Stan Lee o komiksie „Silver Surfer: Przypowieść” stworzonym wraz z legendarnym rysownikiem Moebiusem mówił, że to jego ulubione dzieło. Trudno się z tym nie zgodzić, dlatego pokaźnych rozmiarów tom, zbierający cztery historie o Srebrnym Surferze, zyskał podtytuł właśnie od tej opowieści.
Geniusze i przeciętniacy
[Tan Eng Huat, Stan Lee, Jean ‘Moebius’ Giraud, Keith Pollard, Esad Ribic, Simon Spurrier, Joe Michael Straczynski „Silver Surfer. Przypowieści” - recenzja]
Stan Lee o komiksie „Silver Surfer: Przypowieść” stworzonym wraz z legendarnym rysownikiem Moebiusem mówił, że to jego ulubione dzieło. Trudno się z tym nie zgodzić, dlatego pokaźnych rozmiarów tom, zbierający cztery historie o Srebrnym Surferze, zyskał podtytuł właśnie od tej opowieści.
Tan Eng Huat, Stan Lee, Jean ‘Moebius’ Giraud, Keith Pollard, Esad Ribic, Simon Spurrier, Joe Michael Straczynski
‹Silver Surfer. Przypowieści›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Silver Surfer. Przypowieści |
Scenariusz | Stan Lee, Joe Michael Straczynski, Keith Pollard, Simon Spurrier |
Data wydania | 3 czerwca 2020 |
Rysunki | Jean ‘Moebius’ Giraud, Tan Eng Huat, Keith Pollard, Esad Ribic |
Przekład | Jacek Drewnowski |
Wydawca | Egmont |
Cykl | Silver Surfer, Marvel Classic |
ISBN | 9788328196766 |
Format | 352s. 170x260mm |
Cena | 109,99 |
Gatunek | superhero |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
„Przypowieść” mieliśmy już okazję poznać w Polsce. Było to dwadzieścia lat temu w ramach serii „Mega Komiks” serwowanej przez pamiętny TM-Semic. Jednak poza tym, że sam komiks jest „mega”, na pewno takie nie było jego wydanie. Standardem w latach 90. był bowiem papier jakości toaletowego, kiepskie zszycie, brak twardej okładki i blade kolory. Egmont tę sytuację naprawia, serwując nam elegancki tomik na błyszczącym papierze. A żeby się nie powtarzać, dorzucił jeszcze trzy inne historie (w tym jedną nam znaną). I choć stanowią one niemałą gratkę dla fanów Marvela, albowiem Silver Surfer nie jest przesadnie eksploatowanym bohaterem nad Wisłą, to jednak nie da się ukryć, że najważniejszym rozdziałem jest ten pierwszy, spółki Stan Lee / Moebius.
Oryginalnie „Przypowieść” ukazała się w 1988 roku w formie dwóch zeszytów w ramach imprintu Marvela Epic Comics. Idealnie wpasowywała się w swój czas, albowiem był to początek tak zwanych Mrocznych Czasów w świecie komiksu, kiedy do głosu doszli artyści o własnym stylu i indywidualnym spojrzeniu na znanych bohaterów. Często uwypuklali ich słabości, a zwycięstwo dobra nad złem nie stało się oczywistością. Taka wizja świata odbija się w scenariuszu Stana Lee, który zaproponował alternatywne przygody Silver Surfera. Otóż, tak jak miało to miejsce w latach 60. w albumach poświęconych Fantastycznej Czwórce, będąc heroldem Galactusa – Pożeracza Planet, zobowiązuje go do tego, by dał słowo, iż nigdy więcej nie połakomi się na Ziemię. Olbrzymi kosmita powraca jednak, lądując w centrum Nowego Jorku. Ponieważ przyrzekł nie atakować planety, postanowił, że sprawi, iż Ziemianie sami ją unicestwią. Dlatego pozwolił się mianować bogiem, a w swoje imię wszczynać święte krucjaty. Oczywiście Srebrny Surfer nie zamierza stać bezczynnie, ale nawoływanie do rozsądku rasy ludzkiej staje się coraz bardziej bezcelowe.
Choć kojarzymy Stana Lee z banalnymi, aczkolwiek fascynującymi, opowiastkami o superbohaterach, tym razem przedstawił spójną, przemyślaną i głęboką w swej wymowie historię, którą można interpretować na wiele sposobów. Pokazał bezsens religijnych wojen, łatwość z jaką poddajemy się manipulacji i naszą małość wobec potęgi kosmosu. Bojąc się jej, ludzkość potrzebuje wiary w coś większego, co obroniłoby ją w razie potrzeby. Czy zatem mamy tu ukryty atak na religie? W pewnym sensie, choć to raczej desperackie wołanie o pokój i mądrą wiarę, za którą idzie refleksja, a nie poddawanie się pustym hasłom.
Ze scenariuszem doskonale koresponduje grafika Moebiusa, całkiem odmienna od tego, do czego przyzwyczailiśmy się w superbohaterskich komiksach. Choć są momenty, kiedy wydaje się przesadnie uproszczona, zwłaszcza, kiedy mówimy o tle, czasem składającym się z kilku prostopadłych kresek, to jednak jest w niej pewna majestatyczność, a także futurystyczny sznyt. Co tu dużo mówić, każdy kadr przedstawiający Galactusa stojącego pośrodku miasta zapiera dech w piersiach. Moebius rewelacyjnie ujął jego potęgę. Zawsze pokazany jest z posępną miną, niczym totem. Ludzie zaś tłoczą się jak mrówki i towarzyszy im szaleństwo wymalowane na twarzach.
Na tle „Przypowieści”, pozostałe trzy historie wypadają o wiele gorzej. Przede wszystkim nie zmuszają czytelnika do refleksji, choć oczywiście nie można o nich powiedzieć, że są złe. A przynajmniej nie o wszystkich.
Jako drugą w kolejności otrzymujemy historię „Łowcy niewolników”, także ze scenariuszem Stana Lee, ale już z rysunkami Keitha Pollarda. Choć nie jest on tak unikalnym twórcą, jak Francuz, jego pracom nie można niczego zarzucić. Są dynamiczne, przesycone szczegółami i świetnie oddają klimat space opery, z jakim mamy do czynienia. Tu bowiem Silver Surfer zmuszony jest zmierzyć się z tytułową rasą Łowców Niewolników, którzy postanowili zawładnąć mieszkańcami Ziemi. Porywane przez nich istnienia potrzebne są by zasilić ich ogromny statek kosmiczny i sprawić, by ich wódz zyskiwał coraz większą moc.
Choć ponownie Stan Lee przemyca w dialogach kilka gorzkich prawda na temat świata, to jednak w tym wypadku bardziej chodziło o czystą rozrywkę. Toną więc one w ferii wybuchów i ciskanych promieni mocy. Nie jest to jednak wadą. W końcu to nie rozprawka filozoficzna, a opowieść czysto rozrywkowa, akurat której bohaterem jest niebanalny kosmita.
Wyjątkowość Silver Surfera podkreśla także trzecia historia „Requiem”. Tym razem z 2007 roku ze scenariuszem J. Michaela Straczynskiego i rysunkami Esada Ribicia. To właśnie ją mogliśmy także przeczytać w Polsce i to za sprawą wydawnictwa Egmont. Opowiada historię alternatywnego świata, w którym Silver Surfer zaczyna umierać. Choć jest posiadaczem kosmicznej mocy, także on przyjmuje tę wiadomość z trudem. Nie znajdziecie tu za wiele akcji, to bardziej rozmowy na tematy ostateczne. Za to prace Ribicia są wręcz obłędne. Jego malarski styl sprawia, że niemal każdą stronę można by przekształcić w obraz i powiesić na ścianie.
Całość uzupełnia „W imię twoje” z 2008 roku, autorstwa Simona Spurriera i z kreską Tan Eng Huata. Jest to najsłabsze ogniwo albumu. Zarówno pod względem treści, jak i od strony wizualnej. Na kartach dzieje się tyle, że ciężko zorientować się o co właściwie chodzi i kto z kim się bije. W śledzeniu fabuły przeszkadza również nazbyt jaskrawa kolorystyka. Co zaś się tyczy samej osi fabularnej, to tym razem poznajemy świat, w którym panuje utopijna harmonia. Szybko jednak okazuje się, że to tylko fasada, pod którą kryje się okrucieństwo, przemoc i zamordyzm. Choć poruszany tu temat sensu religijnych wojen wydaje się korespondować z „Przypowieścią”, to jednak został on podany w tak łopatologiczny sposób, że przy dziele Stana Lee i Moebiusa sprawia wrażenie albo nachalnej agitki, albo kiepskiej grafomanii. Szkoda, bo „W imię zasad” psuje pozytywny odbiór całego albumu.
Na szczęście bilans wychodzi na korzyść propozycji Egmontu. Zawiera ona bowiem jedną opowieść (właściwie przypowieść) wybitną i dwie bardzo dobre. Czwarta to sztampa, którą można przeczytać i zapomnieć. Niemniej sam album warto posiadać w swojej kolekcji. Zwłaszcza, jeśli nie załapaliście się na edycję TM-Semic. A może przede wszystkim, bo tamta już się wam zapewne rozlatuje.
