Trzeba przyznać, że Jerzy Wróblewski miał słabość do hiszpańskiego konkwistadora Hernána Cortésa. Najpierw uczynił go głównym bohaterem prasowego komiksu „Skarb Montezumy”, a ćwierć wieku później powrócił do niego w pełnowymiarowym albumie „Hernán Cortés i podbój Meksyku”, do którego scenariusz napisał Stefan Weinfeld. Nie tak dawno Ongrys przypomniał tę niezwykłą opowieść.
Historia w obrazkach: Konkwistadorzy!
[Stefan Weinfeld, Jerzy Wróblewski „Hernán Cortés i podbój Meksyku (wyd. III)” - recenzja]
Trzeba przyznać, że Jerzy Wróblewski miał słabość do hiszpańskiego konkwistadora Hernána Cortésa. Najpierw uczynił go głównym bohaterem prasowego komiksu „Skarb Montezumy”, a ćwierć wieku później powrócił do niego w pełnowymiarowym albumie „Hernán Cortés i podbój Meksyku”, do którego scenariusz napisał Stefan Weinfeld. Nie tak dawno Ongrys przypomniał tę niezwykłą opowieść.
Stefan Weinfeld, Jerzy Wróblewski
‹Hernán Cortés i podbój Meksyku (wyd. III)›
Z tym twierdzeniem chyba nikt nie będzie się spierał: Jerzy Wróblewski (1941-1991) to jeden z gigantów polskiego komiksu, artysta tworzący w czasach PRL-u, ale robiący to na absolutnie światowym poziomie. Mistrz realistycznej kreski, którego można postawić w jednym rzędzie z
Grzegorzem Rosińskim oraz – zmarłym przed niemal trzema laty –
Bogusławem Polchem. Nie ma oczywiście najmniejszego sensu debatowanie nad tym, który z nich był „większy” czy bardziej wpływowy. Każdy zasługuje na pomnik – nawet jeśli nie w sensie dosłownym, to… pomnik artystyczny, polegający chociażby na ekskluzywnej edycji ich dzieł. Wróblewski ma to szczęście, że propagujący od lat jego twórczość (także tę zapomnianą)
Maciej Jasiński znalazł zrozumienie u szefostwa wydawnictwa Ongrys, które nie tylko od dekady przypomina niepublikowane nigdy wcześniej w formie albumowej komiksy prasowe i żarty rysunkowe bydgoszczanina (w ramach serii „
Z archiwum Jerzego Wróblewskiego”), ale również dokonuje reedycji klasycznych dzieł mistrza. I to jakich reedycji!
Parę tygodni temu ukazało się kolejne wydanie albumu „Hernán Cortés i podbój Meksyku” – i to od razu w dwóch wersjach: klasyczna – kolorowa – jest w zasadzie „zremasterowanym” przedrukiem oryginalnych wydań KAW-u z lat 1986 i 1989 (tyle że z twardą, lakierowaną okładką), ekskluzywna – czarno-biała – ma powiększony format i okładkę płócienną. Do obu dodano ten sam szkic autorstwa wspomnianego powyżej Macieja Jasińskiego, w którym opisuje on nie tylko historię powstania tego konkretnego komiksu, ale – szerzej – przygląda się współpracy Wróblewskiego ze scenarzystą Stefanem Weinfeldem (1920-1990). Współpracy – dodajmy – nadzwyczaj owocnej. Choć, jak zaznacza to Jasiński w cytowanym liście Weinfelda, panowie spotkali się „face to face” zaledwie dwa, może trzy razy. Co w żaden sposób nie przeszkodziło im stworzyć wiele interesujących opowieści rysunkowych – najpierw dla miesięcznika „Relax”, później natomiast wydawanych w formie odrębnych publikacji bądź antologii.
Weinfeld był z innego pokolenia. Starszy od Wróblewskiego o dwadzieścia lat, miał za sobą traumę wojny; w dorosłość wchodził w czasach stalinowskich, może dlatego zdecydował, że chce zostać inżynierem radiotechnikiem, zająć się dalekimi od polityki i propagandy naukami ścisłymi. Z czasem odkrył w sobie jednak żyłkę pisarską. Przez niemal całe życie zajmował się popularyzacją nauki; to naturalną koleją losu doprowadziło go do zajęcia się literaturą science fiction. Opowiadania fantastyczno-naukowe pisał już od końca lat 50. XX wieku, ale książki w tym gatunku zaczął wydawać dopiero dwie dekady później (vide zbiór opowiadań „Władcy czasu”, 1979; powieść „Janczarzy kosmosu”, 1980; mikropowieść „Zamieszkała planeta”, 1982). W tym też czasie został „nadwornym” scenarzystą Jerzego Wróblewskiego. Ich pierwsze wspólne prace ukazywały się w „Relaxie”, a były to: „
Polacy na biegunie południowym” (1977), „
Polak w kosmosie” (1978) oraz „
Czarna Róża” (1978-1979). Kolejne były już przygotowane, lecz nie zdążyły się ukazać, ponieważ magazyn został zlikwidowany.
Ale co się odwlekło, to – na szczęście – nie uciekło. Opowieści „Kryptonim «Tytania»” oraz „Szklana kula Pani Księżyc” ukazały się ostatecznie parę lat później w post-relaxowej antologii „Diamentowa rzeka” (1983). W tym samym roku rozpoczęła się historia „Hernána Cortésa i podboju Meksyku”. Temat ten fascynował bydgoskiego rysownika już od dawna. Dość powiedzieć, że w 1961 roku na łamach popołudniówki „Dziennik Wieczorny” opublikował on – w formie „pasków” prasowych, z własnym scenariuszem – komiks zatytułowany „
Skarb Montezumy”. Nie było to dzieło idealne; miejsce, w którym się ukazywało, nie pozwalało przecież na rozmach potrzebny do tego, aby właściwie oddać monumentalizm tej historii. Teraz jednak nadarzyła się okazja, by wszystkie wcześniejsze niedoskonałości poprawić; w tym – stworzyć fabułę z prawdziwego zdarzenia. Stefan Weinfeld zaczął oczywiście pracę nad nowym scenariuszem od lektury „Skarbu Montezumy”, na którym zresztą oparł się w znaczącym stopniu.
„Hernán Cortés i podbój Meksyku” to – w wydaniu Weinfelda i Wróblewskiego – historia tyleż fascynująca, co mroczna. Opowiada w końcu o działaniach hiszpańskich konkwistadorów, które dzisiaj bez najmniejszych wątpliwości zostałyby określone jako zbrodnia ludobójstwa. W XXI wieku Cortés najprawdopodobniej – taką przynajmniej mam nadzieję – stanąłby przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze i podzielił los innych zbrodniarzy wojennych, chociażby tych z byłej Jugosławii. Kiedy komiks powstawał, trochę inaczej patrzono na „dokonania” konkwistadorów z Półwyspu Iberyjskiego. Dlatego też Weinfeld stara się zachować neutralność w ocenie postępowania tytułowego bohatera; nie bierze na swoje barki ani roli sędziego, ani tym bardziej prokuratora. Tym samym nie unikając opisywania kolejnych masakr, nie piętnuje jednoznacznie hiszpańskiego wodza. Dzisiaj to może nieco razić, lecz w końcu świadomy czytelnik będzie mógł sam dokonać oceny Cortésa. Komiks dostarcza zaś wielu „dowodów” jego winy. W żaden sposób nie stara się go wybielać. Nie służy temu też pojawiająca się na jednej z ostatnich plansz informacja, że Europejczycy „podbili Meksyk rękami jego mieszkańców” – to po prostu stwierdzenie nad wyraz bolesnego faktu.
Hernán Cortés (1485-1547) to szlachcic z hiszpańskiej Estremadury. Swoją karierę (i tym samym miejsce w historii) zawdzięczał nie tylko pociągowi do ryzykownych zamorskich podróży, ale również ogromnej ambicji idącej w parze z chciwością. Komiks Weinfelda i Wróblewskiego skupia się przede wszystkim na wydarzeniach z lat 1519-1521, czyli na tytułowym podboju Meksyku. Będący wcześniej sekretarzem gubernatora podbitej przez Hiszpanów Kuby Diego Velázqueza, Cortés słyszy o obfitujących w złoto terenach Jukatanu. Planuje wyprawić się tam, z góry zakładając, że przyniesie mu to – nawet po podzieleniu się skarbami z królem Hiszpanii i gubernatorem – krociowe zyski. Velázquez odnosi się do jego zapewnień z dystansem: z jednej strony przygarnąłby trochę bezcennych kruszców, z drugiej – chciałby osiągnąć to jak najmniejszych nakładem środków. Dlatego też Hernán nie dostaje do dyspozycji tak licznej armady, na jaką początkowo liczył. Ale nie jest człowiekiem, który zrażałby się tak drobnymi niepowodzeniami. Czego nie chcą mu dać – weźmie sam siłą. Bez dwóch zdań potrafi też motywować innych; ale zadanie ma ułatwione, skoro roztacza przed swoimi potencjalnymi żołnierzami wizję nieskończonych bogactw. Nie ma w końcu silniejszego motoru napędowego niż ludzka chciwość.
Komiks szczegółowo przedstawia przebieg wyprawy, nie pomijając ani wzlotów, ani upadków jej dowódcy, który – w ostatecznym rozrachunku – okazuje się w takim samym stopniu człowiekiem okrutnym, co szaleńczo odważnym (ze skłonnością do ryzykanctwa). Przebiegłym, co inteligentnym. Aztekowie boją się go, bo widzą w nim wcielenie boga Quetzalcoatla; dla Tabasków, Totonaków i Tlaskalanów, mimo że podporządkowuje ich sobie „krwią i żelazem” (dodać można by jeszcze do sentencji Ottona von Bismarcka, że także końmi i artylerią), jest nadzieją – płonną wprawdzie, ale skąd oni mogą o tym wtedy wiedzieć? – na wyzwolenie spod okrutnego jarzma narzuconego przez Azteków. Na tym właśnie polega podstępność Cortésa (jego obrońcy mogliby powiedzieć, że to jego mroczny geniusz, rodem z „Księcia” Niccolò Machiavellego, który żył zresztą w tych samych czasach) – że potrafi dla swoich celów wykorzystać wewnętrzne niesnaski wśród rdzennych mieszkańców Ameryki Środkowej. Mając u swego boku zaledwie kilkuset Hiszpanów i tysiące miejscowych sojuszników – doprowadza do upadku imperium azteckie, niszczy jego wspaniałą stolicę Tenochtitlán (by później na jego gruzach wznieść nowe miasto – Meksyk) zabija ostatniego władcę państwa, Cuauhtémoca (w komiksie nazywanego Guatimozinem).
Od strony graficznej „Hernán Cortés i podbój Meksyku” to prawdziwy majstersztyk! Świetny, dynamiczny, trzymający czytelnika w napięciu od pierwszej do ostatniej planszy scenariusz Stefana Weinfelda został perfekcyjnie zilustrowany przez Jerzego Wróblewskiego, który wreszcie – w porównaniu z przywołanym kilka akapitów wyżej gazetowym „
Skarbem Montezumy” – mógł szeroko rozpostrzeć artystyczne skrzydła i przedstawić swoją wizję w zasadzie bez żadnych ograniczeń. Weinfeld zostawił mu dużo przestrzeni, nie przeładowywał kadrów tekstem, dzięki czemu możemy dzisiaj sycić wzrok doskonałymi rysunkami. Odpowiednio majestatycznymi, ale i nie stroniącymi od brutalności i okrucieństw. Ogromne wrażenie robią sceny batalistyczne, których nie brakuje. Są one zresztą mocno zróżnicowane: wszak wojskom Cortésa przychodziło walczyć zarówno w dżungli, jak i szturmować ufortyfikowane miasta. Ba! nie należy zapominać o tym, że stolica państwa Azteków, liczący nawet trzysta tysięcy mieszkańców Tenochtitlán, położona była na wyspie pośrodku jeziora Texcoco (dzisiaj już nieistniejącego).
Jeśli zastanawiacie się jeszcze, jaki sprawić prezent pod choinkę wielbicielowi polskich komiksów – to jest jedna z tych opcji, które powinniście wziąć pod uwagę. Warto też od razu zrobić miejsce na półce na zapowiadaną przez Ongrys na koniec grudnia tego roku reedycję (również w dwóch wariantach) kolejnego komiksu Wróblewskiego i Weinfelda – „Figurek z Tilos” (1987).
