Trudno uwierzyć, że z „Azymutem” rozstaliśmy się aż trzy lata temu. Trzeci tom tej świetnej serii ukazał się w roku 2016 i od tego czasu słuch po bohaterach tego komiksu zaginął. W międzyczasie Wydawnictwo Komiksowe ogłosiło koniec działalności, a fani Mani Ganzy i jej towarzyszy zaczęli martwić się, czy w ogóle dane im będzie poznać zakończenie tej historii. Na szczęście pałeczkę przejęło Wydawnictwo Kurc i wreszcie możemy wrócić do tego magicznego świata, w którym tak ważny jest czas.
Mania kochan(i)a
[Jean-Baptiste Andréae, Wilfrid Lupano „Azymut #4: Czarne chmary, biały żagiel” - recenzja]
Trudno uwierzyć, że z „Azymutem” rozstaliśmy się aż trzy lata temu. Trzeci tom tej świetnej serii ukazał się w roku 2016 i od tego czasu słuch po bohaterach tego komiksu zaginął. W międzyczasie Wydawnictwo Komiksowe ogłosiło koniec działalności, a fani Mani Ganzy i jej towarzyszy zaczęli martwić się, czy w ogóle dane im będzie poznać zakończenie tej historii. Na szczęście pałeczkę przejęło Wydawnictwo Kurc i wreszcie możemy wrócić do tego magicznego świata, w którym tak ważny jest czas.
Jean-Baptiste Andréae, Wilfrid Lupano
‹Azymut #4: Czarne chmary, biały żagiel›
Jak pamiętamy, bohaterów zostawiliśmy w dość trudnej dla nich sytuacji. Piękna Mania Ganza, będąca obiektem westchnień niemal wszystkich pojawiających się tu postaci, wprawdzie szczęśliwie uciekła przed swoją matką, królową Eterą, ale trafiła na dwór Baby Musira, zwanego również Miłosnym Ogierem. Ma zostać jego sto trzecią żoną i nową faworytą. Nie wiadomo zatem, czy czeka ją tu lepszy los. Eugeniuszowi nie udało się uciec. Do szaleństwa zakochany pięknej blondynce malarz niestety wpadł w ręce bezwzględnej królowej, tak zazdrosnej o urodę swojej córki. Biegun Północny, czyli mały biały królik o imieniu Bieguś, który do niedawna również pałał gorącym uczuciem do Mani, w międzyczasie zakochał się w Piaskowej Pani przedstawionej mu przez Orestesa Pikota. Profesor Arystydes Brelokint wspólnie ze swym młodszym wcieleniem trafił natomiast na dwór – jeśli tak można to nazwać – króla barbarzyńców Baamona. Tu dowiedział się o istnieniu poszukiwanego przez jego ojca, mitycznego miejsca, w którym ptaki chronoskrzydłe o nazwie „dawnotemu”, zlatują się w okresie godowym. Kawaler Quentin de la Pérue podróżując na mechanicznym ptaku trafił z kolei do bardzo tajemniczego i złowrogo wyglądającego miejsca.
I właśnie od wizyta w tym miejscu zaczyna się czwarty tom serii. Quentin de la Pérue spotyka tu tajemniczą postać – sędziwą kobietę budującą… mechaniczne ptaki latające po całej krainie. Już na samym początku poznajemy zatem nie tylko tajemnicę powstawania tych stworzeń, ale także dowiadujemy się, czym tak naprawdę jest mechaniczny ptak, na którym przyleciał tu Quentin de la Pérue i jaki jest jego związek ze złowieszczym Pożeraczem Czasu. Śledzimy również dalsze losy Mani Gazny na dworze Baby Musira. Wydawało się, że nic nie stanie na przeszkodzie zaślubinom z Miłosnym Ogierem, ale do akcji wkracza Eugeniusz. W międzyczasie dzięki Orestesowi Pikotowi i Biegusiowi uciekł on Eterze i teraz rusza z odsieczą. Niestety akcja ratunkowa nie do końca idzie zgodnie z planem i młodzieniec, który dawno temu stracił głowę dla pięknej Mani, teraz faktycznie może się z nią rozstać na zawsze. I z głową i z Manią. W tle tych wszystkich perypetii nadal trwają przygotowania do wielkiej wojny.
Krótko mówiąc w czwartym tomie serii dzieje się naprawdę dużo. Zdarzenia nabierają tempa, niektóre tajemnice zostają odsłonięte, a bohaterowie pokazują swoje prawdziwe oblicza. Coraz więcej wiemy o Mani i o jej prawdziwych uczuciach, ale nadal towarzyszy jej aura tajemnicy. Z jednej strony bowiem odsłania ona przed czytelnikiem swoje prawdziwe uczucia, ale z drugiej nadal nie wiadomo, dlaczego pojawia się ona w różnych miejscach tego fantastycznego świata jako niemal postać mityczna. Wilfrid Lupano snuje swą fascynującą opowieść umiejętnie łącząc poszczególne wątki i powoli prowadząc do spektakularnego zapewne finału.
O warstwie graficznej trudno powiedzieć coś nowego. Delikatna kreska i wysmakowana kolorystyka tworzą niepowtarzalny, surrealistyczny klimat. Jean-Baptiste Andréae powołał do życia niezwykły i zwariowany świat, pełen dziwnych stworzeń, skomplikowanych maszyn oraz wielowymiarowych i wymyślnie odzianych bohaterów. W czwartym tomie roi się jednak nie tylko od epickich kompozycji i przepięknych krajobrazów, ale pełno tu również akcji. Ucieczki i pościgi na latających dywanach, inwazja tytułowych czarnych chmar, burza lodowa – rysownik nie daje czytelnikowi odetchnąć nawet na sekundę.
Warto odnotować, że powracając do tego świata po latach, tłumacz postanowił wprowadzić pewne modyfikacje do wcześniejszych rozwiązań translacyjnych. Wojciech Birek zaproponował zatem zmianę imion paru bohaterów. I tak: Orestes Pikot stał się Orestesem Szczypawą, a Arystydes Brelokint zamienił się w Arystydesa Brelokwinta. Inne imiona mają również dziwoczki Mani Ganzy – Fastryga to dawny Batis, a Plum miał kiedyś na imię Flu. Statek profesora Brelokwinta nie nazywa się już Labs, tylko Upływ. Te zmiany nie przeszkadzają w lekturze i czwarty tom w edycji Wydawnictwa Kurc może spokojnie stanąć obok tomów wydanych przez Wydawnictwo Komiksowe. Jeśli jednak ktoś chce mieć aktualne wersje imion w całej serii, to zawsze może sięgnąć po wznowienia poprzednich tomów zawierające te zmiany w nazewnictwie.
Powrót „Azymutu” to na pewno jedna z najlepszych komiksowych informacji ostatnich miesięcy. Doskonała seria fantasy pozwala oderwać się od rzeczywistości i przenieść do niezwykłego i kolorowego świata. Z jednej strony wydaje się on zupełnie nierealny i surrealistyczny, ale jedna jego cecha sprawia, że równocześnie jest on nam bardzo bliski. Otóż w wykreowanej przez Lupano i Andréae rzeczywistości kluczową rolę odgrywa czas. Wszystko kręci się tu właśnie wokół jego nieubłaganego upływu. Każdy z bohaterów chce go jakoś na swój sposób uchwycić lub opanować. Rozwój wypadków jest coraz ciekawszy, a pytanie, czy komuś uda się oszukać czas i jakie mogą być tego konsekwencje, staje się coraz bardziej frapujące.