Wojna to chaos. Wbrew pierwotnym planom zacisznych sztabów i późniejszym dociekaniom różnych badaczy, mądrzących się nad przeszłymi zdarzeniami zza eleganckich biurek, gorejąca walka pozbawia jakiegokolwiek ładu tak samo pole bitwy i rozsiane po nim oddziały, jak i ludzką duszę. Bardzo trudno to uchwycić.
Tomasz Nowak
Wojenny chaos
[Gabriela Becla, Zbigniew Tomecki „Monte Cassino #2 (wyd.II)” - recenzja]
Wojna to chaos. Wbrew pierwotnym planom zacisznych sztabów i późniejszym dociekaniom różnych badaczy, mądrzących się nad przeszłymi zdarzeniami zza eleganckich biurek, gorejąca walka pozbawia jakiegokolwiek ładu tak samo pole bitwy i rozsiane po nim oddziały, jak i ludzką duszę. Bardzo trudno to uchwycić.
Gabriela Becla, Zbigniew Tomecki
‹Monte Cassino #2 (wyd.II)›
Kto zmierzył się z pierwszym tomem komiksowej epopei autorstwa Zbigniewa Tomeckiego i Gabrieli Becli, wie czego się spodziewać. Rozwija się wątek współpracy Wańkowicza z jego „opiekunem” Grebowskim. Iskrzenie pomiędzy nimi ewoluuje w stronę mniej wrogiej ambiwalencji, nawet wzajemnej przychylności. W ten nurt niejako wpisują się coraz głębiej wewnętrzne dylematy asystującego porucznika. Również coraz silniej akcentowany jest element interesów aliantów i roli Polaków w ich geopolitycznych roszadach. Jednak to tylko część komiksu, a tylko te dwie postaci są tu naprawdę wyraziste. Reszta tonie w masie. Masie zdarzeń… Ponownie.
Dominują bowiem znów wspomnienia z pola bitwy. I podobnie jak wcześniej mieszają się tu miejsca, numery i nazwy jednostek, masy nazwisk. A wszystko to nieobudowane żadną systematyką, mapami, czymkolwiek, co pozwoliłoby nabrać pełniejszego, szerszego obrazu zdarzeń.
Dalej tkwimy w pierwszym natarciu 2. Korpusu na masyw Monte Cassino. Rzucony do walki drugi rzut oddziałów 5. Kresowej Dywizji Piechoty natrafia na kompletny chaos. Nie ma rozpoznania, nie ma łączności, nikt nie wie, gdzie są atakujące wcześniej oddziały. Do tego na pozycje zajęte przez Polaków nieustannie spada stalowy deszcz niemieckiej nawały artyleryjskiej. Wśród zaległych i przyszpilonych do ziemi żołnierzy trwa rzeź. Wsparcie wydaje się mrzonką, niektórzy psychicznie nie wytrzymują naporu rzeczywistości…
To obraz daleki od prostego bohaterstwa. Fruwające fragmenty ciał, strach, krzyki, wiele mało parlamentarnych słów znamionują raczej wszechogarniający chaos, który pojawia się zaraz po przekroczeniu niewidzialnej granicy pola bezpośredniej walki. Jedyna przejrzysta myśl jak wyłania się z niego dotyczy sensu tego wszystkiego. Pogłębia ją wplatana co pewien czas perspektywa niemiecka. Bój stanowiący orgię nienawiści, a potem pustka i refleksja, czy było to potrzebne, konieczne?
Jedyne co wyraźnie przebija ze scen walk to ogólnie panujące szaleństwo, które udziela się niektórym w sposób bezpośredni. Jeszcze więcej tu epatowania przemocą brutalnością, masakrą, trupami…
Rysunki i perspektywa tak bliska, że gubi szersze konteksty, jeśli miały oddać chaos to się udało. Niestety dla czytelnika pragnącego poznania, to raczej przeszkoda niż zachęta. Obrazy kolejnych fragmentów bitewnych wyglądają podobnie. Zbyt podobnie do siebie. Becla rozumie, na czym polega język komiksu. Nie potrafi jednak wydobyć z niego wszystkiego na takim poziomie, jakim by chciała, na jaki ma ambicje się wspiąć.
Ukazane przez nią pole bitwy istotnie gdzieniegdzie jawi się makabrycznie. Kiedy indziej jednak, szczególnie gdy rysowniczkę nieco ponosi i gdzieś giną proporcje czy perspektywa, niebezpiecznie zaczynają ciążyć w stronę karykatury. Na tym tle zdumiewającą groteskowość przejawiają dialogi, z których, by chronić ucho zbyt wrażliwego czytelnika uleciały wszystkie „kurwy” i „skurwysyny”.
Wszystko to ujawnia, a może już nawet wręcz potwierdza zamysł autorów, Wcale nie chodzi im konkretne tu i teraz, a ogólną zasadę prowadzenia wojen i bitew. Ich celem jest prosta negacja. Wówczas fakt, że poszczególne wątki, sceny, pozbawione cech szczególnych postaci mieszają się, plączą ze sobą, traci na znaczeniu. Akcenty takie jak scena ratowania młodego Polaka przez Niemca tylko jeszcze mocniej wzmacniają poczucie surrealizmu, ale raczej pogłębiają dezaprobatę niż zrozumienie dla niezwykłych zdarzeń zachodzących w boju.
Autorzy "Monte Cassino" obrali własna drogę twórczą, Postawili sobie jednak zadanie, które, niezależnie już od rzeczywistych intencji, zwyczajnie ich przerosło.
Pójście tropem Wańkowicza – próba szczegółowego wyjaśnienia wszystkiego tutaj zupełnie się nie sprawdziła. Wystarczył już zupełnie dołączony wstęp, gęsty od informacji mogących przy odpowiedniej obudowie (mapy?) stanowić tło i to zupełnie by wystarczyło.
Droga Besli i Tomeckiego nie wiedzie wszak do zdobycia jakiegokolwiek szczytu. Prowadzi w mrok niejasnych miazmatów, intencji przykrytych formą w założeniu zmierzająca do doskonałości, faktycznie jednak od niej odbiegającej. Czy taki sam pozostaje rozdźwięk miedzy prawdą a komiksową rzeczywistością? Wiele na to wskazuje.
Jakże świetnie w to założenie wpisuje się finał tomu drugiego – którym jest – dla znających co nieco historie to żaden spojler – załamanie pierwszego natarcia w kierunku wzgórz okalających wzgórze klasztorne. Jego podsumowanie wyraźnie wskazuje, jak bezsensowne są próby dalszego ich zdobywania. Doprawdy? Ciekawe czy z podobnym wnioskiem zgodziliby się historycy opatrujący swymi nazwiskami aspekt merytoryczny komiksu, czyli prof. Wawer i prof. Zdanowicz. Niestety, tego drugiego już nie zapytamy. Pierwszy, może warto. żeby zabrał głos? Co powiedzieliby na to też weterani spod Monte Cassino? Bo co i jak powiedziałby Wańkowicz, nietrudno się domyśleć.
Ta edycja tomu drugiego "Monte Cassino" to również wydanie poprawione względem pierwszego, starszego o pięć lat. Zostało ono ponoć także rozszerzone, choć liczba stron, w odróżnieniu od reedycji części pierwszej, tym razem się nie zmieniła.
O ile w tekście uwiera dosłowność i nadmiar detali, o tyle w ilustracjach problem stanowi szczególnie obsesyjna wręcz próba utrzymania konwencji w pełni realistycznej. Ta niestety podbija znacząco oczekiwania zgłaszane wobec jakości grafik. Tymczasem Becla miewa z tym problem – z perspektywą, z proporcjami, z twarzami. Może nie en masse, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Nawet próby różnicowania klimatu opowieści przez zmiany stylu grafik wobec przyjętej czarno-białej konwencji całości, wypadają blado
Dynamiczna konstrukcja plansz wpisuje się w ducha opowieści – prostsza i przejrzystsza w chwilach spokoju, nabiera ostrości w scenach batalistycznych. Nie zawsze wszak to wyszło i sprawdza się, jeśli chodzi o kolejność lektury. Podobnie sprawa ma się w kwestii dymków. Na plus natomiast warto policzyć autorom bogaty wybór onomatopei wychodzący zdecydowanie poza wyświechtany kanon.
O ile pierwszy tom tej komiksowej epopei rzucał czytelnika na głęboką wodę, drugi stanowi głębię bez dna. Most rozwieszony na drżących przęsłach doświadczeń przy zbieraniu dalszych informacji z Wańkowiczem i osobistych traum Grebeckiego usiany jest ponownie wieloma minami. Przez gąszcz zdarzeń osób i miejsc bliżej mu do labiryntu, w którym przejrzystego obrazu obaj badacze wcale nie pomagają się odnaleźć.
Plusy:
- pogłębiona refleksja narratora, stanowiąca komentarz opisywanych zdarzeń, a jednocześnie momenty wytchnienia między nawałami szczegółów
- bogaty obraz bitwy
Minusy
- ponownie brak podkładu dla opisywanych zdarzeń w postaci krótkich choćby wyjaśnień, a przede wszystkim map sytuacyjnych
- brak chęci wytłumaczenia niezorientowanemu czytelnikowi złożonych kwestii taktycznych, które niczym wielka fala narastają, by w końcu zwalić się mu na głowę
- rozdźwięk pomiędzy chęcią „opisania dokładnie wszystkiego”, a próbą ukazania zdarzeń w szerokich planach, które w masie zlewają się w jedno