Jak będzie wyglądała praca detektywa w przyszłości, mogliśmy przekonać się, najpierw czytając powieść Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”, a następnie oglądając jej kinową ekranizację pod postacią „Łowcy androidów” Ridleya Scotta. Film ten musiał zrobić spore wrażenie na włoskich twórcach komiksowych, skoro niespełna dekadę po jego premierze zdecydowali się wystartować z „Nathanem Neverem” – serią pod wieloma względami nawiązującą do „Blade Runnera”.
Nathan wylądował!
[Claudio Castellini, Antonio Serra „Nathan Never. Agent Specjalny Alfa” - recenzja]
Jak będzie wyglądała praca detektywa w przyszłości, mogliśmy przekonać się, najpierw czytając powieść Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”, a następnie oglądając jej kinową ekranizację pod postacią „Łowcy androidów” Ridleya Scotta. Film ten musiał zrobić spore wrażenie na włoskich twórcach komiksowych, skoro niespełna dekadę po jego premierze zdecydowali się wystartować z „Nathanem Neverem” – serią pod wieloma względami nawiązującą do „Blade Runnera”.
Claudio Castellini, Antonio Serra
‹Nathan Never. Agent Specjalny Alfa›
A to niespodzianka! Byłem przekonany, że ta seria jest już na polskim rynku pogrzebana po wsze czasy. Ostatnią rzeczą, jakiej bym się spodziewał, to taka, że znajdzie się jeszcze wydawnictwo, które po tak wielu latach postanowi ją u nas reaktywować. I na dodatek publikację rozpocznie od tomu pierwszego. Chodzi o włoski komiks science fiction – niekiedy z elementami thrillera, to znów horroru bądź space opery – zatytułowany „Nathan Never”, którego dziewięć albumów wydał już Egmont w latach 2001-2004. Widać seria wtedy nie cieszyła się zbyt dużą popularnością, co może zrozumieć o tyle, że wśród całkiem przyzwoitych wybierano do tłumaczenia również bardzo złe historie (jak na przykład „
Pieśń wieloryba” z 1993 roku). Takimi właśnie nie do końca trafionymi „strzałami” pogrzebano „detektywa przyszłości”, zanim zdążył on rozwinąć skrzydła nad Wisłą.
Bo tak naprawdę, choć ubrana w kostium futurologiczny, włoska seria jest przede wszystkim opowieścią detektywistyczną. Pełnymi garściami, jak zresztą niemal cała italska popkultura, czerpiącą z wzorów amerykańskich; w tym konkretnym przypadku wskazać należałoby z jednej strony „Blade Runnera” (względnie, jak chciał autor, „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”) Philipa K. Dicka (Nathan pod wieloma względami przypomina Ricka Deckarda), z drugiej – serie Isaaka Asimova o „Robotach” i „Fundacji”. Ten ostatni, pochodzący z Rosji (radzieckiej) Żyd, jest o tyle istotny, że w czasie drugiej wojny światowej stworzył trzy „prawa robotów”, które mają zastosowanie również w świecie Nevera.
Nathan (żydowskie imię może być dodatkowym hołdem złożonym Asimovowi) jest pracownikiem Agencji Alfa – jednej z prywatnych służb bezpieczeństwa i ochrony, która wypełnia te same funkcje co policja, tyle że robi to za konkretne pieniądze. Czy jest jej asem? Patrząc na to, jak sobie radzi, można mieć co do tego poważne wątpliwości. Niezwykle często bowiem muszą ratować go z opresji jego współpracownicy: urocza brunetka Legs Weaver oraz geniusz komputerowy Zygmunt (Sigmund) Baginov. Sam Never z nowoczesną technologią jest raczej na bakier. Dość powiedzieć, że w domu wciąż ma kolekcje oldskulowych winyli, a nawet – to trudno zrozumieć nawet dzisiaj – kaset VHS. Na szczęście, kiedy wkracza do akcji, nie bierze ze sobą starego modelu Colta czy karabinu Remingtona. Kiedy musi się udać poza Ziemię, nie korzysta ze sposobu podpowiedzianego przez Georges’a Méliès w „Podróży na Księżyc” (1902). Swoją drogą ciekawe, że twórcy opowieści fantastycznonaukowych sprzed trzech dekad nie przewidzieli, że w przyszłości – i to przecież wcale nie tak dalekiej – komunikację zdominują telefony komórkowe.
Wydawnictwo Tore, reaktywując „Nathana Nevera”, postanowiło zacząć od tomu pierwszego, oryginalnie wydanego w czerwcu 1991 roku, którego scenarzystą był Sardyńczyk Antonio Serra, a rysownikiem rzymianin Claudio Castellini (wcześniej pracujący przy serii „Dylan Dog”, później związany i z Marvelem, i z DC Comics). „Detektyw przyszłości” jest agentem Agencji Alfa i właśnie wykonuje misję na stacji orbitalnej. Sprawa wydaje się prosta, ale – jak to często w takich sytuacjach bywa – komplikuje się. Człowiek, na którego Nathan zastawia pułapkę, wymyka się z niej i ucieka na pokładzie wahadłowca na Ziemię. Przy okazji kradnąc cenne materiały. Szef Alfy, Edward Reiser, nie głaszcze swego pracownika za to po głowie, daje mu jednak inne – on odbiera je jako upokarzające – zadanie: ma przez całą noc pilnować androida, który był świadkiem zabójstwa, by rano mógł złożyć zeznania przed prokuratorem.
Co za nuda, prawda? Kilkanaście godzin w obecności istoty, którą trudno uznać za żywą, choć na pewno, co zresztą szybko udowadnia, jest istotą myślącą. Los jednak bywa przekorny i chociaż Never jeszcze o tym nie wie – to właśnie dzięki androidowi C-09 będzie mógł ponownie stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, który zwiał mu z pułapki na stacji orbitalnej. To mnemonik! Pamiętacie pewnie głośny ponad ćwierć wieku temu film Roberta Longo z Keanu Reevesem nakręcony na podstawie cyberpunkowego opowiadania Williama Gibsona – „Johnny Mnemonic”. Tak, to ktoś taki. Człowiek, który ma umysł dostosowany do tego, aby przechowywać w nim dane cyfrowe. To właśnie z takim „bagażem” mężczyzna ten zwiał wówczas Neverowi. Co tam się znajdowało? Kiedy scenarzysta nam to wreszcie wyjawia (i tu przydaje się znajomość „praw robotów” Asimova), łatwo zrozumieć desperację Nathana, który gotów jest z narażeniem życia nie dopuścić do tego, by materiał ten trafił w niepowołane ręce. Mogłoby mieć to dla całego Wszechświata tragiczne konsekwencje.
A (Wszech)świat, w jakim żyje „detektyw przyszłości” i bez tego nie należy do najcudowniejszych miejsc. Policja jest skorumpowana, panoszą się mafie, nie brakuje też szalonych samozwańczych proroków, którzy marzą o tym, aby zostać bogami. Brrr! Aż strach pomyśleć, do czego by doszło, gdyby tacy właśnie ludzie dostali w swoje ręce program komputerowy tropiony przez Nathana. Szczęście wielkie, że Neverowi jednak od czasu do czasu coś się udaje. A jeżeli nie jemu, to przynajmniej któremuś z jego przyjaciół – Zygmuntowi bądź Legs. Antonio Serra nie uczynił bowiem wcale Nathana superbohaterem. Przeciwnie, miewa do niego stosunek ironiczny, ale mimo wszystko odnosi się z sympatią. Cóż, Philipowi Marlowe’owi (nawet kiedy przybierał twarz Humphreya Bogarta bądź Roberta Mitchuma) także nie zawsze wszystko się wychodziło na „szóstkę”.
Oryginalne wydania „Nathana Nevera” publikowane są w miesięcznych odstępach, w Polsce pewnie takiego tempa wydawnictwo Tore nie utrzyma, ale należy mieć nadzieję, że na kolejny tom nie trzeba będzie czekać pół albo i cały rok.
