„Gigant” to tyleż prosta, co piękna opowieść o ludzkich losach, rozgrywająca się na tle monumentalnych, pnących się do góry na oczach czytelnika budynkach. W cieniu tych gigantycznych budowli rozgrywają się małe ludzkie dramaty. I właśnie one stanowią to, co w tym komiksie intryguje najbardziej.
Na gigancie
[Mikael „Giant” - recenzja]
„Gigant” to tyleż prosta, co piękna opowieść o ludzkich losach, rozgrywająca się na tle monumentalnych, pnących się do góry na oczach czytelnika budynkach. W cieniu tych gigantycznych budowli rozgrywają się małe ludzkie dramaty. I właśnie one stanowią to, co w tym komiksie intryguje najbardziej.
Jest początek lat trzydziestych w Nowym Jorku. Na Manhattanie zaczyna się budowa kompleksu Rockefeller Center. Na pierwszej planszy widzimy, jak przyszłe drapacze chmur dopiero wygrzebują się z ziemi, na końcu komiksu zaś widzimy pnące się do nieba wieżowce. Pomiędzy tymi dwoma momentami rozgrywa się akcja fascynującej opowieści o życiu tych, którzy ryzykując własnym życiem te giganty budowali. Śledzimy kolejne dni z ich życia, a rytm historii wyznaczają poranne audycje radiowe Waltera Winchella. Słuchamy jego komentarzy o zdarzeniach interesujących wówczas nowojorczyków, a równocześnie obserwujemy codzienne zmagania robotników na budowie.
Jeden z nich jest szczególnie intrygujący. To milczący olbrzym, który zdaje się być całkowicie nieobecny duchem. Giant, bo tak go nazywają znajomi, swoją pracę wykonuje niczym maszyna, ale unika ludzi i życia towarzyskiego. Codziennie rano powtarza te same rytuały, wychodzi do pracy gdzie bez wytchnienia wbija kolejne nity do stalowych konstrukcji, później wraca i idzie spać. I tak w kółko. Codziennie. Aż pewnego dnia dochodzi do zdarzenia, które całkowicie zmienia jego życie. Gdy podczas prac jeden z robotników ginie, jego koledzy postanawiają wspomóc żonę i dzieci, które zostawił w rodzinnej Irlandii. Zbierają jego rzeczy i dołączają do nich pięćdziesiąt dolarów odszkodowania od związków zawodowych. Giant ma wysłać to wszystko na adres żony. Kiedy jednak pod wpływem impulsu zagląda do paczki i znajduje listy od Mary Ann, postanawia zrobić coś innego. Pisze mianowicie list i wysyła go wraz ze swoimi pieniędzmi. Nie było by w tym może nic nadzwyczajnego, ale ten list pisze… jako jej mąż, Ryan Murphy. I tak rozpoczyna się ciąg zdarzeń, które zmienią życie mrukliwego kolosa.
Mikael snuje swoją opowieść w rytmie wyznaczanym przez pracę na budowie monumentalnych wieżowców. Widzimy, jak każdego dnia robotnicy są coraz wyżej. Obserwujemy ich codzienne zmagania na placu budowy oraz to, jak spędzają swój czas wolny. Są szczęśliwcami. Mają pracę, podczas gdy w tym czasie większość nowojorczyków cierpi biedę i bezrobocie. Widzimy kolejki oczekujących na to, że im się poszczęści i znajdą jakieś zatrudnienie. Obserwujemy także, jak wokół placów budowy kształtuje się nowa tożsamość emigrantów. Irlandczycy, Włosi próbują znaleźć swój sposób na życie w nowym kraju. Na tym tle rozwija się historia tytułowego Gianta. Mrukliwy mężczyzna odnajduje się w nowej roli i zaczyna inaczej patrzeć na życie. Wysyłanie pieniędzy i listów do żony zmarłego w jakiś sposób podnosi go na duchu. A może stanowi namiastkę życia rodzinnego, za którym tak tęskni milczący mężczyzna? Czy jednak udawanie kogoś innego może zakończyć się szczęśliwie? A co jeśli prawda wyjdzie na jaw? Im lepiej poznajemy jednak głównego bohatera i im więcej dowiadujemy się – dzięki pewnej dociekliwej fotografce – o jego przeszłości, tym coraz bardziej oczywiste staje się, że akurat to stanowi jego najmniejszy problem. Burzliwa przeszłość wcześniej czy później musi się o niego upomnieć.
Autor komiksu nie tylko fascynuje czytelnika narracją, ale urzeka również rysunkami. Nowy Jork lat trzydziestych jawi się na planszach komiksu w niezwykle realistyczny sposób. Place budowy i robotnicze osiedla wyglądają tak, jak mogłyby się prezentować na łamach ówczesnej prasy. Autor dba o wszelkie detale, dzięki czemu można wręcz poczuć tamtą atmosferę, nie wspominając o lęku wysokości, który pojawia się, gdy oglądamy wyczyny podniebnych robotników. Świetnie także prezentują się sekwencje, w których miejskie przestrzenie Nowego Jorku zostają zestawione z irlandzkimi krajobrazami. Są przecież tak od siebie różne, a jednak autor eksponuje również pewne podobieństwa. Z jednej strony utrzymane w ciepłych odcieniach sepii stalowe konstrukcje, z drugiej zaś sielskie, zielone krajobrazy. A wszystko to przepięknie ze sobą zharmonizowane.
„Giant” to komiks, w którym udało się znaleźć równowagę pomiędzy pasjonującą opowieścią i doskonale udokumentowanym tłem społeczno-historycznym. Widać, że autor wiele wysiłku włożył w dokumentacyjną część swojego projektu. Dzięki temu na planszach komiksu pojawia się wiele charakterystycznych elementów nowojorskiego krajobrazu tamtych lat. Na ten krajobraz składają się między innymi audycje radiowe, zdjęcia robotników, miejska ikonografia oraz filmy wyświetlane wówczas w kinach. Na szczególną uwagę zasługuje oczywiście odniesienie do filmu Charliego Chaplina „Światła Wielkiego miasta”. Giant wraz ze swoim kolegą z pracy wybierają się na seans, co oczywiście wiąże się istotną dla tej historii symboliką. Bohater filmu też przecież udaje kogoś innego. Co musiał czuć tytułowy bohater, oglądając opowieść o losach bezdomnego włóczęgi pomagającego niewidomej kwiaciarce? Czy liczy po cichu na szczęśliwe zakończenie?