Z wizerunkiem Batmana zmierzyło się w ciągu kilku dekad wielu rysowników i scenarzystów. Przed paru laty rękawicę rzuconą przez DC Comics postanowili podjąć Brian Azzarello i Eduardo Risso, w Polsce znani dotychczas jako twórcy wyśmienitej serii „100 naboi”. W efekcie powstało „Rozbite miasto” – kryminał, w którym Bruce Wayne stara się rozwiązać zagadkę śmierci pięknej kobiety, znalezionej na wysypisku śmieci. W czasie śledztwa spotyka także wielu starych znajomych.
„Bóg nie zwykł płakać nad Gotham…”
[Brian Azzarello, Eduardo Risso „Rozbite miasto” - recenzja]
Z wizerunkiem Batmana zmierzyło się w ciągu kilku dekad wielu rysowników i scenarzystów. Przed paru laty rękawicę rzuconą przez DC Comics postanowili podjąć Brian Azzarello i Eduardo Risso, w Polsce znani dotychczas jako twórcy wyśmienitej serii „100 naboi”. W efekcie powstało „Rozbite miasto” – kryminał, w którym Bruce Wayne stara się rozwiązać zagadkę śmierci pięknej kobiety, znalezionej na wysypisku śmieci. W czasie śledztwa spotyka także wielu starych znajomych.
Brian Azzarello, Eduardo Risso
‹Rozbite miasto›
Amerykanin Brian Azzarello i Argentyńczyk Eduardo Risso już od dziesięciu lat tworzą idealnie rozumiejący się duet artystyczny. Współpracę rozpoczęli miniserią „Jonny Double”, ale ich opus magnum – przynajmniej do tej pory – pozostaje doskonale znany także w Polsce cykl „100 naboi”. W 2001 roku po raz pierwszy wspólnie przymierzyli się do opowieści o Batmanie (choć Azzarello miał już wcześniej okazję pisać scenariusze do komiksów z Człowiekiem-Nietoperzem w roli głównej). Powstała wówczas, na potrzeby antologii „Black & White”, krótka historyjka zatytułowana „Blizny”. Dwa lata później otrzymali od wydawnictwa DC Comics poważniejsze zlecenie – mieli stworzyć własną miniserię. Efektem ich pracy okazało się sześcioczęściowe (choć przez Egmont wydane w jednym tomie) „Rozbite miasto” – komiks wciągający i klimatyczny, ale niepozbawiony także kilku istotnych wad.
Azzarello i Risso nie próbowali Batmana na siłę unowocześniać czy też zmieniać. Wzorem Franka Millera (vide „Powrót Mrocznego Rycerza”, „Mroczny Rycerz kontratakuje” i „Rok pierwszy”), Mike’a Mignoli („Gotham w świetle lamp gazowych”) oraz Granta Morrisona („Azyl Arkham”) postawili przede wszystkim na mroczny klimat. Zrobili jednak mały wyłom i postąpili krok dalej. By opowieść rzeczywiście zasłużyła sobie na miano „noir”, scenarzysta kolejną przygodę Człowieka-Nietoperza rozegrał w – całkiem nieźle wpisującej się w tradycję Batmana – konwencji czarnego kryminału w stylu Raymonda Chandlera i Dashiella Hammetta. Tym samym Azzarello zrezygnował z większości fantastycznych atrybutów głównego bohatera, natomiast rysunki Rissa upodobniły Gotham do pełnych przemocy ulic Chicago z lat 20. ubiegłego stulecia. Momentami można nawet odnieść wrażenie, że Bruce Wayne stał się wręcz inkarnacją Philipa Marlowe’a. Gdyby jeszcze tylko wcisnąć mu do ręki szklaneczkę whisky, a do ust Camela, nie byłoby co do tego najmniejszych wątpliwości…
Zawiązanie akcji jest jak z najlepszego thrillera. Na wysypisku śmieci znaleziono nadgryzione ciało Elizabeth Lupo, siostry Angela, znanego w Gotham dilera samochodów (także kradzionych). Sądząc po okaleczeniach, zbrodni mógł dokonać Waylon Jones alias Killer Croc, cierpiący na rzadką chorobę skóry zabójca do wynajęcia. Nic więc dziwnego, że to właśnie od niego Batman rozpoczyna swoje śledztwo. Przekonany o tym, że Waylon działał na zlecenie brata ofiary, próbuje wymusić na nim odpowiednie zeznania. Trudno jednak przyznać się do zbrodni, której się nie popełniło, dlatego też po profilaktycznym obiciu paskudnej mordy degenerata Bruce Wayne zmuszony jest puścić go wolno. Nie oznacza to jednak, że Batman przestał podejrzewać właściciela autokomisów o chęć pozbycia się siostrzyczki – kolejne kroki kieruje zatem wprost do niego. Tyle że w mieszkaniu Lupa zamiast niego zastaje jego kochankę Margo Farr. Wszystko wskazuje na to, że Angelo uciekł. Pytanie tylko: dlaczego? Ponieważ jest winny i boi się kary? A może nie ma ze zbrodnią nic wspólnego, boi się natomiast, że po siostrze teraz on padnie ofiarą tajemniczego zabójcy? Batman, śledzący Margo, dociera w końcu do Lupa – w czasie szarpaniny mężczyzna wyrywa się jednak Wayne’owi i wyskakuje przez okno na ulicę. Chwilę później rozlegają się tam strzały: ktoś zabija młode małżeństwo, pozostawiając przy życiu ich synka. Wszystko wskazuje na to, że uczynił to uciekający Angelo.
Powyższy akapit to w zasadzie pobieżne streszczenie pierwszego rozdziału „Rozbitego miasta”. Należało jednak doprowadzić je aż do tego miejsca, aby można było zrozumieć – i poniekąd usprawiedliwić – dalsze postępowanie Batmana. Zabójstwo małżeństwa przypomniało bowiem Bruce’owi zdarzenie sprzed lat, którego sam był mimowolnym uczestnikiem. Od tej pory odnalezienie mordercy (w domyśle: Angela Lupa) stało się dla Wayne’a celem bezpardonowej krucjaty. Nie mógł przecież pozwolić na to, aby kolejny chłopiec – być może nawet traktowany przezeń jako alter ego jego samego – przez całe dalsze życie dźwigał brzemię niewyjaśnionego zabójstwa rodziców. Od tej chwili Batman przeistacza się w nieustępliwego detektywa, który nie cofnie się przed niczym, aby wyjaśnić zagadkę obu zbrodni. A droga do prawdy okaże się ciernista… Staną na niej starzy znajomi Bruce’a (brzuchomówca Arnold Wesker ze swoją kukłą Scarface’em, Oswald Cobblepot zwany Pingwinem, w końcu nawet jego eminencja Joker), ale i całkiem nowe kreatury, które zagościły w Gotham jedynie przejazdem (morderczy duet Fatman i Little Boy, zawdzięczający swoje przydomki bombom atomowym, które Amerykanie zrzucili w sierpniu 1945 roku na Hiroszimę i Nagasaki). Prowadząc szeroko zakrojone śledztwo, Wayne dotrze wreszcie po nitce do kłębka – i możemy być pewni, że to, czego dowie się na końcu, wcale nie wzbudzi jego entuzjazmu.
Intryga pomyślana i rozpisana została całkiem interesująco. Gorzej jednak wyszło z wykonaniem. Nagromadzenie w komiksie „starych przyjaciół” Batmana robi bowiem denerwujące wrażenie jedynie chwytu marketingowego. O ile jeszcze od biedy bronią się Wesker i Pingwin, o tyle epizodyczne pojawienie się Jokera (wciąż zamkniętego w celi numer 81 Azylu Arkham) zakrawa po prostu na żart. Nawet przyjmując założenie, że Azzarello – kreując go na doktora Hannibala Lectera z „Milczenia owiec” – mrugnął w ten sposób do czytelnika, trudno dowcip taki docenić. Inna sprawa, że dzięki niemu autor mógł w miarę logicznie zamknąć całą opowieść. Ale to właśnie finał „Rozbitego miasta” najbardziej rozczarowuje! Zwrot akcji zafundowany na finiszu przypomina raczej cios poniżej pasa. Może gdyby wątek ten nieco rozwinąć, dałoby się go jeszcze obronić, lecz wrzucony deus ex machina drażni jedynie, sprawiając wrażenie, jakby w ostatniej chwili scenarzysta chciał dotrzeć do mety na skróty. Rażą też niekonsekwencje w przedstawieniu postaci Batmana. W jednej chwili jest twardzielem, który – gdyby tylko chciał – w parę godzin powymiatałby wszystkie śmiecie z ulic Gotham, zaś kilka kadrów dalej daje się zmiękczyć wyrzutom sumienia i niewiele brakuje, aby ze łzami w oczach przepraszał Waylona Jonesa za bezpodstawne oskarżenia. Jeśli był to zabieg świadomy, z przykrością należy stwierdzić, że kompletnie nieprzekonywający.
Nic za to szczególnego nie można zarzucić stronie graficznej albumu. Risso narysował „Rozbite miasto” w typowy dla siebie, świetnie znany ze „100 naboi” sposób. Intrygująco wykorzystał zwłaszcza światłocienie, ale do tego zdążył nas już przecież przyzwyczaić. Postacie często pojawiają się na jednokolorowym tle, co robi spore wrażenie zwłaszcza w momentach, gdy autor posługuje się wyrazistymi kontrastami (żółcie kontra brązy, czerń kontra czerwień). Widać także u Argentyńczyka inspiracje sposobem rysowania i kadrowania Franka Millera. Gdyby całkowicie pozbawić ten album kolorów, mniej zorientowany czytelnik mógłby go nawet pomylić z… „Sin City”. Dla koneserów wydawca dorzucił jeszcze na deser oryginalne okładki poszczególnych części, których autorem był Dave Johnson. I choć bardziej mogą się one kojarzyć ze „100 nabojami” niż z „Batmanem”, to jednak tchnęły trochę świeżości w nieco skostniałą formułę przedstawiania szeryfa z Gotham City. Do najlepszych opowieści o Człowieku-Nietoperzu „Rozbitemu miastu” trochę wprawdzie jeszcze brakuje, ale stawiając ów tom na półce, nikt nie będzie się musiał tego wstydzić ani tłumaczyć przed innymi.
