„Eileen Gray. Dom pod słońcem” to kolejna po „Artemizji” pozycja w katalogu wydawnictwa Marginesy poświęcona niedocenianej kobiecie, która musiała walczyć o należne jej uznanie w zdominowanym przez mężczyzn świecie architektury.
Wspomnienia mieszkają w przedmiotach
[Zosia Dzierżawska, Charlotte Malterre-Barthes „Eileen Gray. Dom pod słońcem” - recenzja]
„Eileen Gray. Dom pod słońcem” to kolejna po „Artemizji” pozycja w katalogu wydawnictwa Marginesy poświęcona niedocenianej kobiecie, która musiała walczyć o należne jej uznanie w zdominowanym przez mężczyzn świecie architektury.
Zosia Dzierżawska, Charlotte Malterre-Barthes
‹Eileen Gray. Dom pod słońcem›
Eileen Gray chciała wnieść do idei funkcjonalistycznego, zimnego i bezdusznego projektowania element zmysłowości. Uważała, że zamieszkiwana przez człowieka przestrzeń powinna być źródłem przyjemności i radości życia. Dom, według niej, to nie „maszyna do mieszkania”, ale miejsce poprzez umeblowanie, fakturę, kolor, oświetlenie intensywnie oddziałujące na zmysły. I właśnie dlatego tak ważne, jest, żeby było odpowiednio zaprojektowana i zaaranżowane. Z komiksu Charlotte Malterre-Barthes oraz Zosi Dzierżawskiej wyłania się obraz Gray, jako kobiety niezwykle wrażliwej. Bardzo silnie oddziaływały na nią przedmioty, uwielbiała ich dotyk i emocje, jakie wywoływały. Wiele uwagi poświęcała na projektowanie i wytwarzanie mebli mających dostarczać przyjemności oraz aranżację wnętrz, w których dobrze się żyje. Autorki najwyraźniej chciały w jakiś sposób oddać te uczucia i doznania, tworząc swój komiks. Nie jest to w konsekwencji historia życia Eileen Gray, ale impresyjna opowieść o tym, jak postrzegała ona świat i jak kreowała otaczającą ją rzeczywistość i jakie uczucia jej towarzyszyły.
Komiks w zasadzie składa się z kilku krótkich etiud tworzących mozaikowy i bardzo emocjonalny wizerunek tytułowej bohaterki. Oglądamy kilka migawek z jej życia. Najpierw odwiedzamy ją w rodzinnym domu, w Irlandii w roku 1888. Już wtedy mała Eileen wyróżniała się niezwykłą wrażliwością i wyobraźnią, co zresztą często przysparzało jej kłopotów. Później przenosimy się do Londynu – jest rok 1905 i bohaterka odkrywa w sobie zamiłowanie do sztuki. Zatrudnia się w warsztacie pana Charlesa, by zgłębiać tajniki tworzenia mebli z laki. Siedemnaście lat później w Paryżu otwiera własny salon, jako… Jean Desert. Męski pseudonim ma zapewnić jej możliwość zaistnienia w zdominowanym przez mężczyzn świcie projektantów.
Kulminacyjnym punktem całej narracji jest jednak decyzja o zaprojektowaniu domu, który miał stać się nie tylko jej manifestem artystycznym i symbolem wizjonerstwa, ale także źródłem wielu cierpień. Za namową swojego kochanka, architekta Jeana Badoviciego projektuje dom znany dziś jako E-1027. Budynek nie przynosi jej jednak ani sławy, ani szczęścia. Relacje ze znacznie od niej młodszym Badovicim powoli się psują, a jego postępowanie tylko ją rani. Dodajmy tylko, że gdy ten romans się rozpoczynał ona była już uznaną i zamożną projektantką wnętrz, a on młodym i biednym architektem. Później najwyraźniej przestała mu być potrzebna. Czarę goryczy przelewa jednak akt wandalizmu, bo tak tylko to można nazwać, dokonany przez zazdrosnego o talent Gray Le Corbusiera. W akcie jakiegoś twórczego szału pokrywa on, za zgodą Badoviciego, ściany domu bohomazami, które sam nazywa obrazami i bredzi coś o dodaniu wymiaru duchowego do budynku. To jest jednak dopiero wstęp do jego późniejszej działalności, zmierzającej do marginalizacji znaczenia twórczości Eileen Gray i umniejszaniu, a nawet negowaniu, jej roli w zaprojektowaniu budynku.
Autorki komiksu nie skupiają się jednak na rywalizacji pomiędzy Le Corbusierem i Gray, jedynie ją sygnalizują. Le Corbusier jest gdzieś w tle. Jak się już pojawia, to nie prezentuje się zbyt korzystnie – widzimy po prostu zadufanego w sobie mężczyznę. W centrum uwagi jest tu cały czas sama bohaterka – obserwujemy ją w różnych sytuacjach i poznajemy, jako osobę wyjątkowo wrażliwą. Eileen Gray jest po prosu zainteresowana zrozumieniem istoty samego aktu tworzenia. Chce realizować swoje wizje i wie, że musi wkroczyć do męskiego świata i dostosować się do jego reguł. Miłości i zrozumienia szuka zarówno u mężczyzn, jak i kobiet, ale wydaje się, że nie jest do końca szczęśliwa. Ten jej smutek emanuje z plansz komiksu.
Nastrojową atmosferę komiksu podkreślają delikatne, proste rysunki. Zosia Dzierżawska posługuje się stylizowaną kreską, ale wszystkie zaprojektowanie przez Gray przedmioty oraz sławny budynek i jego wnętrze przedstawione zostały z architektoniczną starannością i przejrzystością. Melancholijny nastrój komiksy wzmacniają dodatkowo stonowane kolory. Poszczególne etapy życia bohaterki, rysowniczka akcentuje odpowiednią kolorystyką. Obrazu całości dopełnia przyjemny w dotyku, gruby papier i sztywna, stylizowana na płócienną oprawa. Okładka utrzymana w stylistyce i kolorystyce kojarzącej się z twórczością Eileen Gray również wygląda efektownie. Dzięki temu komiks jest nie tylko obiektem duchowym, ale także pięknym przedmiotem, w którym mogą zamieszkać równie piękne wspomnienia związane z lekturą. W końcu niejeden komiksiarz zgodzi się pewnie ze stwierdzeniem, że lektura komiksu, to nie tylko czytanie tekstów w dymkach i oglądania obrazków. To także kontakt zmysłowy. Faktura okładki, grubość papieru, zapach farby drukarskiej… to przecież fundamentalne doznania towarzyszące lekturze komiksów. „Eileen Gray. Dom pod słońcem” pod tym względem nie zawodzi, a po lekturze odstawiony na półkę tom, też będzie prezentował się zacnie.