Powrót do życia, a zaraz potem… [Stéphane Bervas, Sylvain Cordurié „Sherlock Holmes Society #1: Przygoda w Keelodge” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Po pięciu dylogiach poświęconych słynnemu detektywowi z londyńskiej ulicy Baker Street Sylvain Cordurié postanowił stworzyć wreszcie historię o znacznie większym rozmachu fabularnym. Tak narodził się sześcioksiąg „Sherlock Holmes Society”, w którym – a przynajmniej w jego pierwszej części – naprzeciwko Holmesa stają przeciwnicy będący ostatnimi czasy jednymi z najpopularniejszych elementów składowych popkultury.
Powrót do życia, a zaraz potem… [Stéphane Bervas, Sylvain Cordurié „Sherlock Holmes Society #1: Przygoda w Keelodge” - recenzja]Po pięciu dylogiach poświęconych słynnemu detektywowi z londyńskiej ulicy Baker Street Sylvain Cordurié postanowił stworzyć wreszcie historię o znacznie większym rozmachu fabularnym. Tak narodził się sześcioksiąg „Sherlock Holmes Society”, w którym – a przynajmniej w jego pierwszej części – naprzeciwko Holmesa stają przeciwnicy będący ostatnimi czasy jednymi z najpopularniejszych elementów składowych popkultury.
Stéphane Bervas, Sylvain Cordurié ‹Sherlock Holmes Society #1: Przygoda w Keelodge›Najpierw było pięć dylogii – nazwijmy je dla ułatwienia – „głównego nurtu” („ Wampiry Londynu”, „ Necronomicon”, „ Crime Alleys”, „ Podróżnicy w czasie” i dotąd jeszcze niewydane w Polsce „Kroniki Moriarty’ego”) oraz jedna dylogia poboczna („Mandragora”). Scenarzystą wszystkich – łącznie dwunastu – albumów był Francuz Sylvain Cordurié, a za stronę wizualną odpowiadała czterech artystów: Serb Vladimir Krstić (sześć tomów) oraz trzech Włochów Alessandro Nespolino, Marco Santucci i Andrea Fattori (po dwa). Chronologicznie całość zamknęła druga odsłona „Podróżników…”, rozgrywająca się zimą 1894 roku. Wtedy też mogło się wydawać, że po zdradzeniu czytelnikom największego sekretu Sherlocka Holmesa, Cordurié zwinie swój kramik stojący na ulicy Baker Street w Londynie i więcej do tematu nie wróci. Nic z tego jednak! Dodam (z całkowitym przekonaniem): Na szczęście. Jeszcze w tym samym roku, w którym francuski scenarzysta dopinał „ Fugit irreparabile tempus”, zaplanował kontynuację. Tym razem miała to być historia pomyślana z większym rozmachem, która ostatecznie wyewoluowała w sześcioczęściową serię „Sherlock Holmes Society” (2015-2018). Co ciekawe, zapewne chcąc wpłynąć na uatrakcyjnienie kolejnych odcinków, Cordurié zaprosił do współpracy sześciu różnych ilustratorów (w tym dwóch, z którymi pracował już wcześniej przy tym projekcie). Tom pierwszy – „Sprawę w Keelodge” – narysował „debiutant”, rok Sylvaina, Stéphane Bervas. Słowo debiutant wziąłem w cudzysłów, ale rzeczywiście dokonania Bervasa do tamtej pory raczej nie rzucały na kolana. Miał na koncie zaledwie dwa albumy futurystycznej opowieści „2021” (2012-2013) Stéphane’a Betbedera; parę miesięcy później ukazał się natomiast szósty tom cyklu fantasy „Oracle” (2015), w którym maczał palce do spółki z Cordurié, a w 2017 roku trzecia odsłona „Zombies Néchronologies” autorstwa Oliviera Peru. Czy zatem Sylvain coś ryzykował, oddając rozpoczęcie swojego nowego cyklu w ręce tak niedoświadczonego artysty? Nawet jeśli tak – to ryzyko się opłaciło. Z powierzonego zadania Bervas wywiązał się doskonale. Choć na pewno trochę czasu zabrało przyzwyczajenie się do nieco – z naciskiem na „nieco” – inaczej narysowanej postaci (i facjaty) Holmesa. Akcja „Sprawy w Keelodge” zaczyna się w lipcu 1894 roku, parę miesięcy po ogromnych zawirowaniach opisanych w „Podróżnikach…”. Holmes wrócił do swojej prawdziwej tożsamości, ponownie zamieszkał na Baker Street 221B (pod opieką pani Hudson) i odnowił relacje z doktorem Johnem Watsonem, który właśnie pomaga mu złapać – na polecenie inspektora Lestrade’a ze Scotland Yardu – Kubę Rozpruwacza. Ten wątek Cordurié traktuje jednak tylko jako introdukcję, nie rozwija go (choć na pewno byłby bardzo interesujący). Bo nie mniej ważne rzeczy zaczną dziać się za chwilę. Gdy detektyw szykuje się – w towarzystwie swego przyjaciela – na spotkanie z czeskim konsulem, odwiedza go jego starszy brat Mycroft, od jakiegoś czasu pracujący dla królowej Wiktorii. A taka wizyta nie wróży nic dobrego. Mimo oporów Sherlocka (który lubi dopełniać obietnic i ma wyrzuty z powodu „odwołania” spotkania z dyplomatą obcego kraju), udaje się on – w ważnej sprawie państwowej (inną zresztą Mycroft nie zawracałby mu głowy) – do Irlandii Północnej. Do miasteczka Keelodge, w którym zaszły niecodzienne wydarzenia. Badała je znana epidemiolożka, a niegdyś bliska przyjaciółka Watsona, doktor Rebecca Jones. Badała i… najprawdopodobniej padła ich ofiarą. W każdym razie sprawa stała się na tyle poważna, że uzasadnione było sprowadzenie na miejsce słynnego detektywa. Holmes i Watson szybko przekonują się, że Mycroft nie przesadza. Że to, co stało się z mieszkańcami Keelodge zagraża całemu Zjednoczonemu Królestwu. A może i nawet światu. Nic więc dziwnego, że ryzykując życiem obaj decydują się podążyć śladem doktor Jones i wyjaśnić sprawę. Tyle że to, co dane im będzie zobaczyć, zdecydowanie przerasta wyobraźnię (choć, nie ukrywajmy, Cordurié zadbał przecież o to, by Sherlock widział już wcześniej rzeczy najpotworniejsze). A najgorsze, jak się zdaje, dopiero przed nimi. Czytaj: w kolejnych odsłonach serii. Francuski scenarzysta w swoich komiksach o Holmesie chętnie sięga po inspiracje dziełami innych twórców – pisarzy czy filmowców. Pod tym względem jest prawdziwym postmodernistą. Cokolwiek może mu się przydać do podbicia napięcia w fabule, wykorzystuje to. Tym razem padło na – nie, to nie żadna szczególnie chroniona tajemnica – nieumarłych, „żywe trupy” czy, jeśli wolicie, zombie. Bo też znacznie istotniejsze od tego, że się pojawiły, jest to, dlaczego tak się stało i kto (lub co) za całe to zdarzenie odpowiada. Sherlock wydaje się najwłaściwszą osobą do rozgryzienia tej zagadki – tu na pewno Mycroft się nie myli. Rysunki Bervasa są – odpowiednio do tematu – niepokojące. Choć mrokiem na pewno nie przebijają ani „ Wampirów Londynu”, ani „ Necronomiconu”. Głównie dlatego, że akcja rozgrywa się w ciągu dnia. Grafik nadrabia jednak czym innym, a możliwości, biorąc pod uwagę przeciwnika, z jakim mierzy się tym razem Holmes, na pewno mu nie brakuje. Jak na otwarcie nowej serii, „Sprawa w Keelodge” prezentuje się znakomicie. Oby dalej było tak samo dobrze!
|