W ofercie wydawnictwa Marginesy znajdziemy nie tylko biografie znanych twórców, ale także komiksowe adaptacje ich dzieł. Jako przykład niech posłuży „Loteria” komiksowa wersja opowiadania Shirley Jackson, które tak wzburzyło swego czasu czytelników „New Yorkera”.
Nawiedzone miasteczka na prowincji
[Miles Hyman „Loteria” - recenzja]
W ofercie wydawnictwa Marginesy znajdziemy nie tylko biografie znanych twórców, ale także komiksowe adaptacje ich dzieł. Jako przykład niech posłuży „Loteria” komiksowa wersja opowiadania Shirley Jackson, które tak wzburzyło swego czasu czytelników „New Yorkera”.
Shirley Jackson jest dziś autorką znaną, nawet jeśli nie wszyscy potrafią powiązać jej nazwisko z konkretnymi utworami. Wyprodukowany przez Netflix serial „The Haunting of Hill House” przyczynił się bez wątpienia do popularyzacji jej twórczości na świecie oraz… skomplikował kwestię polskiego tłumaczenia tytułu książki, która była jego podstawą. Do momentu premiery serialu mieliśmy książkę pod tytułem „Nawiedzony” (Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2000), poserialowe wydanie ma już tytuł „Nawiedzony dom na wzgórzu” (Wydawnictwo Replika, 2018). Ta druga wersja nawiązuje do polskiego przekładu tytułu serialu. Po polsku dostępna jest jeszcze inna jej opowieść grozy – „Zawsze mieszkałyśmy w zamku”. Mamy również „Życie wśród demonów” i „Poskramianie dzikusów” – opowieści oparte na doświadczeniach autorki związanych z prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Jest również zbiór opowiadań zatytułowany „Loteria”
Lektura komiksu „Loteria” nie wywoła dziś takich kontrowersji, jakie stały się udziałem publikacji jego literackiego pierwowzoru. Gdy pod koniec czerwca 1948 roku czytelnicy „New Yorkera” sięgali po kolejny numer swojego ulubionego tygodnika, nie byli chyba przygotowani na to, co w nim znajdą. Opowiadanie o zdarzeniach rozgrywających się w jakimś amerykańskim miasteczku w piękną, słoneczną niedzielę 27 czerwca wprawiło wielu czytelników w konsternację. Do redakcji przyszło rzekomo około 300 listów. I nie były to listy przyjemne. Odbiorcy chcieli wiedzieć, o co w tym chodzi. Opowiadanie uznano za makabryczne, oburzające i w złym guście Były nawet podobno groźby rezygnacji z prenumeraty. Co ciekawe, niektórzy czytelnicy wzięli ten tekst za relację z prawdziwej loterii i chcieli dowiedzieć, się w jakim miasteczku została rozegrana. Jeśli przypomnimy sobie, że dziesięć lat wcześniej część radiosłuchaczy uwierzyła w atak Marsjan po wysłuchaniu audycji teatru Orsona Wellesa, to wszystko zacznie układać się w spójną i logiczną całość. Niepokojącą całość.
Dziś, ponad siedemdziesiąt lat później, trzeba byłoby czegoś więcej, by zbulwersować czytelników. Szczególnie czytelników komiksów. Jeśli zatem ktoś przystępując do lektury komiksu autorstwa wnuczka Shirley Jackson, spodziewa się niesamowicie mocnego i wstrząsającego zakończenia, czeka go raczej rozczarowanie. Po pierwsze, nie takie rzeczy wydarzyły się już w fikcyjnych lub prawdziwych amerykańskich miasteczkach leżących gdzieś na idyllicznej prowincji. Po drugie, medium komiksowe dostarczyło już swoim czytelnikom niejednokrotnie znacznie mocniejszych wrażeń. Po trzecie wreszcie, każdy kto choć trochę zna zasady budowania narracji, już po kilku pierwszych stronach komiksu po prostu domyśli się, jak to wszystko się skończy. Miles Hyman daje jednoznaczne wskazówki od samego początku. Zamiast zatem oczekiwać spektakularnego i wstrząsającego zakończenia, warto skupić się podczas lektury na tym, co stanowi o sile tego komiksu. Na budowaniu atmosfery grozy za pomocą sielankowych obrazów zwyczajnego, codziennego życia.
Przenosimy się zatem do pewnego, anonimowego miasteczka, na dzień przed rozegraniem loterii. A w zasadzie pojawiamy się tam w nocy. Obserwujemy jak dwaj ważni dla lokalnej społeczności mężczyźni przygotowują skrzynię i losy, które mają zostać wykorzystane następnego dnia. Ta nocna scena ma w sobie coś upiornego i kontrastuje ze zdarzeniami rozgrywającymi się następnego dnia. W słonecznym świetle miasteczko nie wygląda już zupełnie inaczej. Jest zwyczajne. Ludzie wstają rano i przygotowują się do kolejnego dnia. Choć będzie to dzień wyjątkowy, bo zostanie rozegrana coroczna loteria, to jednak najpierw trzeba wykonać swoje obowiązki. Na głównym placu powoli zbierają się odświętnie ubrani mieszkańcy. Dorośli prowadzą zwyczajne rozmowy, dzieci się bawią. Nic nie wskazuje na to, by miało wydarzyć się coś wyjątkowego. Ot, coroczny rytuał, po którym wszyscy wrócą do swoich zajęć.
Ten efekt zwyczajności, a nawet pewnej sielankowości, wzmacnia graficzna oprawa komiksu. Rysunki Hymana są bardzo elegancie i kolorowe, ale jest w nich element grozy. Pastelowe, choć nieco przytłumione, kolory nadają planszom wygląd ilustracji, jakie można byłoby znaleźć w książce dla dzieci. W komiksie nie znajdziemy tradycyjnego czarnego konturu wypełnionego kolorem. Rysunki wyglądają, jakby kolor został nałożony kredkami na delikatny szkic ołówkowy. Artysta posługuje się dużymi zbliżeniami, które w połączeniu ze sporymi kadrami rozpychającymi się na małych planszach nadają całości klaustrofobiczny charakter. Dominują tu sceny zbiorowe przedstawiające ludzi podczas corocznego rytuału. Uśmiechają się do siebie, rozmawiają, mrużąc oczy przed świecącym prosto w ich twarze słońcem. Jest jednak w tych twarzach coś bardzo niepokojącego, jakiś grymas sprawiający, że nawet uśmiechy wyglądają nieszczerze. Nienawiść do innych? Strach przed nimi. Autor komponuje scenty tak, że można odnieść wrażenie, że jesteśmy na tym placu pośród mieszkańców miasteczka i niebawem przyjdzie nasza kolej, by wyciągnąć swój los ze skrzynki. I choć nie jesteśmy pewni, co można wygrać, to jakoś nie spieszy się nam do tego momentu.
Zakończenie opowieści, na pewno nie zaszokuje kogoś, kto i tak spodziewa się najgorszego, ale sprowokuje do stawiania pytań. I być może pytanie zadawane najczęściej przez czytelników „New Yorkera” jest nadal najbardziej aktualne. O co w tym w ogóle chodzi? Czym ma być ta opowieść. Traktatem na temat mechanizmu kozła ofiarnego? Krytyką współczesnego społeczeństwa? Głosem rozpaczy autorki, nie potrafiącej odnaleźć się w podobnym otoczeniu. Przestrogą przed gniewem tłumu? Każdy sam musi sobie na to pytanie odpowiedzieć. Nie chciałbym przesadzać z częstotliwością odnoszenia się w kolejnych recenzjach do naszej współczesności, ale niestety trudno uciec przed skojarzeniami. Gdy na przykład słyszymy tu i ówdzie o tym, jak mieszkańcy małych miasteczek odnoszą się do tych, którzy mieli pecha w innej loterii i wyciągnęli los z napisem „koronawirus”, też trudno uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Miejmy jednak nadzieję, że doniesienia prasowe i podsłuchane gdzieś na ulicy wypowidzi są raczej wyjątkiem, a nie regułą.