„Shangri-La” to nie jest komiks science-fiction. Choć akcja rozgrywa się w odległej przyszłości, to jest opowieść o naszym, współczesnym świecie. Znajdziemy tu refleksje autora na temat ludzkiej pychy, głupoty oraz okrucieństwa. Nie sposób również uciec przed aktualnymi skojarzeniami. Lektura komiksu w czasie globalnej epidemii pozwala jeszcze głębiej wniknąć w przesłanie autora i zastanowić się nad własnym życiem. W tych dniach mamy przecież na to sporo czasu.
Nowy, wspaniały świat?
[Mathieu Bablet „Shangri-La” - recenzja]
„Shangri-La” to nie jest komiks science-fiction. Choć akcja rozgrywa się w odległej przyszłości, to jest opowieść o naszym, współczesnym świecie. Znajdziemy tu refleksje autora na temat ludzkiej pychy, głupoty oraz okrucieństwa. Nie sposób również uciec przed aktualnymi skojarzeniami. Lektura komiksu w czasie globalnej epidemii pozwala jeszcze głębiej wniknąć w przesłanie autora i zastanowić się nad własnym życiem. W tych dniach mamy przecież na to sporo czasu.
Mathieu Bablet
‹Shangri-La›
Shangri-La to mityczna kraina szczęścia i harmonii. Ludzie żyją tu w zgodzie ze sobą oraz z naturą. To miejsce, w którym można schronić przed chaosem i złem świata zewnętrznego. Można w nim znaleźć spokój. Nic zatem dziwnego, że takie miejsce… nie istnieje w świecie materialnym. Jest to jedynie idea; wyobrażenie pozwalające żyć nadzieją, że jednak kiedyś je jednak odnajdziemy. Ta utopijna kraina zawdzięcza swoje istnienie Jamesowi Hiltonowi. Pisarz powołał ją do życia w roku 1933 w książce „Zaginiony horyzont”. Później tę pięknie brzmiącą nazwę można byłoby odnaleźć w wielu innych utworach literackich i muzycznych. Do traktatu o Lidze Niezwykłych Dżentelmenów włączył ją nawet Alan Moore, przedstawiająca losy Orlanda w „Czarnych Aktach”. Mathieu Bablet zatytułował tak natomiast swój komiks, otwierając tym samym furtkę do rozlicznych interpretacji swojej opowieści rozgrywającej się w odległej przyszłości.
Scott i Virgile są braćmi. Ten pierwszy na zlecenie korporacji Tianzhu prowadzi śledztwo w sprawie tajemniczych wybuchów na stacjach kosmicznych. Pomaga mu w tym brat wraz ze swoimi przyjaciółkami. Aisza oraz Nova to dwie wojowniczo nastawione do życia dziewczyny biorące udział w tych misjach. O ile jednak Scott ślepo wierzy w dobre intencje korporacji i wykonuje wszystkie rozkazy bez mrugnięcia okiem, o tyle Virgile, Aisza oraz Nova próbują się buntować i chcą przeciągnąć Scotta na swoją stronę. Podejrzewają bowiem, że Tianzhu prowadzi jakieś ukryte działania na szkodę społeczności. Dodać od razu trzeba, że chodzi o bardzo specyficzną społeczność. Ludzkość bowiem żyje stłoczona na ogromnej stacji kosmicznej, zwanej Kolonią, krążącej wokół Ziemi. Ludzie zniszczyli swoją planetę i uczynili ją niemożliwą do zamieszkania. Jedynym ratunkiem jest stacja zbudowana, rzecz jasna, przez Tianzhu.
Korporacja kontroluje każdy aspekt życia – zapewnia pracę oraz rozrywkę w postaci produktów, na które można wydawać zarobione pieniądze. W tym celu oczywiści musi odpowiednio stymulować potrzeby konsumpcyjne – wszechobecna reklama wsącza się niepostrzeżenie do ludzkich umysłów. Przeciętny człowiek chce pracować, by zarabiać i kupować nowe modele tabletów produkowanych przez Tianzhu. Brzmi znajomo? I tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy. Mathieu Bablet snując opowieść o odległej przyszłości, portretuje w gruncie rzeczy współczesny świat. Życie w Kolonii do złudzenia przypomina życie we współczesności, a rozmowy Scotta i Virgile’a nasuwają skojarzenia ze sporami toczonymi dziś pomiędzy globalistami i antyglobalistami. Virgile próbuje otworzyć oczy Scottowi na specyfikę działania korporacji oraz jej prawdziwe cele. Scott tkwi jednak w tym systemie i nie ma zamiaru rezygnować z wygodnego życia. W końcu ma wszystko, czego potrzebuje. Pracę, dach nad głową i pieniądze na nowe produkty – na przykład niezwykły pojemnik na kubek. Oczywiście w pięćdziesięcioprocentowej przecenie. Okazja!
Sprawy jednak układają się tak, że Scott będzie musiał zrezygnować z dotychczasowego życia. Opowieść Bableta rozwija się powoli. Śledzimy kolejne zdarzenia, przysłuchujemy się rozmowom, ale przede wszystkim chłoniemy obrazy świata. Czy jednak jest to ta mityczna kraina Shangri-La? Czy rację Scott, czy może jednak Virgile? Widzimy jak Tianzhu „dba” o mieszkańców kolonii, poznajemy kulisy działania Naukowców, dążących do stworzenia nowego życia i zasiedlenia Tytana – największego satelitę Saturna. Długotrwały i skomplikowany proces wchodzi właśnie w finalną fazę. Działalność kolejnych pokoleń badaczy doprowadziła do tego, że ludzkość stoi u progu stworzenia nowego życia. Człowiek stanie się bogiem. Nowy stworzony przez niego gatunek, nazwany „Homo Stellaris” (człowiek gwiazd) ma zaludnić równiny jednego z obszarów na Tytanie. Człowiek w swojej pożałowania godnej pysze nazwał to nowe miejsce… Shangri-La. Scott zostaje uwikłany w konflikt interesów pomiędzy Tianzhu oraz Naukowcami.
Jednak kolejne wydarzenia i przygody całej piątki (do Scotta, Virgile’a, Aiszy oraz Novy dołącza jeszcze John-John – animoid, czyli człekokształtny pies) stanowią jedynie pretekst do refleksji na temat ogólnych procesów społecznych. Towarzysząc bohaterom, mamy okazję poznawać ich świat. Świat w którym ludzka buta, pycha, próżność i głupota tworzą mieszankę wybuchową. Świat, w którym człowiek nie jest zdolny do jakiegokolwiek, prawdziwego poświęcenia. Nie jest ono możliwe, ponieważ, jak mówi w pewnym momencie przywódca ruchu oporu: „Pokazanie ludziom, że ich przyzwyczajenia mogą mieć swoje konsekwencje, i że musieliby poświęcić odrobinę swojego komfortu dla ratowania sprawy bardzo dla nich odległej to karkołomne zadanie”. Te słowa nabierają zupełnie innej, złowieszczej wymowy w świetle dzisiejszych zdarzeń. Okazuje się bowiem, że dla wielu ludzi wysiłkiem ponad siły jest pozostanie w domu i przyczynienie się w ten sposób do walki a z aktualnym zagrożeniem. A jeśli nawet tego człowiek nie potrafi zrobić, to miałby godzić się na dalej idące ustępstwa? Wolne żarty, przecież nie można żyć bez nowego modelu TZ-Phone s7.
W przypadku komiksu Balbeta na pewno kluczową rolę odgrywa warstwa narracyjna, ale nie sposób nie wspomnieć o rysunkach. W największym skrócie – są fenomenalne. Precyzja z jaką rysownik przedstawia technologiczne szczegóły świata przyszłości jest godna szacunku. Tła przywołują pewne skojarzenia z mangami, ale trzeba pamiętać, że nad nimi pracuje zazwyczaj kilku rysowników wspomagających mistrza, a Bablet (najprawdopodobniej) pracował sam. Autor postawił na hiperrealizm. Obrazy statków kosmicznych, wnętrz i całego kosmicznego oprzyrządowania są przedstawione z fotograficzną dokładnością. Kolorystyka natomiast nadaje grafikom charakter impresjonistycznych obrazów. Bablet przedstawia poszczególne plansze w odcieniach tego samego koloru, Nawet postacie nie wybijają się z tła, tylko do pewnego stopnia się z nim zlewają. Wszystko tu zależy od oświetlenia. Gdy podążamy z bohaterami po wnętrzach pozbawionych naturalnego światła, dominują żółcie i brązy, gdy natomiast znajdujemy się w przeszkolonych wnętrzach w widokiem na kosmiczną przestrzeń, pojawiają się błękity i czernie. Jeśli już znajdą się na zewnątrz kolonii, spowija ich głęboka, kosmiczna czerń. Jedynym odstępstwem od tego realizmu są wizerunki bohaterów. Bablet przedstawia ich twarze w nieco stylizowany, kreskówkowy sposób.
„Shangri-La” to bez wątpienia komiks, który trzeba znać. Autor w bardzo dojrzały sposób porusza najważniejsze problemy trapiące współczesny świat, czyniąc z nich filary swojej narracji. Degradacja środowiska, eksperymenty na zwierzętach, okrucieństwo wobec nich, rasizm, szalejący konsumpcjonizm oraz postępująca głupota ludzi przekonanych o swojej mądrości i niepowtarzalności to główne motywy tej opowieści. W szczególnie poruszający sposób ukazane są relacje ludzi i zwierząt. Status animoidów jest co najmniej dwuznaczny, a okrucieństwo człowiek wobec zwierząt jest niewyobrażalne. I nie chodzi bynajmniej tylko o codzienną agresję. Chodzi o systemowe, powszechnie akceptowane bestialstwo, rozgrywające się dziś obok nas. Dlatego też, gdyby spełniło się marzenie wielu dzieci, i zwierzęta nagle zaczęłyby mówić, to nie usłyszelibyśmy od nich nic miłego. Bardzo prawdopodobne jest, że powiedziałyby nam to, co John-John wykrzykuje w twarz Novej, w jednej z bardziej wstrząsających scen komiksu. I trzeba byłoby mieć nadzieję, że na tym nasze czworonogi by poprzestały i nie poszłyby w ślady biednego psiego animoida z komiksu. Chociaż, w zasadzie powinny…