Trzeci i jednocześnie ostatni tom zebranych pasków z perypetiami profesora Filutka i jego psa Filusia budzi nostalgię, trochę smutek. Z jednej strony, że to już koniec, z drugiej, że wygląda on właśnie w ten sposób.
Tomasz Nowak
Pożegnanie z Filutkiem
[Zbigniew Lengren „Profesor Filutek #3: 1985-2003” - recenzja]
Trzeci i jednocześnie ostatni tom zebranych pasków z perypetiami profesora Filutka i jego psa Filusia budzi nostalgię, trochę smutek. Z jednej strony, że to już koniec, z drugiej, że wygląda on właśnie w ten sposób.
Zbigniew Lengren
‹Profesor Filutek #3: 1985-2003›
Filutek jest w sumie prostolinijny, ale czasem popisuje się niebywałym sprytem. Ma swoje przywary, ale także wielkie serce. Zdradza niezwykle twórcze podejście do problemów codzienności, to znów kiedy indziej, gapowaty, bardzo przypomina nas, chcących być zawsze tak „do przodu”.
Profesor jest też bardzo usłużny – pomaga przy naprawach i braku paliwa, przeprowadza staruszkę przez jezdnię, pomaga dzieciom. Niestety nadmiar oczekiwań albo nadmierna pewność siebie potrafią wpędzić go w tarapaty. Te czyhają na niego chętnie i często.
Momentami wydaje się nieco skostniały w zmieniającym się dookoła świecie. Niestety, kiedy próbuje coś unowocześnić, na przykład w swoim stroju, napotyka opór… Filusia. Jego psi przyjaciel w tej kwestii okazuje się zatwardziałym tradycjonalistą. Filuś bywa także pierwszym i bardzo wymagającym krytykiem dokonań profesora na polu sztuki. Sam zaś lubi naśladować swego pana, najczęściej z komicznym skutkiem.
Filutek uwielbia lekturę w każdych warunkach. Poczytać, a przynajmniej „podczytać” – coś, komuś – zawsze warto! Jednocześnie, aby zobaczyć oczekiwany program w telewizji, jest gotów na naprawdę wiele.
Z rzadka odnosi się do wydarzeń bieżących, ale zdecydowanie pozostaje krytyczny wobec wszechogarniającej drożyzny. Czy występuje w służbie propagandy? Zdecydowanie! Wtedy, gdy jedzie na CPN i bez problemu tankuje kanister albo podkłada pijakowi w barze białą myszkę. W latach 80. paliwo samochodowe było dobrem elitarnym, które trzeba było wyczekać w wielodniowych kolejkach. Socjalistyczny rząd z kolei dzielnie „walczył z alkoholizmem"…
Podczas igrzysk olimpijskich w Seulu profesor objawia oblicze patrioty. Ruch na świeżym powietrzu ceni czasem ponad lekturę (za) mądrych ksiąg, ale do aktywności sportowej ma generalnie podejście niekonwencjonalne. Natomiast pomimo wejścia w lata 90., zmian ustrojowych jakoś szczególnie nie czuje. Chyba że za ich objaw przyjąć jego znudzenie gadającymi głowami w telewizji. Na pewno, w pamiętnych czasach galopującej hiperinflacji, znakiem czasów jest reakcja profesora na wysokość dostarczonej przez listonosza emerytury.
Największą wtopę zalicza na zakończenie roku 1995, zaciągając dumnie pożyczkę w niesławnym Banku Współpracy Regionalnej, który doprowadzony do upadłości „wchłonął” majątki wielu wierzycieli i klientów. Cóż, przekręty gospodarcze to również symbol ówczesnych przemian.
Przemiany w wymiarze społecznym szybciej reprezentuje zmiana fryzur, co przy temperamencie Filutka prowadzi do niefortunnych omyłek. Profesor bowiem nie stroni od płci przeciwnej. Wyraźnie ceni towarzystwo pań, zwłaszcza tych powabnych i zgrabnych. Jednak mijając pomnik Kupida otwiera parasol chroniąc się przed jego strzałami.
W „filutkowych” paskach wyraźnie odbijają się następujące po sobie pory roku. Każdy kolejny rok kończy i rozpoczyna śnieżna, mroźna zima – jakież to dziś egzotyczne! Lato z kolei oznacza wędrówki, kąpiele. Wiosna witana jest zawsze dumnym krokiem… Ta sezonowość usprawiedliwia w pewnym stopniu powtarzalność autora, a nawet sprawia, że niektóre zagrywki stają się wręcz doroczną jazdą obowiązkową. A to choroba na wiosnę, a to przygody z deszczem, wizyty na zakazanym kąpielisku, połów ryb wspomagany okolicznościowym zdjęciem, czy wyprawa do fryzjera albo do lasu – po prostu muszą być!
W pewnym momencie powtarzalność staje się jednak uciążliwa. Traci się rachubę czy już i ile razy widziało się poszukiwanie parasolki albo zbieranie grzybów czy piknikowy „catering”. Takie zbiory mają do siebie to, że obnażają w pełni kreatywność artysty. Lengren najwyraźniej nie miał zbyt wysokiego mniemania o pamięci czytelników bądź zaczęło trawić go po prostu lenistwo. Ilość powtarzanych pasków, z początku jedynie przerysowywanych, tych samych pomysłów, a potem już zwykłych zwielokrotnionych kopii, gdzieś od połowy lat 90. zaczęła narastać lawinowo. Oczywiście twórca musiał mieć na to przyzwolenie redakcji „Przekroju”.
Od mniej więcej 1994 roku coraz trudniej znaleźć jakikolwiek nowy pomysł. Jeszcze w 1996 czuć powiew świeżości, kiedy Filutek wykazuje problemy adaptacyjne w nowych czasach. A to przeraża go samochód z „L"-ką, a to umyka przed bandą na deskorolkach. Czasem napotyka powszechniejące z dnia na dzień „nowinki techniczne”, takie jak drzwi obrotowe. To jednak tylko ulotna chwila.
Owa powtarzalność nieco dziwi, bowiem Lengren potrafił wykazać się kreatywnością choćby przerysowując niektóre epizody na potrzeby innych publikacji. Takie właśnie paski zgromadzone zostały w aneksie tego tomu. Aż szkoda, że tak wyczerpującego zbioru nie uzupełnia nieco więcej opisowej publicystyki. Cieszy natomiast wysoka jakość edycji. Widać, że nie wszystkie paski dało się zdobyć w odpowiedniej jakości, ale zrzućmy to na karb „ducha oryginału”. Czytelnika pobocznego może nieco zdziwić sporadyczne użycie koloru, ale druk barwny czasopism wcale nie był ongiś normą. Stał się nią dopiero po roku 90.
Książce towarzyszy płyta DVD zawierająca godzinę bardzo ciekawego materiału. Są tu cztery odcinki filmu animowanego „Przygody prof. Filutka”, powstałe w latach 1955-56. Ukazują bohatera niby w znajomym, a jednak ostrzejszym świetle. Pachnie trochę propagandą, ale także, wyraźnie, poluzowaniem nadchodzącej epoki odwilży.
Ciekawostkę stanowi „Milleniowa przygoda” – dziesięciominutowa animacja z 1962 roku, łącząca idee wypraw kosmicznych z podróżą w czasie. To jeden z kilku filmów zrealizowanych przez Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, które Zbigniew Lengren współtworzył.
Żal natomiast tylko, że tak krótki jest filmowy wywiad z Lengrenem „Mój mały świat"… Rozmowa ta wnosi wiele bardzo ciekawej wiedzy o życiu twórcy Filutka, szczególnie jego wczesnym etapie. Chciałoby się zdecydowanie więcej!
Historyjki o Filutku to generalnie wielka lekcja bardzo ciepłego humoru. Krótkie, uniwersalne i wymowne paski z uśmiechem i morałem. Bez napinki i tak modnego dziś żartu czyimś kosztem, ubliżania. Ponadczasowe, bo jak się śmiać to najlepiej z samych siebie.
Za samą archiwalną robotę i zebranie tych pasków dla przyszłych pokoleń – zdecydowanie 10. Jednak widać tu dobitnie, jak paski te czy też ich twórca zaczynają pod koniec wyraźnie słabować. Za sam ich poziom ocena powinna być znacznie niższa od proponowanej 7.
Plusy:
- dostępność materiału rozproszonego w tak wielu źródłach
- pozytywne, pogodne przesłanie
- zdystansowany, zdrowy humor • dodatki
Minusy:
- powtarzalność
- brak publicystyki
- jakość niektórych pasków