Seria "Światła północy" Malin Falch to obecnie najbardziej gorący komiksowy towar eksportowy Norwegii. Teoretycznie skierowany jest do młodszych czytelników, niemniej barwne wykorzystanie motywów skandynawskiego folkloru sprawia, że dużo frajdy z lektury będą mieli także starszacy.
Nibylandia ze skandynawskich mitów
[Malin Falch „Światła północy #1: W dolinie trolli”, Malin Falch „Światła północy #2: Uczennica Wyroczni”, Malin Falch „Światła północy #3: Siostry wrony” - recenzja]
Seria "Światła północy" Malin Falch to obecnie najbardziej gorący komiksowy towar eksportowy Norwegii. Teoretycznie skierowany jest do młodszych czytelników, niemniej barwne wykorzystanie motywów skandynawskiego folkloru sprawia, że dużo frajdy z lektury będą mieli także starszacy.
Malin Falch
‹Światła północy #1: W dolinie trolli›
Na samym początku był komiks internetowy, który Malin Falch udostępniała za darmo. Tak, jak wiele tego typu przedsięwzięć, tworząc go, płynęła z prądem, nie wiedząc, dokąd ją to wszystko zaprowadzi. Po prostu to lubiła. W pewnym momencie otrzymała ofertę norweskiego oddziału Egmontu, by wydać go w formie eleganckich książeczek. W rodzimym kraju pozycja ta została przyjęta bardzo ciepło, zarówno przez krytyków, jak i czytelników. Do tej pory „Światła północy” dorobiły się pięciu części, z czego w Polsce ukazały się trzy. Pierwsza z nich nosi tytuł „W dolinie trolli”.
Poznajemy w niej Sonję, dziewczynkę wiodącą tradycyjne życie w niewielkim norweskim miasteczku. Wszystko zmienia się, kiedy otrzymuje od wujka, znanego z survivalowych wypraw, tajemniczą zapinkę. Jeszcze tej samej nocy w jej domu zjawia się tajemnicza postać, chcąca rzecz odzyskać. Osoba okazuje się być o wiele sympatyczniejsza, niż to wyglądało na pierwszy rzut oka. Nazywa się Espen i pochodzi z magicznej krainy, do której zaprasza Sonję – w ten sposób rozpoczyna się wielka przygoda naszej bohaterki.
„W dolinie trolli” to wprowadzenie do cyklu, w którym poznajemy po kolei najważniejsze postacie. Nie liczcie więc na zaskakujące zwroty akcji i rozbudowaną intrygę. Tu liczy się baśniowy klimat całości. Tak jak Sonja, zafascynowani obserwujemy baśniową krainę zamieszkiwaną przez mówiące niedźwiedzie i wilki, trolle, wikingów oraz latające smoko-ważki. Wszystko to zostało zaprezentowane w lekki i zabawny sposób. Owszem, można wytknąć, że Malin Falch jawnie nawiązuje do przygód Piotrusia Pana, a osadzony w mitach norweskich świat, to po prostu podrasowana wersja Nibylandii, gdyby nie to, że jest to celowy zabieg. „Światła północy” początkowo stanowiły projekt, który autorka miała zrealizować w szkole, a który miał być opowieścią o Piotrusiu Panie, opowiedzianą od nowa, ale w nieoczywisty sposób.
Dużo uroku tej serii dodaje także oprawa graficzna, będąca skrzyżowaniem disneyowskiej animacji z elementami niemal malarskimi. Ich cechą charakterystyczną jest to, że postacie są bardzo wyraźnie narysowane i uwypuklone w stosunku do tła, które z kolei potrafi zachwycić bogactwem szczegółów i pięknem. Choć mamy do czynienia ze światem baśni, ewidentnie krajobraz inspirowało piękno Norwegii.
Malin Falch
‹Światła północy #2: Uczennica Wyroczni›
Pierwszy tom „Świateł północy” to lekkie wprowadzenie i wyjaśnienie zasad świata przedstawionego. Właściwa przygoda rozpoczyna się od tomu drugiego – „Uczennica wyroczni”. Akcja w nim zaczyna gęstnieć, zaś świat magiczny pokazuje swoje mroczne oblicze. Okazuje się, że życie w nim nie upływa tylko na beztroskiej zabawie.
Polujący na Espena jarl Hjalmar dostaje propozycję pomocy w jego złapaniu od nieznanej sobie magiczki, ukrywającej twarz pod maską. Oczywiście nie za darmo. Na razie ma go wspierać jej uczennica Lotta. Tymczasem do magicznej krainy przybywa wuj Sonji, podejrzewający, że przekroczyła ona granicę rzeczywistości. Niestety, z marszu wpada w sidła trolli.
W „Uczennicy wyroczni” powoli zaczynamy oddalać się od schematów związanych z Piotrusiem Panem. Nawet groźny jarl Hjalmar nie przypomina groteskowego kapitana Haka, tylko jawi się jako postać bardziej zróżnicowana charakterologicznie. Charakter Sonji również ewoluuje: dziewczyna nie jest już biernym obserwatorem wydarzeń, a zaczyna mieć na nie realny wpływ. Jest dobrze, ale mam wrażenie, że to wciąż jeszcze etap przejściowy, w którym autorka zaczyna być coraz bardziej świadoma kierunku, w którym ma podążać jej komiks.
Malin Falch
‹Światła północy #3: Siostry wrony›
Trzeci i jak na razie ostatni u nas wydany album serii nosi tytuł „Siostry wrony” i jak na razie jest najlepszą częścią z zaprezentowanych. Po nawiązaniach do Piotrusia Pana praktycznie nie zostało śladu, a fabuła nabrała tempa. Pojawiły się wreszcie tajemnice i nieoczekiwane zwroty akcji, a między bohaterami zaiskrzyło o wiele mocniej, niż do tej pory.
Espen po wydarzeniach wieńczących poprzedni album gdzieś zaginął. Sonja zaś została jedynie w towarzystwie mówiącego niedźwiedzia Bjornara i Lotty, która ma już dość bycia uczennicą mrocznej czarownicy. Sonja dowiaduje się, że jej wujek został uwięziony. Postanawia go odnaleźć, po drodze odprowadzając młodą magiczkę do plemienia Ludzi Gór, z którego pochodzi.
Choć od strony graficznej niewiele się zmieniło, to trzeba przyznać, że Malin Falch ciekawie rozbudowuje magiczny świat. Niby wciąż mamy do czynienia z baśnią, ale postacie stają się wielowymiarowe, a ich motywacje i decyzje nieoczywiste. Nie znaczy to, że pozycja ta nagle stała się poważną rozprawą dla dorosłych. W dalszym ciągu cechuje ją pewnego rodzaju niewinność, która w pierwszym tomie mogła nieco przeszkadzać starszym czytelnikom, ale z czasem stała się znakiem rozpoznawczym „Świateł północy”. To wciąż fantasy lżejsze formalnie, skierowane głównie do młodszych czytelniczek, ale niezależnie od wieku i płci warto sięgnąć po ten tytuł. Stanowi idealną odskocznię od bolączek dzisiejszego, skomplikowanego świata.