Drugi tom „Death or Glory” zamyka historię młodej, dwudziestoletniej buntowniczki, która na przekór całemu, obojętnemu na jej problemy, światu próbowała uratować swego, umierającego na raka wątroby, ojca. Rick Remender w pierwszym tomie jednoznacznie pokazał z jakim rodzajem komiksu będziemy mieli do czynienia. W drugim to potwierdza i spełnia wszystkie czytelnicze oczekiwania.
Mad Max tu i teraz
[Owen Bengal, Rick Remender „Death or Glory #2” - recenzja]
Drugi tom „Death or Glory” zamyka historię młodej, dwudziestoletniej buntowniczki, która na przekór całemu, obojętnemu na jej problemy, światu próbowała uratować swego, umierającego na raka wątroby, ojca. Rick Remender w pierwszym tomie jednoznacznie pokazał z jakim rodzajem komiksu będziemy mieli do czynienia. W drugim to potwierdza i spełnia wszystkie czytelnicze oczekiwania.
Owen Bengal, Rick Remender
‹Death or Glory #2›
Glory Owen, młoda dziewczyna „żyjąca poza systemem” od samego urodzenia, wplątała się w naprawdę niebezpieczną historię. Postanowiła okraść swojego byłego męża, pracującego dla podejrzanych indywiduów – „ciężarówka pełna narkotyków”, która miała stanowić źródło finansowania przeszczepu ojca, okazała się „ciężarówką pełną nielegalnych imigrantów”. Ale to nie wszystko – najbardziej przerażające było to, że ci wszyscy biedni ludzie przeznaczeni byli na rzeź. Szef męża Glory, niejaki „Koreaniec Joe”, kieruje gangiem trudniącym się handlem organami – pozyskiwane są one od przypadkowych nieszczęśników, których opróżnione i niepotrzebne po „zabiegu” ciała spalane są w tajnych krematoriach. Glory, jej chory ojciec i ich kilku towarzyszy miało pod koniec pierwszego tomu nie lada kłopoty. Jedynym ratunkiem dla nich ma być ucieczka do Meksyku – tylko którędy, skoro wszystkie nielegalne (o legalnych nie ma co wspominać) przejścia graniczne kontroluje gang?
Akcja tomu drugiego rozpoczyna się dokładnie w momencie, na którym zakończył się pierwszy. Bierzemy udział w wielkim pościgu przez rozpaloną pustynię Arizony – i tak właściwie jest to wszystko co można powiedzieć o fabule. Serio. Czy to zarzut? Niekoniecznie. O filmie „Mad Max. Na drodze gniewu” można przeczytać dokładnie to samo. Że to film o niczym, że „jadą tam i z powrotem”, dookoła wybuchy, karambole, przemoc i krew. Tylko nikogo, kto wie o co chodzi w „Mad Maxie”, te zarzuty nie interesują. Tak samo jest z drugim tomem „Death or Glory” – to taki właśnie „Mad Max” tylko, że „tu i teraz”, bez apokalipsy, zwyrodniałych dzikusów i skrajnie absurdalnej przemocy.
Tylko, czy aby na pewno? Oto przepis Remendera na drugi tom. Bierzemy „To nie jest kraj dla starych ludzi”, „Konwój”, „Thelmę i Louise”, „Szybkich i wściekłych” … ale również „Teksańską masakrę piłą mechaniczną”, filmy anime Hayao Miyazakiego i oczywiście wspomnianego już „Mad Maxa” (w największym stopniu) i mieszamy. Powstanie jedna wielka gonitwa po pustyni, poprzetykana groteskową przemocą, gore i odrobiną wzruszeń. „Mad Max” jest oczywiście najważniejszym składnikiem, rozpoznawalnym na niemal każdej stronie – w jednej scenie aż się prosi o dorysowanie ślepego gitarzysty z gigantycznymi głośnikami. I są tu zwyrodnialcy, są tu źli ludzie i jest apokalipsa – bo jak inaczej nazwać totalną dehumanizację handlarzy organami (ale także ich ofiar zredukowanych do magazynów na organy). A estetycznie wygląda to tak, jakby fabuła kinowego przeboju George’a Millera zaadaptowana została do warunków uniwersum filmu „Laputa – Podniebny Zamek” albo „Szkarłatny pilot”. To jest po prostu rozbrajające – Owen Bengal rysuje tak rasowe „anime w stylu Miyazakiego” na amerykańskim rynku, jakiego chyba jeszcze do Polski nie sprowadzono. Jedna wielka eksplozja adrenaliny – bez ustanku i wytchnienia.
Ale czy „Death or Glory” oferuje nam coś więcej? Remender porusza tu ważny problem ludzi odrzuconych przez „system”, czyli „wylogowanych z nowoczesności”. Glory i jej tata wycofali się z rzeczywistości na własne życzenie. „Czego się boisz Glory?” „Życia, w którym nic nie czuję” – czyli ten cały hippisowski bunt rodziny głównej bohaterki, ucieczka ze strefy wpływów wielkich korporacji oferujących kierat „od dziewiątej do piątej” miał zagwarantować wolność i „prawdziwe życie”. Remender pyta – to dojrzałość czy dziecinada? „Całe życie olewałaś system, nie dołożyłaś do niego ani grosza z podatków, a teraz wk..asz się, że nikt magicznie nie opłaca medyków i drogiego sprzętu niezbędnego do wyleczenia twojego ojca?” – pyta Glory jeden z bohaterów. On nigdy nie dostał szansy na ucieczkę z „systemu”. Już od urodzenia był poza nim, jak wielu innych mu podobnych outsiderów stłoczonych w kontenerach przemycanych przez pogranicze. Remender nie ocenia, nie wartościuje – sami możemy sobie na niektóre pytania odpowiedzieć.
Drugi tom „Death or Glory” ma niemal zerową fabułę. Porusza oczywiście powyższe tematy, całkiem mądrze unikając jednoznacznych sądów a także umiejętnie buduje emocjonalną stronę całej opowieści. Glory jest narratorką, to z jej punktu widzenia poznajemy świat, to ona nadaje ton narracji. Jest trochę tak, jak w trzyczęściowej „Codzie” Simona Spurriera, gdzie nieustająca, eksplodująca fajerwerkami akcja, przetykana była cały czas jego smutnymi wywodami. Różnica jest taka, że wewnętrzny monolog Glory jest o wiele bardziej zajmujący, zespolony z treścią i ciekawy. A podczas samej lektury komiksu Remendera i Bengala nie będziemy się nudzić. A to w komiksach tego typu jest najważniejsze.
