w latach 80. ubiegłego wieku od – wydawanych zresztą do dzisiaj (choć niekiedy z przerwami i nieregularnie) – serii „Mage” i „Grendel”, których nad Wisłą jeszcze nie znamy. W ogóle niewiele z tego, co stworzył, ukazało się dotychczas w Polsce. Poza „Trójcą” (2003) jeszcze jedynie (współ)ilustrowane przez niego opowieści o Sandmanie (jak na przykład „
Pora mgieł”). Warto by ten stan rzeczy zmienić!
A apetyt na twórczość Wagnera podsyca jeszcze opublikowany parę miesięcy temu przez Egmont „Świt Mrocznego Księżyca”. Ten opasły tom zawiera dwie powiązane ze sobą fabularnie sześcioczęściowe miniserie, które pierwotnie wydawane były w formie zeszytowej przez piętnaście miesięcy. Pierwsza – „Batman i ludzie potwory” – ukazywała się od stycznia do czerwca 2006, a druga – „Batman i szalony mnich” – od października 2006 do marca 2007 roku. Jeżeli chodzi o chronologię wydarzeń z życia Człowieka-Nietoperza Matt Wagner wbił się pomiędzy „
Rok pierwszy” (1987) a „
Człowieka, który się śmieje” (2005); jednocześnie też, przywołując postaci mafiosów Sala Maroniego i Carmine’a Falconego (wielbicielom Batmana lepiej znanego jako „Rzymianin”), nawiązał fabularnie do jednych z najlepszych historii detektywistycznych rozgrywających się w Gotham City, czyli „
Długiego Halloween” (1996-1997) i „
Mrocznego zwycięstwa” (1999-2000). Mając takie podstawy, można z czystym sumieniem sięgnąć po „Świt…” i raczyć się nim przez całą noc, aż do – na przekór tytułowy – bladego świtu.
„Batman i ludzie potwory” zaczyna się w momencie, kiedy znika Red Hood, a Gotham szykuje się do kolejnej kampanii przed wyborami burmistrza. W mieście panoszy się mafia; ludzie Maroniego na skalę hurtową sprowadzają heroinę z Tajlandii, dzięki czemu Mroczny Krzyżowiec ma ręce pełne roboty. Przez policję – przynajmniej oficjalnie – wciąż uważany jest za wroga, co nie dziwi, skoro komisarzem jest skorumpowany Edward Grogan. Na szczęście może liczyć na wsparcie Jima Gordona, choć wiąże się to dla niego z dużym niebezpieczeństwem. Wszak gliniarze przekupni nie przepadają za swymi uczciwymi kumplami po fachu. Na tym tle Wagner przedstawia romans Bruce’a Wayne’a z ambitną studentką prawa Julie Madison, córką Normana, właściciela firmy Madison Industries. Jeszcze nie tak dawno firma prosperowała znakomicie, ale od jakiegoś czasu przeżywa kłopoty finansowe, z którym szef stara się wyjść w najgorszy możliwy sposób – pożyczając pieniądze od Maroniego.
Drugim istotnym – podkreślonym w tytule opowieści – wątkiem „Ludzi potworów” są eksperymenty genetyczne prowadzone przez doktora (choć sam każe nazywać się „profesorem”) Hugona Strange’a, jednego z najstarszych adwersarzy Człowieka-Nietoperza. Ten niski, łysy, krótkowzroczny i o krzywych nogach eksprofesor psychiatrii marzy o wyhodowaniu nowego gatunku człowieka, ale na razie – używając eufemizmu – średnio mu to wychodzi. Na dalsze badania potrzebuje kasy i… tak, to kolejna okazja, aby na arenę wprowadzić gothamską mafię, zarabiającą przecież krocie na handlu azjatyckimi narkotykami. Dostrzegacie już ten mocno zarysowujący się czworokąt – Batman / Julie i Norman Madisonowie / Strange / Maroni (a za jego plecami „Rzymianin”)? To wokół nich kręci się cała fabuła. Jej bohaterowie (i, gwoli ścisłości, antybohaterowie) co rusz wpadają na siebie, ich drogi i interesy przecinają się, a jakby tego było mało, tym razem ważne okazują się również porywy serca. Wszystko zaś konsekwentnie zmierza do wybuchowego finału, po którym już nic nie będzie takie samo.
Jeśli uznać, że „Ludzie potwory” kończą się eksplozją atomową, to otwarcie miniserii „Batman i szalony mnich” – pomijając introdukcję, w której na momencik pojawia się
Kobieta-Kot – pokazuje, jak opada pył. Wszyscy – Julie i jej ojciec, Maroni, a nawet Bruce Wayne – muszą pozbierać się po dramatycznych wydarzeniach, które stały się ich udziałem. Najszybciej musi dojść do siebie Człowiek-Nietoperz. Dlaczego? By wyjaśnić kolejną makabryczną zagadkę. Otóż policja w Gotham w krótkim czasie znajduje dwa ciała młodych ludzi, z których przed śmiercią w stu procentach wyssano krew. Kto stoi za tym wampirycznym rytuałem? Batman nie może ociągać się w prowadzeniu śledztwa, ponieważ tajemnicza sekta zagraża również jego ukochanej. Brzmi to trochę melodramatycznie, prawda? Ale nie ma obaw, Matt Wagner nie przekroczył ani na jotę granicy, która z kryminalnego gotyckiego horroru uczyniłaby ckliwe romansidło. To zdecydowanie jest jedna z tych opowieści, które powinny przypaść do gustu wielbicielom „
Azylu Arkham” (1989) i „
Gotyku” (1990). Jest czego się bać!
Przy okazji też w „Szalonym mnichu” scenarzysta zamyka wątki rozpoczęte w „Ludziach potworach”. Może tylko co do jednego można mieć pewne wątpliwości, bo ostateczna odpowiedź nie jest jednoznaczna. W niczym jednak nie psuje to przyjemności z lektury. A jest ona tym większa, że obie miniserie świetnie wypadają również od strony graficznej. Wagner rysuje w starym stylu, unikając przy tym jednak umowności i nie zawsze zamierzonego humoru, jakimi cechowały się komiksy sprzed pięciu, sześciu czy siedmiu dekad. Kolory, za które w obu przypadkach odpowiada Dave Stewart, nawiązują natomiast do czasów, o jakich opowiada scenariusz, a więc do początków kariery Mrocznego Krzyżowca. Oglądamy więc Gotham przywodzące trochę na myśl amerykańskie kino noir (mimo że w kolorze). Rysunki cechuje nieschematyczne kadrowanie, praktycznie każda plansza jest inaczej zaaranżowana. Dzięki temu autor ma dużo większą swobodę, a i czytelnika nie nuży powtarzający się w nieskończoność układ kadrów. Linearna fabuła z kolei idealnie nadaje się do zaadaptowania jej na potrzeby filmu. Aż dziwne, że dotąd tego nie zrobiono, choćby w wersji animowanej, co akurat zazwyczaj wychodzi opowieściom spod znaku DC Comics na dobre.
> (...) nawiązał fabularnie do jednych z najlepszych historii detektywistycznych rozgrywających się w Gotham City, czyli „Długiego Halloween” (1996-1997) i „Mrocznego zwycięstwa” (1999-2000).
Autor recenzji kompletnie spudłował. Pierwsza historia to przeróbka opowieści „The Giants of Hugo Strange” z pierwszego zeszytu Batmana (1940), a druga historia to przeróbka opowieści „Batman Versus the Vampire” z Detective Comics #31-#32 (1939). [Od siebie dodam, że w tym tygodniu DC Comics wydało Detective Comics #1000.]