To już czwarty album będący kontynuacją cyklu stworzonego przez Janusza Christę. „Nowe przygody Kajka i Kokosza” początkowo miały formę zbiorów krótkich historii tworzonych przez różnych autorów. Dopiero album zatytułowany „Królewska konna” był jedną długą opowieścią. Za jego stworzenie odpowiadali: Maciej Kur (scenariusz), Sławomir Kiełbus (ilustracje) i Piotr Bednarczyk (kolory). Niemal dokładnie po dwóch latach otrzymujemy nowy komiks tychże autorów, który dowodzi, iż niewątpliwie coraz lepiej radzą sobie z tworzeniem tej serii.
Maciej Jasiński
Cztery wesela i zadyma
[Sławomir Kiełbus, Maciej Kur „Kajko i Kokosz: Nowe Przygody #4: Zaćmienie o zmierzchu” - recenzja]
To już czwarty album będący kontynuacją cyklu stworzonego przez Janusza Christę. „Nowe przygody Kajka i Kokosza” początkowo miały formę zbiorów krótkich historii tworzonych przez różnych autorów. Dopiero album zatytułowany „Królewska konna” był jedną długą opowieścią. Za jego stworzenie odpowiadali: Maciej Kur (scenariusz), Sławomir Kiełbus (ilustracje) i Piotr Bednarczyk (kolory). Niemal dokładnie po dwóch latach otrzymujemy nowy komiks tychże autorów, który dowodzi, iż niewątpliwie coraz lepiej radzą sobie z tworzeniem tej serii.
Sławomir Kiełbus, Maciej Kur
‹Kajko i Kokosz: Nowe Przygody #4: Zaćmienie o zmierzchu›
Historia rozpoczyna się od niecodziennego spotkania Kajka i Kokosza ze Zmierzchnicą – postacią z lokalnych wierzeń, która grasuje na polach po zmierzchu i ma wielką magiczną moc. Owa Zmierzchnica żąda od bohaterów, aby dostarczyli jej tajemnicze Serce Rozmiła, a tylko kasztelan Mirmił ma wiedzieć, gdzie je znaleźć. To jednak nie koniec nieszczęść, jakie spadają na gród, bo do Mirmiłowa przybywa Wojmił i oznajmia bratu, że się żeni, a Mirmił ma mu przygotować wesele.
Rozpoczęcie historii zachęca od razu do zapoznania się z całą opowieścią. Mamy liczne tajemnice, magiczne moce – na czym autorzy świetnie budują klimat. Gdy dochodzą do tego wspomniany Wojmił oraz Zbójcerze – historia robi się jeszcze ciekawsza. Do tego jest zabawnie, co scenarzysta osiąga nie tylko żartami słownymi, ale też poprzez zderzenie charakterów niektórych bohaterów.
Maciej Kur wprowadzając nowe postaci stara się, podobnie jak w „Królewskiej konnej”, zmienić trochę proporcje w tym bardzo męskim świecie wykreowanym przez Janusza Christę. Powraca Salwa, a do tego mamy aż trzy nowe ważne postacie kobiece. Fajnie to w tym albumie się sprawdziło, ale nie powinno być raczej żelazną zasadą dla przyszłych opowieści. Wprowadza również scenarzysta „strzelbę Czechowa”, której nawet udaje się wypalić tuż przed finałem.
Doceniam też umieszczenie w tej historii kilku postaci drugoplanowych z komiksów Janusza Christy. Pojawiają się jako goście przybyli na wesele Wojmiła lub uczestnicy jego wieczoru kawalerskiego. Są też drobne nawiązania do innych komiksów tej serii, które fani Christy z pewnością wychwycą.
Oprawa graficzna jest wyborna. O ile w przypadku „Obłędu Hegemona” i „Łamignata straszliwego” można było mieć różne zastrzeżenia, a w „Królewskiej konnej” dominowały raczej płaskie kolory – to teraz jest idealnie. Sławomir Kiełbus osiągnął taki poziom wprawy w rysowaniu tych bohaterów, że doskonale przedstawia mimikę, dopasowując do scen i podkreślając zabawność zdarzeń. Do tego mamy tu wiele ślicznych i zapadających w pamięć kadrów – jak podwodna wyprawa czy finałowa bitwa. Natomiast Piotr Bednarczyk wykonał doskonałą pracę – bogactwo kolorów sprawia, że z wielką przyjemnością ogląda się te plansze.
Dlaczego więc przy tych wszystkich pochwałach ocena nie jest jeszcze wyższa? Przede wszystkim po przeczytaniu tego komiksu ma się wrażenie, że album mógłby być lepszy po dodaniu do niego kilku stron. Maciej Kur rozpoczął bardzo dużo wątków, prowadził je sprawnie, spiął to wszystko, ale gdzieś po drodze musiał pójść na pewne skróty. Pierwszy taki ma miejsce, gdy Kajko i Kokosz wyruszają na wyprawę w bardzo odległe rejony wskazane przez Mirmiła – z jego sugestii wynikałoby, że to niezwykle daleko. To co miało być tak odległe, okazuje się jednak być położone o niespełna dzień drogi pieszo (co jest zaskakującą nielogicznością względem opowieści Mirmiła i przypomina zabieg z początku „Poszukiwaczy zaginionej arki” – gdy Indiana Jones dobiegł szybko do czekającego na niego samolotu, choć chwilę wcześniej brał udział w wyprawie z udziałem przewodników, tragarzy i nawet jucznych zwierząt). Całą podróż mamy zaś załatwioną jedną ramką „Następnego dnia Kajko i Kokosz dotarli do Doliny Dzikich Traw. Długo przeszukiwali okolicę, aż…”. Jako czytelnik zdecydowanie nie lubię takich zabiegów. Wiem, że podobnie sprawę załatwił Janusz Christa w albumie „Cudowny lek”, jednak tam to aż tak nie raziło, bo spinało się z ostatnim kadrem na poprzedniej stronie i było zapowiedzią nowej przygody i nowych tajemnic związanych z twierdzą na skale. Poza tym bohaterowie lecieli na Milusiu. Może gdyby teraz skorzystali np. z miotły Jagi, nie byłoby takiego zgrzytu.
Jako czytelnik nie lubię również opisywania tego, co jest między kadrami – a tak jest np. w podwodnej scenie skwitowanej słowami „Przerażony Kokosz prysnął do kominka jak wystrzelony z procy”. Przecież aż się prosiło o to, żeby zrobić z tego taką slapstickową sceną przedstawioną na kilku kadrach. Tym bardziej, że w skali całego albumu nie ma takich aż tak dużo (w „Królewskiej konnej” efekt ten scenarzysta osiągał kilkukrotnie wykorzystując łuk samocel) – a to one były zawsze znakiem rozpoznawczym historii Janusza Christy, wychowanego na filmach z Flipem i Flapem.
Im bliżej końca, tym skrótów więcej. Zabrakło jakiejś choć drobnej zapowiedzi planu Kajka i Kokosza na dostanie się do warowni Zbójcerzy, przez co przedstawienie realizacji tego pomysłu nie miało nawet okazji i czasu wybrzmieć. Natomiast finałowe poszukiwanie skarbu, niczym w „Szatanie z siódmej klasy”, nie wyjaśnia dlaczego był aż tak blisko Mirmiłowa, bo jeśli opowieść Mirmiła była prawdziwa, to nie powinien. Wiem jak trudno jest się ograniczać, ciąć pomysły, sceny. Więc może warto było dodać te kilka stron do tego albumu, żeby uniknąć skrótów i niedopowiedzeń.
„Zaćmienie o zmierzchu” to komiks lepszy od „Królewskiej konnej”. Historia jest znacznie ciekawsza i jest w niej więcej zabawnych scen oraz dialogów. Ilustracje zaś są jeszcze lepsze, a kolory bardziej dopracowane. Do pełni szczęścia brakuje tych kilku stron więcej, żeby nie ściskać tak w paru miejscach następujących po sobie zdarzeń.
Plusy:
- ciekawa historia pełna magii i tajemnic
- doskonałe ilustracje i kolory
- dużo humoru
- powrót drugoplanowych postaci z komiksów Christy
Minusy:
- kilka dziwnych skrótów fabularnych
