Zanim zabierzecie się za „Amazing Spider-Man: Ścigany”, najlepiej zrobicie, jeśli przypomnicie sobie kultowe „Ostatnie łowy Kravena”. Obie pozycje sporo bowiem łączy.
Bombastyczne łowy Kravena
[Ryan Ottley, Humberto Ramos, Gerardo Sandoval, Nick Spencer „Amazing Spider-Man #4: Ścigany” - recenzja]
Zanim zabierzecie się za „Amazing Spider-Man: Ścigany”, najlepiej zrobicie, jeśli przypomnicie sobie kultowe „Ostatnie łowy Kravena”. Obie pozycje sporo bowiem łączy.
Ryan Ottley, Humberto Ramos, Gerardo Sandoval, Nick Spencer
‹Amazing Spider-Man #4: Ścigany›
„Ostatnie łowy Kravena” ukazały się w 1987 roku i wprowadzały Pająka w okres zwany współczesną erą komiksu, choć osobiście wolę określenie „mroczne czasy”. To dlatego, że wówczas historie obrazkowe przeszły dużą metamorfozę. Przestały być postrzegane jako rozrywka dla młodszych czytelników, zaś takie tytuły, jak „Powrót Mrocznego Rycerza” i „Strażnicy” wywindowały je na całkiem inny poziom. W nurt ten świetnie wpisała się wyjątkowo ponura historia o polowaniu na Spidera przez Kravena. To właśnie tu Peter został pochowany żywcem, a Sergei Kravinoff zajął jego miejsce. Świetnemu, metafizycznemu scenariuszowi J.M. DeMatteisa towarzyszyły rewelacyjne rysunki Mike′a Zecka, co razem przełożyło się na jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) opowieść o naszym ulubionym bohaterze z sąsiedztwa.
Ponieważ Marvel w ostatnich latach lubi wracać do tego, co kiedyś się sprawdziło, wyciągnął pazerną łapę po „Ostatnie łowy…” (nie pierwszy raz). Była spora szansa, że to się nie uda. W końcu mamy inne czasy i inne podejście do superbohaterów. Na szczęście autorem komiksu został Nick Spencer, który tchnął nowe życie w Spider-Mana. Całość opatrzono tytułem „Ścigany” i rozbito na osiem zeszytów regularnej serii „Amazing Spider-Man”, które uzupełniły cztery albumy specjalne, oznaczone przy numeracji literkami „HU” (od „Hunted”). Co ciekawe tłumacz postanowił podkreślić polski tytuł używając skrótu „ŚCI”. Wszystkie te pozycje możemy teraz poznać dzięki Egmontowi.
Warto w tym miejscu zauważyć, że oryginalne „Ostatnie łowy…” zakończyły się śmiercią Kravena. I było to równie wstrząsające, co niespodziewane. Przez dłuższy czas pozostawał on martwy, ale w świecie Marvela nikt nie ginie na zawsze. Kraven również powrócił. Przyczyniła się do tego jego rodzina – żona (informacja dla tych, którzy czytali „Torment” – nie chodzi o Calypso) i dzieci. Łowca nie był jednak zadowolony z takiego obrotu sprawy. W końcu miał prawdziwie epicki zgon, który sam sobie zaplanował. Dlatego szybko pozbył się najbliższych. Następnie zawarł pakt z Wielkim Ewolucjonistą, który podarował mu 87 jego klonów. Kraven postanowił zrobić z nich najlepszych łowców i nie bawił się przy tym w sentymenty. W związku z czym śmiertelność w jego nowej rodzinie osiągnęła stopień krytyczny.
Powyższe informacje nie są wielkim spoilerem, ponieważ zostały w skrócie przedstawione na samym początku komiksu. Jednak bez ich poznania, zrozumienie fabuły byłoby niemożliwe – ściśle związana jest bowiem z dziedzictwem Kravinoffów. Mentor rodu planuje bowiem… a to niespodzianka… kolejne łowy. Tym razem jednak są one iście megalomańskie. Zlecił Taskmasterowi i Black-Antowi złapanie wszystkich złoczyńców, którzy przybrali imiona od zwierząt (jak Puma, Sęp, Skorpion, Nosorożec czy Tarantula). Ci sprawnie wykonali zadanie. Choć nie bez małych wpadek, na przykład nie złapali Lizarda i zmuszeni zostali zadowolić się jego nastoletnim synem, który od jakiegoś czasu również został pokryty łuskami. Następnie Arcade oddzielił Central Park w Nowym Jorku od świata i wypuścił tam wszystkich uwięzionych. Na miejscu czekała na nich armia żądnych mocnych wrażeń bogaczy, którym znudziły się tradycyjne polowania. A w między to wszystko oczywiście zostaje wmieszany Spider-Man, który ma być trofeum głównym.
Zgodnie z zasadą sequelów, kontynuacja ma przynosić to, co w części pierwszej, tylko bardziej. I zdecydowanie jest „bardziej”. Ogrom postaci wprost przytłacza, ilość wątków się rozrasta, zaś plan Kravena jest tak skomplikowany, że chyba musiał wszędzie porozwieszać żółte karteczki, by o niczym nie zapomnieć. Na szczęście Nick Spencer zapanował nad chaosem i stworzył wciągającą oraz momentami łapiącą za serce fabułę. Już dawno nie czytałem marvelowskiego eventu, który sprawiłby, że nie mogłem doczekać się co będzie dalej. Udało się to głównie dlatego, że najważniejsze osoby dramatu dostały odpowiednio dużo miejsca dla siebie, dzięki czemu możemy wczuć się w ich sytuację. To głównie zasługa wspomnianych zeszytów uzupełniających, przybliżających nam niektórych bohaterów. Na przykład niewesołe losy czwartoligowego łotra Gibbona: choć nigdy o nim nie słyszałem, to z miejsca stałem się jego fanem. Mimo tych wtrętów akcja pędzi do przodu, nie pozwalając się nudzić. Nie wiemy też, kto wyjdzie cało z polowania. Ofiar jest bowiem sporo zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie.
Nick Spencer okazał się wielkim fanem „Ostatnich łowów Kravena”, które musiał dokładnie studiować wiele razy. Można to wywnioskować z ilości odwołań do tego dzieła. Czasem chodzi o całe wątki, a czasem o jeden kadr, który wywołuje uśmiech na twarzy każdego miłośnika Pajączka. Nie da się wszystkiego wymienić, więc tylko wspomnę, że chodzi o takie rzeczy, jak scena, w której Kraven w pokoju pełnym dymu pręży się nago przed wypchanymi zwierzętami, albo rysunek, na którym widzimy, że ma przygotowaną trumnę, na której leży strzelba. Jest też czekająca na Petera Mary Jane, leżąca w łóżku w samej koszuli i wspominająca, jak kiedyś ze strachu zabiła butem szczura. Do tego powraca dawno niewidziany Vermin, zaś sam Spider-Man pojawia się w czarnym stroju.
Żeby jednak nie było, że wszystko jest wspaniale, muszę jednak wspomnieć momenty, kiedy Spencer przekombinował. I nie chodzi o to, że Taskmaster ze swoim koleżką potrafili pojmać dziesiątki arcyłotrów, ani to, że Arcade zbudował osłonę, której nie jest w stanie przebić nawet Kapitan Marvel. Takie rzeczy przyjmuje się na wiarę. Chodzi o końcówkę, w której następuje takie spiętrzenie nieprawdopodobnych zdarzeń, że jest wręcz niemożliwe, by było to zaplanowane. Zwłaszcza, że o niektórych rzeczach Kraven powinien nie mieć zielonego pojęcia. Do tego scenarzysta popada w irytująco podniosły ton, mający nas przekonać, że chce nam powiedzieć coś ważnego o życiu, świecie i całej reszcie. Jednak zamiast objawionych mądrości wychodzą mocno pretensjonalne i wydumane dialogi.
To teraz co nieco o rysunkach, bo artystów, którzy pracowali nad tą historią jest sporo. To jednak standard. Gorzej, że jednym z najlepszych z nich, choć z trudem przychodzi mi to pisać, jest Humberto Ramos. Nigdy nie podobała mi się jego kreskówkowa maniera, niemniej w porównaniu z innymi i tak muszę go pochwalić za czytelność kadrów i rzetelność w odwzorowaniu postaci (ewidentną wpadkę zaliczył raz, kiedy portretował roztańczoną Mary Jane – za ten koszmarek powinien klęczeć w kącie na grochu). Na pochwałę zasługują także Iban Coello – umiejętnie lawirujący między kreskówkowością Ramosa a szlachetną tradycją – oraz Ken Lashley, w pracach którego pobrzmiewają echa twórczości Todda McFarlane′a. Gorzej od nich wypada za to Ryan Ottley, którego prace sprawiają wrażenie kleconych w wielkim pośpiechu. To jednak nic w porównaniu z innymi – Alberto Alburquerque ma wyjątkowo toporny styl, a do tego wykrzywia twarze postaci w nienaturalnych grymasach, Gerardo Sandoval przebija Ramosa w cartoonowości, przez co strony są mało czytelne, a Chris Bachalo to z kolei przykład rysownika siermiężnego, mającego w nosie nie tylko anatomię, ale także ustalony odgórnie wygląd postaci (patrz: Lizard). Jest jeszcze Cory Smith, ale z tak przeciętnymi pracami, że nie sposób o nich nic napisać.
Co tu dużo mówić, „Amazing Spider-Man: Ścigany” nie jest pozycją idealną. Niemniej spodziewałem się większej katastrofy. Tymczasem wszelkie minusy jestem gotów wybaczyć, ponieważ jako całość pozycja ta okazała się wciągająca i ciekawie rozpisana. Bardzo dobrym pomysłem było odwołanie się do „Ostatnich łowów Kravena”, ale nie na zasadzie bezmyślnego kopiowania, a oddawania hołdu. W efekcie dużo przyjemności z lektury mają zarówno nowicjusze w świecie Marvela, mogący śledzić wartką akcję, jak i starzy wyjadacze, doszukując się ukrytych smaczków.
