Zajmowałem się tylko komiksemMarek Szyszko
Marek SzyszkoZajmowałem się tylko komiksemMSz: Są czarno-białe. O ile pamiętam to na początku lat dziewięćdziesiątych któreś wydawnictwo kupiło ode mnie licencję na „Jekylla” i oni chyba podłożyli kolor. MO: Ale to nie pan był autorem tego koloru? MSz: Nie. Podobnie ostatnio jedno mniejsze wydawnictwo komiksowe wzięło ode mnie oryginały „Olbrzyma z Cardiff”, zeskanowało i podłożyło kolor. Ja musiałbym dostać blaudruki żeby nałożyć kolor. MO: Czyli w przypadku „Olbrzyma” czy „Jekylla” nie doszedł pan do takiego etapu, że powstały blaudruki? MSz: Nie. To z założenia miało być czarno-białe, tylko KAW wydrukował to na żółtym papierze. MO: A ja gdzieś czytałem, że to miało być opublikowane w Relaksie, tyle tylko, że magazyn wcześniej został zamknięty. MSz: Tak? To być może pomyliła mi się już chronologia. MO: Ja to sobie tak poukładałem, że to było zrobione pod kątem Relaksu, ale ponieważ został on zlikwidowany, to w awaryjnym trybie zostało to opublikowane w tym nieco innym formacie. MSz: Chyba nie, ja to od razu rysowałem na mniejszy format. Wydaje mi się, że tam jest mniej obrazków na planszy. MO: A jak to było w przypadku komiksów wydawanych przez Sport i Turystykę? MSz: W przypadku tamtych rzeczy kolor był kładziony na oryginale. Dlatego w druku wychodzi gorzej, bo czerń wypada dużo słabiej, farba ją przykrywa. Efekt jest różny, podle to wychodzi. MO: Wróćmy do Relaksu, narysował pan tam kilka komiksów. Jak pan tam trafił i jak wygląda praca dla tego magazynu? MSz: Relax był konsekwencją mojego dyplomu na Akademii. Są coroczne wystawy dyplomowe. A w Relaksie mało było rysowników realistycznych, redaktorzy chodzili na tego typu wystawy, wyszukiwali autorów odpowiednich prac. I zobaczyli na wystawie dyplom faceta, który starał się zrobić coś komiksowego. Ja wtedy byłem na plenerze w Giżycku, w wakacje. Dostałem telefon od mamy, że dzwonili z redakcji i żebym się zgłosił, jak wrócę. No to się zgłosiłem i zaproponowali mi „Na surowym korzeniu”. Wychodzi na to, że zająłem się komiksem bez mojej świadomej decyzji. A jak już dostałem to pierwsze zlecenie, to zacząłem kombinować gdzie by tu zobaczyć prawdziwe komiksy. Ktoś mi powiedział, chyba to był Ryszard Morawski. Rosińskiego już nie było, a ten był redaktorem artystycznym. Rysował te plansze z serii „Mundury Księstwa Warszawskiego”. W każdym razie to on doradził mi, żebym poszedł do księgarni na Krakowskim Przedmieściu, w Domu Bez Kantów. I tam, po Targach Książki, mieli pewną liczbę komiksów, bo wydawcy, chyba głównie Dargaud, zostawiali to co przywieźli, nie zabierali tych egzemplarzy targowych. Można było te pozycje dosyć tanio kupić. To głównie był Moebius czyli Giraud. Kupiłem tego dosyć dużo, czytałem, oglądałem, uczyłem się. Podpatrywałem jak to jest rysowane, jaka jest kompozycja. MO: Rozumiem, że z tego podpatrywania Girauda trochę zostało w tym pana rysunku? MSz: Oczywiście, głównie z „Blueberry’ego”. On dopiero wtedy zaczynał karierę jako Moebius. Zmienił tematykę, styl i narzędzie. MO: Czy w czasach Relaksu środowisko jego rysowników miało jakiś zwarty charakter? MSz: Nie bardzo, spotykaliśmy się raczej przypadkiem. MO: A wymienialiście się doświadczeniami? MSz: Raczej nie, chyba, że miało się to szczęście żeby spotkać Rosińskiego, to jak najbardziej. Był bardzo otwarty, życzliwy i doradzał nam dużo. MO: Spotykacie się jeszcze czasem? Na przykład w Łodzi? MSz: Tak, w zeszły roku widzieliśmy się, ale krótko. To była tak sesja, spotkanie z publicznością, pięciu nas było. MO: Czy miał pan jakieś perspektywy na szerszą karierę na Zachodzie, wzorem Rosińskiego czy Kasprzaka? MSz: Tak, Grzegorz Rosiński mi proponował, chyba w roku 85 czy 86 coś na kształt próby. Podesłał mi przykładowe scenariusze francuskie, głównie przygodowe. Ja to zrobiłem, on to gdzieś tam pokazywał. Kontakty były wtedy mocno utrudnione. Nie wiem do końca jakie były opinie na temat tych moich prac, w każdym razie mi zaproponował żebym jemu pomagał przy „Thorgalach”. I tak rozmawialiśmy, że może bym tam pojechał do tej Belgii, ale miałem duże obiekcje, bo to było mocno niepewne. Z jednej strony nie miałem twardego potwierdzenia, co dokładnie miałbym robić, z drugiej strony miałem małe dziecko, zaraz później drugie się urodziło. Nie mogłem żony zostawić w takiej sytuacji. Zwłaszcza, że nie miałem pewności co tam będzie, że jak pojadę to poznam ludzi i coś może z tego będzie. A do tego czasu byłbym podwykonawcą. Co oczywiście nie byłoby takie złe. Tam jest taka praktyka, że młodzi się przyuczają przy mistrzach, rysują, kolorują im blaudruki. A ja do końca nawet nie wiedziałem, czy chcę w ogóle dalej rysować komiksy. Ostatecznie odmówiłem, a w końcu Grzegorz wziął Zbyszka [Kasprzaka – red.], on był młodszy i chętny do tego wyjazdu. MO: To jak to jest z tym pańskim stosunkiem do komiksu? Pracę dyplomową zrobił pan z komiksu, co prawda trochę to było narzucone przez profesora Stannego, a teraz wspomina pan, że nie wiedział czy dalej zajmować się tym medium? MSz: Jak się weszło w komiks to się okazało, że strasznie człowieka wciąga czytanie, oglądanie, rysowanie. Ale później, po jakimś czasie, sam ten sposób pracy, z jednej strony jest fajny, siedzi się w domu, jest się praktycznie niezależnym. Raz na jakiś czas trzeba pojechać do redakcji. Jakaś tam herbatka, wymiana poglądów, chociaż redaktor Kołodziejczyk był partyjny, bo na tym stanowisku musiał być. Ale z drugiej strony nie było żadnej cenzury, ingerencji z zewnątrz, narzucania czegokolwiek. MO: A ten „WAŁ 1981” w „Pilocie śmigłowca”? MSz: To było już w Sporcie i Turystyce. Wracając do komiksu, z jednej strony wciągające, z drugiej żebym ja mógł robić sam rysunek, a ktoś za mnie te wszystkie ramki, teksty, blaudruki. Bardzo mi się nie chciało tego malować. Robisz, robisz i do końca nie widzisz, co z tego wychodzi. A jak robi jakąś ilustrację, to panuje się nad wszystkim. MO: Jak to było z pieniędzmi za komiksy? To były dobre pieniądze w czasach Relaksu? MSz: Tak, całkiem dobre. Poważnych inwestycji by się za to nie zrobiło, czasy były takie, że inflacja wszystko zjadała. Chciałem uzbierać na „malucha”, i tak myślałem, że jeszcze jeden, dwa komiksy i sobie kupię. A tu nic. Ale na bieżące wydatki to wystarczało. MO: Czy są jakieś pańskie komiksy, które nie ujrzały światła dziennego? Ostatnio Egmont wydał antologię Waldemara Andrzejewskiego i tam okazało się, że jest komiks, który wcześniej nigdy nie był publikowany, o kapitanie Nemo. MSz: Pamiętam, że w Sporcie i Turystyce dostałem zlecenie na komiks o Marco Polo. Nawet chyba nie tyle o jego podróży, co o jego perypetiach po powrocie, o uwięzieniu przez Genueńczyków. Narysowałem to i komiks ten nie ukazał się. MO: A ma pan plansze oryginalne? MSz: Nie. Oddałem do redakcji Sportu i Turystyki. Nawet już nie pamiętam czy dostałem honorarium. To była końcówka lat osiemdziesiątych. Później się dowiedziałem, że redakcja się przeniosła, ale nie byli uprzejmi zwrócić mi oryginałów. Podobnie, dla tego samego wydawnictwa i też pod koniec lat osiemdziesiątych rysowałem, według scenariusza ministra kultury Krawczyka, komiks o Juliuszu Cezarze. I to też nie zostało wydane. MO: Egmont w ostatnim czasie przypomniał praktycznie wszystkie komiksy opublikowane w Relaksie – w formie antologii. I tam chyba są wszystkie pańskie komiksy. Ale chciałem zapytać o coś troszeczkę innego. W ostatnim czasie publikowane są reedycje praktycznie wszystkich komiksów z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Nawet Rosiński się złamał i pozwolił na wznowienie „Kapitana Żbika”. Czy można się spodziewać, że pojawią się nowe wydania pańskich komiksów z tamtych czasów? Czy ktoś prowadzi z panem jakieś rozmowy na temat „Pilota śmigłowca”, „Historii Polski”, „Polskich podróżników” i innych? MSz: Nie. Zresztą z tym byłby kłopot, bo ja nie mam oryginałów tych komiksów. To wszystko zostało w Sporcie i Turystyce. MO: To niedobra wiadomość. Chociaż, patrząc na to co Arek Salamoński zrobił z „Kajtkiem i Kokiem w kosmosie”, to może tutaj też coś da się zrobić. MSz: Teraz te plansze zyskują na wartości, pewnie głównie ze względów nostalgicznych. Wtedy nikt się nas nie pytał, czy sprzedamy te plansze, czy pokażemy na jakiejś wystawie. To było nieważne i ja też tak do tego podchodziłem. MO: Czy byli scenarzyści, których pan jakoś zapamiętał? Z którymi pracowało się panu z jakiegoś powodu lepiej? MSz: Bardzo dobrze współpracowało mi się z panem Weinfeldem [Stefanem – przyp. red.] i z Jerzym Dąbrowskim, który pisał te bajeczki w stylu „Leśna olimpiada”. On był zresztą znanym tekściarzem, między inny pisał dla Natalii Kukulskiej. I jeszcze razem zrobiliśmy „Leśny rajd”. MO: Tak, pamiętam jak mama kupiła mojemu młodszemu bratu jakąś książeczkę. Biorę, patrzę a tam… rysunek Szyszki. MSz: Kolejny raz się potwierdza, że jak człowiek zacznie od rysunku realistycznego, to później wiele może narysować. MO: Wracając do Weinfelda. Jak się z nim współpracowało? Ja bardzo sobie ceniłem jego prace, zarówno komiksy z jego scenariuszami jak i opowiadania, głównie s-f. MSz: Bardzo kulturalny i ciekawy człowiek, popularyzator nauki. On akceptował wszystkie moje koncepcje, dostarczał mi materiały do komiksów, mówił, czego mam szukać w bibliotece. MO: Razem tworzyliście komiksy o podróżnikach, ale czy nie namawiał pana do czegoś z science fiction? MSz: Nie pamiętam, chociaż… już po osiemdziesiątym dziewiątym roku było takie wydawnictwo Orbita. Trochę dziwne, jakaś spółka z Rosjanami. W każdym razie oni deklarowali, że chcieliby coś wydać w tym stylu, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. A później to ja się już zająłem czymś innym. MO: Jako dzieciak byłem przekonany, że dla takiego komiksiarza praca nad komiksem to jest praktycznie jedyne zajęcie. Później okazało się, że niekoniecznie, przykładowo w liceum odkryłem, że moją książkę do angielskiego zilustrował Rosiński. Jak to było z tym podziałem pracy na komiks i inne rzeczy zawodowe? Czym się pan zajmował poza komiksem? MSz: W tym czasie ja się zajmowałem tylko komiksem. Trochę tak to było, że jeśli ktoś zajmował się komiksem, to już raczej był zaszufladkowany. MO: To jak to się stało, że pan przeszedł od komiksu do rysunku historycznego, czyli tego czym się pan zajmuje właściwie do dzisiaj? MSz: Kolega grafik pracował na etacie w wydawnictwie Polonia i zajmował się tam opracowaniem graficznym okładek. Powiedział mi, że szuka ilustratora bo przyjęli tekst, który miał opowiadać historię Polski dla młodzieży pod tytułem „Historia Polski dla Piotrka”. Historią interesowałem się zawsze, więc dałem swoje portfolio temu mojemu koledze, żeby zaniósł do redakcji i pokazał autorowi tekstu. Jeżeli ten zaakceptuje, to chętnie się podejmę. Z kilku osób, które się zgłosiły, wybrano mnie. Było do wykonania około 140 ilustracji. MO: Ile czasu to zajęło? MSz: Pół roku. To był właśnie ten moment przejścia między komiksem a ilustracją i te ilustracje były jeszcze takie trochę komiksowe. Musiałem sobie wypracować warsztat, bo to jest jednak inny tryb pracy. Zrobiłem te ilustracje, umowa była tantiemowa, więc z mojego punktu widzenia korzystna, bo wynagrodzenie było liczone od nakładu, a wtedy nakłady były jeszcze duże, kilkadziesiąt tysięcy. W kwestii historii Polski licencji na Zachodzie nie można było dostać, więc tę niszę ja zagospodarowałem. Wydawnictwo to wydało, najpierw jeden nakład, później wznowienie. Drukowali to w Jugosławii, nie pamiętam dokładnie czy w Serbii, czy w Chorwacji. W każdym razie wydawnictwo chyba nie zapłaciło za druk, więc drukarnia nie oddała oryginałów moich rysunków. Później autor nawiązał współpracę z wydawnictwem edukacyjnym Nowa Era. Oni chcieli to wznowić, więc wpadliśmy na pomysł, że ja drugi raz to narysuję. Jeszcze chyba do zeszłego roku dostawałem z tego tantiemy. A później to już poszło. Panie redaktorki, które pracowały w wydawnictwie Polonia, założyły własną oficynę Elipsa. Przez lata z nimi wydawałem dużo pozycji. W międzyczasie współpracowałem z Belloną, gdzie jako pierwsza była okładka do „Buntu na Bounty”. MO: Na koniec rozmowy wróćmy do komiksów. Który z nich darzy pan największym sentymentem? MSz: Ten, który najdłużej robiłem, czyli „Tajemnica kipu”. To był zresztą jeden z niewielu komiksów, od którego plansze zachowałem. Były duże i szkoda było je wyrzucać. I bardzo miło wspominam te bajeczki Dąbrowskiego. MO: Dziękuję za rozmowę. |
@Bartek
Wszystkie komiksy opublikowane w "Relaksie" są dostępne w trzytomowej serii "Relax - antologia". Pozostałe, niestety pozostaje allegro.
^ Przynajmniej świetnie rysuje konie, co nie jest częste u polskich grafików.
Natomiast kompletnie nie zgadzam się z wypowiedzią M.Sz., jakoby polscy ilustratorzy nie umieli rysować realistycznie. A Wilkoń, Szancer, Rozwadowski, Grabiański, Kobyliński?! (listę mogę ciągnąć). Oczywiście o ASP słyszy się podobne rzeczy, jak opisane w wywiadzie, ale tam chyba oczekują, że student JUŻ będzie umiał rysować realistycznie.
Mi Szyszko najbardziej kojarzy się z tymi zeszytami o władcach Polski. Krzywousty, Łokietek... Świetnie narysowane sceny batalistyczne to ich główny atut.
@Achika- Ale Szancer to jeszcze przedwojnie, Kobyliński z kolei dzieje tuż powojenne, podobnie Wilkoń, Rozwadowski, Grabiański, Butenko.
I owszem, tam oczekują, że student już będzie umiał rysować, ale głównie chodzi o operowanie światłem, perspektywą, pokryciem, rysunek wcale nie musiał być realistyczny (tak przynajmniej wspominam z doświadczeń jednej znajomej).
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »O pracy nad serią „Najwybitniejsi naukowcy” z Jordim Bayarrim rozmawia Marcin Osuch.
więcej »Rozmowa o komiksach i nie tylko, przeprowadzona przez Marcina Osucha i Konrada Wągrowskiego ze Zbigniewem Kasprzakiem. Spotkanie z artystą odbyło się na jesieni zeszłego roku dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Do trzech razy sztuka?
— Marcin Osuch
Esensja czyta dymki: Październik 2017
— Marcin Mroziuk, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Po prostu Relax!
— Marcin Osuch
Cztery wywiady, coś tam pomiędzy i pogrzeb
— Marcin Knyszyński
Komiksowe pożegnanie
— Marcin Osuch
Biały też może być
— Marcin Osuch
Diplodok remastered
— Marcin Osuch
Wyłącz ten telewizor!
— Marcin Osuch
Ku pokrzepieniu serc
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
(Trochę) Anty-Żbik
— Marcin Osuch
Krótko o komiksach: Nie dla dzieci
— Marcin Osuch
Krótko o komiksach: Komiksowa zawiść
— Marcin Osuch
Historia w obrazkach: Konkwistadorzy!
— Sebastian Chosiński
Jego ilustracje czy okładki są jakieś takie sztuczne. Bardzo przeciętny wyrobnik.