Niebiańsko-piekielne przesilenie [Mike Carey, Peter Gross, Ryan Kelly, Dean Ormston „Lucyfer #4: Boska komedia” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Czwarty tom sagi o Lucyferze został opatrzony przewrotnym, nawiązującym do klasycznego poetyckiego tekstu z epoki średniowiecza, tytułem „Boska komedia”. Mimo że opowiada o najbardziej dramatycznych od początku serii przeżyciach Pana Piekieł, nie wzbudza tak wielkich emocji, jak należałoby się spodziewać. Zapewne dlatego, że scenarzysta Mike Carey postawił tym razem na czystą akcję, spychając na dalszy plan rozważania filozoficzno-etyczne, będące motorem napędowym wcześniejszych odsłon cyklu.
Niebiańsko-piekielne przesilenie [Mike Carey, Peter Gross, Ryan Kelly, Dean Ormston „Lucyfer #4: Boska komedia” - recenzja]Czwarty tom sagi o Lucyferze został opatrzony przewrotnym, nawiązującym do klasycznego poetyckiego tekstu z epoki średniowiecza, tytułem „Boska komedia”. Mimo że opowiada o najbardziej dramatycznych od początku serii przeżyciach Pana Piekieł, nie wzbudza tak wielkich emocji, jak należałoby się spodziewać. Zapewne dlatego, że scenarzysta Mike Carey postawił tym razem na czystą akcję, spychając na dalszy plan rozważania filozoficzno-etyczne, będące motorem napędowym wcześniejszych odsłon cyklu.
Mike Carey, Peter Gross, Ryan Kelly, Dean Ormston ‹Lucyfer #4: Boska komedia›Po niezwykle udanych trzech pierwszych albumach „Lucyfera” – „ Diable na progu”, „ Dzieciach i potworach” oraz „ Potępieńczych związkach” – w tomie czwartym, oryginalnie opublikowanym przed sześcioma laty, tytułowy bohater dostaje chwilowej, miejmy nadzieję, zadyszki. Duża w tym wina scenarzysty Mike’a Careya, który wcześniejszymi historiami tak wyśrubował poziom, że prawie niemożliwym stało się dorównanie mu w kolejnych odsłonach cyklu. W każdym serialu musi zresztą nastąpić moment przesilenia, kiedy jedne wątki się zamyka, aby za chwilę otworzyć nowe. Opada wówczas napięcie, a do fabuły wkrada się pewne rozluźnienie. W przypadku opowieści o upadłym aniele i ekswładcy Piekieł przytrafiło się to akurat w zeszytach od dwudziestego pierwszego do dwudziestego ósmego, które złożyły się na zbiorcze wydanie „Boskiej komedii”. I chociaż autor scenariusza zalicza małe wahania formy, mimo wszystko wciąż mamy do czynienia z jedną z najciekawszych serii komiksowych ostatnich lat. I z jednym z najbardziej charyzmatycznych bohaterów. Czwarty album składa się z dwóch dłuższych (trzyczęściowych) oraz dwóch krótszych opowieści. Te bardziej rozbudowane swymi tytułami nawiązują do słynnego czternastowiecznego alegorycznego poematu Dantego Alighieri, choć Carey akurat prowadzi czytelnika w przeciwnym kierunku niż ten, który zaserwował włoski poeta – w komiksie najpierw bowiem odwiedzamy Raj („Paradiso”), by następnie zajrzeć do Czyśćca („Purgatorio”). Rozpoczynając pierwszą historię, scenarzysta sięgnął po wątek opowiedziany w finale drugiego tomu. Umierający po starciu z Lucyferem, Michał Demiurg zdążył jeszcze stworzyć nowy Wszechświat, który po jego śmierci dostał się pod panowanie tego, który z rozgrywki wyszedł obronną ręką. Istnienie konkurencyjnego Kosmosu może jednak zagrozić odwiecznemu porządkowi rzeczy, dlatego też Bóg wysyła do Gwiazdy Zarannej archanioła Michała z poleceniem przekonania go, aby podporządkował się woli Stwórcy i zamknął doń wrota. Niosący Światło nie ma jednak najmniejszej ochoty spełniać tego żądania – bez wahania sprzeciwia się edyktowi Pana, dążąc do bezpośredniego z Nim starcia. Na potwierdzenie swojej odmowy rozbija bramę i otwiera tym samym niezliczoną ilość drzwi do swego nowego królestwa. Odtąd mogą przekraczać je wszyscy niezadowoleni z jarzma niebios. Na efekty tej niecodziennej migracji nie trzeba zresztą długo czekać. Przez wrota przenikają bowiem także ci, którzy chcą wydrzeć Lucyferowi z rąk jego władztwo, co musi zakończyć się kolejnym spektakularnym pojedynkiem. Momentami można odnieść wrażenie, że Pan Piekieł nie przemyślał do końca swojej decyzji. Bo czy w przeciwnym wypadku skazywałby sam siebie na tak poważne zagrożenie? Chyba że był to jedynie element prowadzonej przez niego gry, w której miał tę przewagę nad konkurentami, że znał ich posunięcia na co najmniej kilka ruchów naprzód… Przeciwko Lucyferowi występują bowiem potężne Basanosy, wyklęte plemię, którego przywódcy przybrali postać kart tarota. By dostać się do opanowanego przez Gwiazdę Zaranną świata, posługują się – jak kluczem – znaną już z poprzednich odsłon cyklu Jill Presto, piosenkarką z Las Vegas. Marząc o wielkiej karierze, kobieta zaprzedała im swą duszę, teraz zaś nadszedł moment spłacenia zaciągniętego długu. Niosący Światło zostaje kompletnie zaskoczony interwencją nieproszonych i agresywnych gości. W pewnym momencie zdaje się nawet, że w starciu z nimi znajduje się na z góry straconej pozycji – wtedy jednak nadciąga niespodziewana odsiecz. Tylko czy nie przybywa ona zbyt późno? W „Znakach na ścianie” Carey opowiada poboczną historię czarodziejki Esa-Kiry, pół-człowieka i pół-konia, która wyrusza do pałacu Lucyfera, aby ostrzec go przed zagrożeniem. Nie zastaje go jednak i wraca do swego rodzinnego Jasnowzgórza, które w tym czasie zostaje opanowane przez dwunogów. Po latach, dręczona wyrzutami sumienia, postanawia sprawdzić, czy pozostawiony przez nią znak przydał się na coś Panu Piekieł. „Purgatorio” (także składające się z trzech części) stanowi bezpośrednie nawiązanie do pierwszej historii. Poznajemy w nim nie tylko dalsze losy Gwiazdy Zarannej, ale również innych, dobrze już znanych postaci cyklu. Po raz kolejny na kartach komiksu goszczą więc demonica Mazikeen (stojąca teraz na czele Rady Wojennej Lilim na wygnaniu) oraz Elaine Belloc, dziewczynka ze świata ludzi, nieustająca w poszukiwaniu swojej widmowej przyjaciółki Mony Doyle. Tym razem przychodzi jej odegrać niezwykle istotną rolę, która w bezpośredni sposób wpływa na położenie Niosącego Światło. W dużej mierze będzie to możliwe dzięki ohydnemu z wyglądu, ale wspaniałemu z charakteru upadłemu cherubinowi Gaudium, wysłanemu przez archanioła Michała na pomoc Elaine. Gaudium – i jego starsza siostra Sfero – jest również głównym bohaterem „Kradzieży z włamaniem”, ostatniej opowieści czwartego tomu, notabene najzabawniejszej ze wszystkich dotychczas wypełniających „Lucyfera”. I choć można się nieco zżymać na jego przerysowaną głupotę, to jednak jest on bezsprzecznie zabawny i wnosi do – ponurej przecież historii – nieco ożywczej (auto)ironii. W „Boskiej komedii” Mike Carey postawił na akcję. Większą część komiksu zajmuje rozgrywka pomiędzy Basanosami a Lucyferem; wszystko pozostałe podporządkowane jest temu właśnie wątkowi. To sprawia, że album wydaje się zaskakująco monotematyczny. Mimo że scenarzysta wprowadza nowe postaci, sygnalizuje nowe wątki, które zapewne doczekają się rozwinięcia w kolejnych rozdziałach, tym razem brakuje w warstwie fabularnej finezji i maestrii typowych dla wcześniejszych części. Zdecydowanie nie wyszło dziełu na dobre chwilowe odsunięcie głównej figury na boczny tor. Okazuje się bowiem, że – w przeciwieństwie do „Sandmana” – Careyowi nie udało się jeszcze stworzyć tak wyrazistych postaci drugoplanowych, które byłyby w stanie unieść ciężar opowieści pod nieobecność tytułowego bohatera. Od strony graficznej nie czeka czytelnika żadne zaskoczenie – ani pozytywne, ani negatywne. Panowie Peter Gross („Paradiso”), Ryan Kelly („Paradiso”, „Purgatorio”) oraz Dean Ormston („Znaki na ścianie”, „Purgatorio” i „Kradzież z włamaniem”) wciąż są w świetnej formie i idealnie rozumieją się z autorem scenariusza. A że całość charakteryzuje się nieznacznym spadkiem poziomu – najmniejsza jest w tym właśnie ich wina. Należy mieć nadzieję, że po kilku głębszych oddechach Lucyfer powróci w… dobrej formie. Bo przecież trochę głupio zabrzmiałoby stwierdzenie: „jeszcze potężniejszy”.
|