„Zabić drozda” to książka, której nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Debiutancka powieść Nelle Harper Lee, znanej jako Harper Lee (wiadomo – lepiej nie sugerować na okładce, że autor jest kobietą), od czasu publikacji w roku 1960 do dziś pozostaje jednym z bardziej wstrząsających obrazów amerykańskiego rasizmu. Rok po publikacji książka została nagrodzona Pulitzerem, dwa lata później na kinowe ekrany wszedł film z Gregory Peckiem. Sześćdziesiąt lat po premierze dostajemy komiksową wersję tego arcydzieła.
Dranie z Południa
[Fred Fordham „Zabić drozda” - recenzja]
„Zabić drozda” to książka, której nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Debiutancka powieść Nelle Harper Lee, znanej jako Harper Lee (wiadomo – lepiej nie sugerować na okładce, że autor jest kobietą), od czasu publikacji w roku 1960 do dziś pozostaje jednym z bardziej wstrząsających obrazów amerykańskiego rasizmu. Rok po publikacji książka została nagrodzona Pulitzerem, dwa lata później na kinowe ekrany wszedł film z Gregory Peckiem. Sześćdziesiąt lat po premierze dostajemy komiksową wersję tego arcydzieła.
Fred Fordham
‹Zabić drozda›
Rzecz dzieje się na amerykańskim południu na początku lat trzydziestych. Główna bohaterka oraz narratorka tej historii mieszka ze swoją rodziną w małym miasteczku Maycomb w stanie Alabama. Jean Luise Finch, zwana przez wszystkich Smykiem, wspólnie ze swoim bratem Jeremym, zwanym Jemem, spędza urocze wakacje. Poznają tajemniczego chłopaka o imieniu… Charles Baker Harris. On na szczęście również dysponuje krótką wersją imienia – wszyscy mówią na niego Dill. Trójka dzieciaków spędza beztroskie wakacje, bawiąc się każdego dnia w coraz to nowe gry. Jednak tym, co fascynuje i pociąga ich najbardziej, jest upiorny dom, w którym mieszka… duch. No prawie duch. Tak naprawdę to Arthur Radley, zwany przez dzieciaków Dzikim. Ten owiany aurą tajemnicy mężczyzna stanowi podobno wcielone zło. Po okolicy krążą legendy na temat potworności, jakich rzekomo się dopuścił. Smyk, Jem i Dill koszmarnie boją się tego domu oraz jego niemal mitycznego mieszkańca. Ten obezwładniający strach sprawia, oczywiście że… nieustannie kombinują, jak się do niego dostać.
Tak mijają im wakacje. Jem i Smyk muszą iść do szkoły, a Dill opuszcza miasteczko i wraca do swojej rodziny. W szkole Smyk przeżywa już inne przygody i ma okazję przekonać się, że nie jest dobrze wiedzieć więcej od nauczyciela. Stopniowo dziewczynka poznaje również, na czym polega prawdziwe życie. Coraz częściej słyszy niepochlebne – delikatnie mówiąc – opinie o swoim ojcu. Powoli dowiadujemy się, że Atticus Finch jest prawnikiem, a jego największą zbrodnią przeciwko lokalnej wspólnocie jest to, że podjął się obrony czarnoskórego chłopaka. Tom Robinson został niesłusznie oskarżony o gwałt na białej dziewczynie. Zwykła opowieść o radosnym dzieciństwie niepostrzeżenie zamienia się w dramat ukazujący mroczne oblicze Stanów Zjednoczonych. Rezolutna dziewczynka i jej brat przechodzą kurs przyspieszonego dojrzewania. Dowiadują się, czym jest rasizm oraz nienawiść i na własnej skórze przekonują się do jakich okropieństw mogą popchnąć człowieka.
W tej historii wszystko jest przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Nie ma tu przypadkowych i niepotrzebnych scen, pustych słów czy nawet nachalnego moralizowania. Zdarzenia obserwowane i relacjonowane są z punktu widzenia kilkuletniej dziewczynki. Smyk musi poradzić sobie z nowymi, zazwyczaj przykrymi dla niej doświadczeniami. Dziecko nie może zrozumieć, dlaczego jej ojciec jest szkalowany nawet przez tych, których do tej pozy uznawała za jego przyjaciół. W jej kategoriach nie mieści się również to, jak można kłamliwie oskarżać niewinnego człowieka i chcieć jego śmierci. Harper Lee snując swoją opowieść czerpała obficie z własnego dzieciństwa. W powieści jest wiele wątków autobiograficznych – jej ojciec był prawnikiem, a pierwowzór Dilla to nie kto inny, jak Truman Capote, z którym autorka przyjaźniła się przez długie lata. Warto wspomnieć, że pracując nad swoją powieścią, wspierała tyleż słynnego, co egotycznego pisarza, gdy ten zbierał materiały do swojej książki „Z zimną krwią”.
Pytanie fundamentalne brzmi jednak, jak z tym ocierającym się o perfekcję dziełem poradził sobie Fred Fordham. Lektura już pierwszych stron komiksu pokazuje, że w warstwie narracyjnej postawił na maksymalną wierność oryginałowi. Nie kombinował nic ze zmianą perspektywy, czy struktury opowieści. Nie szukał nowatorskich rozwiązań, nie miał zamiaru szokować czytelnika. Mamy tu do czynienia z próbą jak najwierniejszego przedstawienia powieści. I taka strategia wydaje się w tym przypadku jedyną właściwą. Oczywiście adaptacja komiksowa wymuszała określone rozwiązania wizualne. To, co w książce jest opisywane niezwykle obrazowym i dynamicznym językiem, autor komiksu musiał przełożyć na obrazy. Rysunki Fordhama są eleganckie i delikatne. Kadrowanie jest bardzo zachowawcze i statyczne. Świat przedstawiony został w niemal bajkowej, pastelowej kolorystyce. Wszystko jest bardzo wygładzone. W najbardziej uderzający sposób daje to o sobie znać w scenie finałowej. Nie chcę za dużo zdradzać (choć powiedzmy sobie szczerze – tę książkę powinien znać już każdy), ale powiem tylko, że Arthur Radley w interpretacji rysownika całkowicie odbiega od wizerunku tej postaci, jaki zbudowałem sobie swego czasu czytając książkę.
I to właśnie jest największy problem tego komiksu. Piękne lustracje, pastelowe barwy i uśmiechnięte oblicza bohaterów nie pasują mi do tej historii. To oczywiście kwestia gustu, ale chciałbym zobaczyć tę opowieść w zupełnie innej oprawie graficznej. Doskonale sprawdziłaby się tu – moim zdaniem – brudna, surowa, chropowata kreska, jaką znamy chociażby z serii „Bękarty z Południa”, czy „Skalp”. Z rysunkami Jasona Latoura czy R.M. Guéry ten komiks miałby zupełnie inną siłę rażenia. Nie zmienia to jednak faktu, że „Zabić drozda” w komiksowej postaci warto przeczytać i mieć na półce – najlepiej oczywiście postawić album obok książkowego oryginału. Ta opowieść, sześćdziesiąt lat po premierze, nadal zadziwia swoją świeżością, dynamiką oraz doskonałą konstrukcją. Niestety pomimo upływu czasu niewiele traci też ze swojej aktualności.
> brudna, surowa, chropowata kreska, jaką znamy chociażby z serii „Bękarty Północy”
Czy redaktor nie ma przypadkiem na myśli „Bękartów z Południa” („Southern Bastards”) Jasona Aarona i Jasona Latoura?