Roz Chast, znana rysowniczka „New Yorkera”, postanowiła podzielić się przeżyciami z okresu, gdy opiekowała się swoimi sędziwymi rodzicami. Jej opowieść jest niezwykle poruszająca, ale nie brakuje w niej także poczucia humoru. Nie chodzi jednak o ten rodzaj humoru, który pozwoliłby stwierdzić, że życie staruszka jest wesołe. O nie! Nie jest.
Okropne jest życie staruszka
[Roz Chast „Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym” - recenzja]
Roz Chast, znana rysowniczka „New Yorkera”, postanowiła podzielić się przeżyciami z okresu, gdy opiekowała się swoimi sędziwymi rodzicami. Jej opowieść jest niezwykle poruszająca, ale nie brakuje w niej także poczucia humoru. Nie chodzi jednak o ten rodzaj humoru, który pozwoliłby stwierdzić, że życie staruszka jest wesołe. O nie! Nie jest.
Roz Chast
‹Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym›
Życie nie trwa wiecznie. Mimo tego na co dzień większość z nas żyje tak, jakby jednak miało trwać w nieskończoność. Nie myślimy o nadchodzącej nieubłaganie starości i wypieramy myśli o własnej śmierci. Inaczej chyba nie dałoby się funkcjonować. Zresztą kultura, w której żyjemy, raczej do takiej refleksji nie skłania, nieustannie przekonując nas, że wieczna młodość jest możliwa. Wokół widzimy ludzi zaklinających rzeczywistość i próbujących przekonać nas, że starość i śmierć nie istnieją. Gwiazdy i celebryci poddają się zabiegom kosmetycznym, które mają przedłużyć ich młodość, a w efekcie prowadzą do tego, że zaczynają wyglądać, jak przerażające i groteskowe żywe trupy. Koncerny reklamują swoje produkty wykorzystując wizerunki tylko młodych i bardzo młodych modelek i modeli. Guru pozytywnego myślenia przekonują zaś, że „człowiek ma tyle lat, na ile się czuje” i mówią, że „wiek to stan świadomości”. Na oczywisty absurd tego sposobu myślenia zwróciła uwagę Ursula LeGuin. W książce „Nie ma czasu” znajdziemy wiele jej błyskotliwych refleksji na temat starości i związanych z nią niedogodności, które warto sobie przeczytać nie tyko dlatego, że były pisane przez osobę tej starości doświadczającą. Tak czy inaczej, stwierdzenie, że przytłacza nas dziś kult młodości staje się truizmem. Żyjemy w świecie, w którym po prostu nie wypada się zestarzeć.
Z drugiej jednak strony, paradoksalnie, śmierci wokół nas jest pełno. Kultura popularna nieustannie generuje historie, w których trup ściele się gęsto. Programy informacyjne i prasa serwują nam nieustannie opowieści, w których giną setki lub tysiące ofiar. W końcu stara dziennikarska prawda, mówiąca, że nic tak nie ożywia kolejnego wydania gazety, jak trup na pierwszej stronie, nadal obowiązuje. Przykłady można byłoby mnożyć. W rezultacie przykrojona specjalnie do gustów współczesnej publiczności, efektowna, hurtowa śmierć (fikcyjna lub prawdziwa) wylewa się z ekranów telewizorów, z gazet, z internetu. Jesteśmy już do niej przyzwyczajeni. By może ten znieczulający nas nadmiar również jest jakimś sposobem na unieważnienie nieuchronnego procesu umierania.
I właśnie te dwa czynniki sprawiają, że narracje takie, jak ta serwowana przez Roz Chast, należą do rzadkości. Opowieści o wszystkich niedogodnościach związanych się ze starzeniem i umieraniem nie są niczym przyjemnym, a przecież wszyscy wolimy rozmawiać o sprawach przyjemnych. Rozmawianie o nadchodzącej śmierci jest mało komfortowe. Zarówno dla tych, którzy do linii mety się zbliżają, jak i tych, którzy im w tym kibicują (pozwólmy sobie na taki dystans i ironię, którą również posługuje się Roz Chast). Właśnie w takiej sytuacji jest autorka/bohaterka komiksu. Roz zajmuje się bowiem swoimi rodzicami, którzy po dziewięćdziesiątce musieli uznać, choć oczywiście robili to niechętnie, że wymagają już innej niż dotąd opieki. Musieli przyznać, że potrzebują pomocy.
Wszystko zaczyna się w momencie, gdy Roz po długiej, niemal dziesięcioletniej nieobecności odwiedza swoich rodziców. Ku swojemu przerażeniu uświadamia sobie, że jej matka i ojciec nie są już w stanie mieszkać samodzielnie. W ich domu narasta ten rodzaj bałaganu, który jest rezultatem stopniowego zaniedbywania podstawowych czynności. Wszystko zaczyna pachnieć starością. Rodzice, choć jeszcze nie mają zamiaru tego przyznać, wymagają opieki. Kolejne wydarzenia – upadki, zaniki pamięci – sprawiają, że konieczne jest znalezienie dla nich miejsca, w którym mogliby godnie dożyć swych dni. I tak właśnie zaczyna się nowy etap w życiu narratorki. Jest to kres wyznaczany troską o miejsce w odpowiednich ośrodkach opieki, wizytami w szpitalu, zapewnianiem podstawowych potrzeb i wreszcie okres nieustannego liczenia, na jaki standard opieki wystarczą środki zgromadzone przez rodziców oraz ich ubezpieczenie.
Autorka dzieli się nami swoją poruszającą opowieścią w sposób specyficzny. Nie znajdziemy tu żadnego patosu, idealizowania siebie i rodziców. Nie znajdziemy również wzniosłych scen i chwytających za serce wyznań. Gdyby ta historia miała mieć swoją wersję filmową, to jedynym reżyserem, który mógłby ten temat dźwignąć nie naruszając konwencji narzuconej przez autorkę, byłby Woody Allen. Pewnie byłoby więcej śmiechu, ale byłby to, tak jak w przypadku komiksu, śmiech przez łzy. Bo nawet jeśli w opowieści Chast pojawiają się momenty satyryczno-komiczne, to zawsze wywołują one ten rodzaj śmiechu, który ma w sobie pewną dwuznaczność. W końcu nie jest dobrze śmiać się z czyjegoś nieszczęścia, ale bardziej przerażające jest to, że doskonale wiemy, że wcześniej czy później i nas podobne sytuacje będą dotyczyć. Wtedy nie będziemy się raczej śmiać. Choć z drugiej strony, czyż nie wkrada się tu odrobina zazdrości? W końcu, kto nie chciałby dożyć dziewięćdziesiątki w takim zdrowiu, jak jej rodzice? No i kto nie chciałby mieć tak opiekuńczego dziecka? No dobrze, być może opowiedziałoby całemu światu o najwstydliwszych momentach starości, ale jednak troszczyłoby się o nas do samego końca.
Roz Chast potrafi uczynić swoją opowieść jednocześnie zabawną i wzruszającą. Co jeszcze ważniejsze, jej historia jest autentycznie interesująca. Od samego początku wiadomo, jakie będzie zakończenie, ale jednak kolejne strony przerzucany z coraz większym zainteresowaniem. Autorka w bardzo obrazowy sposób ukazuje moment, w którym dzieci muszą stać się opiekunami swoich rodziców. A później z rozbrajającą szczerością mówi o tym, jak sama przygotowywała się na ich odejście. Nie znajdziemy tu jednak wzniosłych i patetycznych rozważań. Zamiast tego widzimy, jak musiała stawiać czoła przyziemnym problemom. Wszystko to zostało ukazane w charakterystycznej dla autorki stylistyce. I właśnie jej rysunki mogą początkowo wzmacniać satyryczny wymiar tej opowieści. Ten kontrast pomiędzy graficzną stroną komiksu, a jego treścią pozwala jej wydobyć komiczny potencjał niektórych sytuacji i skontrapunktować je z ogólną wymową, tej smutnej opowieści. Bo w końcu opowieść o prawdziwej starości i prawdziwym umieraniu nie może nie być smutna. Podczas lektury trudno też nie zgodzić się z rodzicami Roz Chast. W końcu, jeśli śmierć i tak nas wszystkich czeka, to po co rozmawiać o niej teraz, gdy jeszcze nie widać jej na horyzoncie? Czy nie lepiej rozmawiać o czymś przyjemniejszym?
Egzemplarz recenzencki udostępniło wydawnictwo Publicat.