Wydaje się, że powiedzenie „w zdrowym ciele zdrowy duch” nie dotyczy Alison Bechdel. W komiksie zatytułowanym „Sekret nadludzkiej siły” autorka opisuje swoje życie przez pryzmat aktywności fizycznej, która zawsze stanowiła jej pasję. Podczas lektury trudno jednak nie odnieść wrażenia, że cały ten sport, to głównie sposób na zadręczanie się.
W zdrowym ciele, zdrowy duch?
[Alison Bechdel „Sekret nadludzkiej siły” - recenzja]
Wydaje się, że powiedzenie „w zdrowym ciele zdrowy duch” nie dotyczy Alison Bechdel. W komiksie zatytułowanym „Sekret nadludzkiej siły” autorka opisuje swoje życie przez pryzmat aktywności fizycznej, która zawsze stanowiła jej pasję. Podczas lektury trudno jednak nie odnieść wrażenia, że cały ten sport, to głównie sposób na zadręczanie się.
Alison Bechdel
‹Sekret nadludzkiej siły›
Alison Bechdel w swoim najnowszym komiksie znów porusza wątki autobiograficzne, ale robi to inaczej, niż w swoich wcześniejszych dziełach. Autorka ma na swoim koncie już dwie autobiograficzne opowieści. W „Fun home” (2006/2009) analizowała swoje dzieciństwo przez pryzmat procesu dorastania w otoczeniu śmierci. Chodziło zarówno o dom pogrzebowy, który prowadził jej ojciec, jak i o jego samobójczą śmierć. Kluczowym motywem tej historii był ukrywany homoseksualizm ojca oraz dojrzewanie do uświadomienia sobie własnego homoseksualizmu. Komiks „Jesteś moją matką?” (2012/2014) stanowił z kolei próbę spojrzenia na relacje łączące ją z matką. „Sekret nadludzkiej siły” (2021) należy uznać za kolejny krok w tym dziele opisywania własnego życia.
Po rozliczeniu się z rodzicami Bechdel wreszcie dojrzała do tego, by przyjrzeć się sobie. Tym razem już bez powoływania się na skomplikowane więzi rodzinne, traumy wynikające ze stylu życia jej rodziców i bez obwiniania ich za trudne dzieciństwo (rodzice pojawiają się w tej opowieści, ale stanowią tło dla rozważań o samej sobie). Autorka wzięła na warsztat własne neurozy, fobie, pasje i uzależnienia. A właściwie jedno uzależnienie – od uprawiania sportu. Choć sama mówi na wstępie, że nie jest „sportem” ani „fitnesiarą”, to jednak nie kryje, że ćwiczenia fizyczne są dla niej niezwykle ważne. Na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci ulegała kolejnym modom, biegając, jeżdżąc na nartach, uprawiając karate, wspinając się po górach. W każdą kolejną formę aktywności wchodziła bez opamiętania, zatracając się i szukając sposobu na zdobycie tytułowego sekretu nadludzkiej siły. Sport ją uzależniał, ale również stanowił sposób na poszukiwanie własnego ja. Aktywność fizyczna często łączyła się z modnymi w danym czasie formami medytacji wywodzącymi się z filozofii wschodu. Jakby przy okazji poszukiwania nowych form aktywności Bechdel doświadczała feministycznego przebudzenia, protestowała przeciwko patriarchatowi, angażowała się w życie różnych komun. Sport był zazwyczaj kluczem do polityczno-społecznego zaangażowania.
Nie dziwi zatem, że referowanie kolejnych sportowych pasji jest przefiltrowane przez lektury, które stanowią ramę interpretacyjną całego wywodu. Bechdel sama czyni siebie przedmiotem analizy, zdając sobie sprawę, że jej namiętność do aktywności fizycznej da się wpisać określone trendy kulturowe i medialne. Jednak na tle osób trenujących bezrefleksyjnie ma ją wyróżniać samoświadomość. Autorka zdaje sobie sprawę, że naśladuje pewne trendy, ale jednocześnie umiejętność ich analizy i krytycznego oglądu czyni ją kimś wyjątkowym. Analizując fizyczne, duchowe, mentalne i psychiczne powody swojego sportowego zaangażowania, wznosi się ponad tłum bezrefleksyjnych naśladowców kolejnych mód fitnessowych. Czy jednak rzeczywiście tak jest?
Z jednej strony trudno nie przyznać jej racji. Ilu stałych klientów dzisiejszych fitness clubów namiętnej czytuje Williama Wordswortha, Samuela Taylora Coleridge’a, Ralpha Waldo Emersona i Margaret Fuller? Ilu potrafiłoby wskazać w ich twórczości źródła dzisiejszego fitnessowego szaleństwa i prześledzić kolejne etapy procesu, który do niego doprowadził? Ilu jest w stanie znaleźć paralele pomiędzy współczesnymi modami sportowymi, a życiem i twórczością Jacka Kerouaca? Zapewne niewielu. Z tego punktu widzenia Bechdel należy do bardzo elitarnego grona. Zazwyczaj jest przecież tak, że ci, którzy to potrafią z daleka omijają takie miejsca, stronią od wysiłku fizycznego, a na maniaków fitnessu patrzą ze słabo skrywaną pogardą. Z drugiej jednak strony, strategia autorki na dłuższą metę wydaje się irytująca i świadczy o dziwnej potrzebie racjonalizacji własnych działań. Mając świadomość podejmowania czynności stereotypowo przypisywanych tej części społeczeństwa, która raczej nie jest skłonna do egzystencjalnych refleksji, autorka stara się uwznioślić własne pasje. Może i erudycja Bechdel jest imponująca, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że wraz z rozwojem tej autobiograficznej opowieści wycieczki do przeszłości stają się coraz bardziej przegadane, nudne i wybijają z rytmu lektury.
Choć w komiksach Bechdel nigdy nie brakowało specyficznego poczucia humoru, to najnowsze jej dzieło wyróżnia się lekkim charakterem i autoironią. Widać to zarówno w warstwie narracyjnej (owszem są fragmenty przeładowane wątpliwymi mądrościami życiowymi, ale da się to jakoś znieść), jak i graficznej. Autorka pozostaje wierna swojemu stylowi i bardo dobrze, bo jej rysunki prezentują się naprawdę dobrze i pasują do takiego reportażowego tonu, jaki został narzzucony w tym komiksie. Autorka zdecydowała się nawet na kolory. Akwarelowe barwy nadają całości swobodny, lekki i niemal radosny charakter.
Trzecie autobiograficzne dzieło Alison Bechdel bez wątpienia stanie się sukcesem. Taki już los autobiografii, szczególnie gdy tworzy ją ktoś o uznanej marce. Co do tego, że najnowszy komiks autorki „Fun home” jest wart uwagi nie ma dyskusji. Bechdel nie tylko bowiem opisuje swoje życie, ale z rozmachem zarysowuje krajobraz społeczno-kulturowy stanowiący tło jej poszukiwań, przemian i zmagań z własnymi słabościami. Wszystko to może się podobać. Niemniej jednak mam nadzieję, że autobiograficzna trylogia została już domknięta i teraz autorka stworzy komiks… o czymkolwiek, co nie będzie miało związku z jej życiem. Owszem o swoich doświadczeniach opowiada z zajmujący, ciekawy i emanujący erudycją sposób, ale już zdecydowanie wystarczy.