Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Pierre Christin

Pierre Christin<br> ©Dargaud
Pierre Christin
©Dargaud
ImięPierre
NazwiskoChristin

Nie ma dla mnie wielkiej i małej literatury, wielkiej i małej sztuki...

Esensja.pl
Esensja.pl
Pierre Christin
1 2 »
Zawsze chciałem opowiadać historie – mówi specjalnie dla Esensji Pierre Christin.

Pierre Christin

Nie ma dla mnie wielkiej i małej literatury, wielkiej i małej sztuki...

Zawsze chciałem opowiadać historie – mówi specjalnie dla Esensji Pierre Christin.

Pierre Christin

Pierre Christin<br> ©Dargaud
Pierre Christin
©Dargaud
ImięPierre
NazwiskoChristin
Jak to się stało, że zaczął Pan pisać komiksowe scenariusze?
Zawsze chciałem opowiadać historie. Już jako nastolatek pisałem niewielkie teksty. Książki tylko zwiększały mój apetyt. I to nie oficjalne, szkolne lektury, tylko na przykład,te z literatury romantycznej, „Trzej Muszkieterowie” Aleksandra Dumas; później – kryminały Georges′a Simenona: cykl „Komisarz Maigret”. Jeśli chodzi o komiksy, to pasjonowały mnie ilustrowane magazyny, które co tydzień przychodziły do zakładu fryzjerskiego mojego ojca, na przedmieściach Paryża: „Tintin”, a przede wszystkim „Spirou”. Szczególnie lubiłem „Blake′a i Mortimera” Edgara P. Jacobsa i wszystko, co wychodziło spod pióra André Franquina.
Potem było kino, muzyka, rysunek. Kiedy miałem ze dwadzieścia lat, napisałem scenariusz niedużego filmu amatorskiego, inspirowanego Jeanem Cocteau. W latach sześćdziesiątych, podczas studiów na Sorbonie i później w Instytucie Studiów Politycznych, byłem dość dobrym pianistą jazzowym (styl Horace′a Silvera, ale, niestety, w gorszej wersji). Jeśli chodzi o rysunek, to uważałem, że nie jestem najgorszy, aż około szesnastego roku życia, kiedy spotkałem Jeana Giraud (przyszłego twórcę „Bluebery′ego”), a to za pośrednictwem mojego przyjaciela z młodości, Jean-Claude′a Mézieres, który też rysował całkiem nieźle.
Wtedy właśnie pomyślałem, że pisanie najlepiej chyba odpowiadało moim możliwościom. Ale było to jeszcze bardzo nieokreślone. Opowiadać historie? Tak. Ale czy dla prasy (byłem dziennikarzem)? Dla kina (co robiłem w późniejszych latach)? W magazynach science-fiction (długo byłem współpracownikiem „Fiction”)? W „klasycznych” powieściach (napisałem ich kilka)? Koniec końców trafiłem do komiksów, a to dzięki mojej przyjaźni z Mézieres′em i Giraudem, którzy prosili mnie, żebym dla nich wymyślał historyjki, gdyż ich zdolności rysunkowe, kiedy byli młodzi, dalece przekraczały ich talenty narracyjne.
Zostałem więc scenarzystą komiksowym trochę przypadkiem. Zresztą, w tamtych czasach taki zawód w zasadzie nie istniał, mimo że ludzie tacy jak Goscinny albo Charlier uprawiali go od lat z wirtuozerią. W skrócie: zająłem się komiksem, bo to mnie bawiło, pozwalało zarobić trochę pieniędzy i przede wszystkim – co szybko zauważyłem – dawało mi fantastyczną wolność opowiadania o rzeczach, które mnie zajmowały, pracując z artystami, których podziwiałem.
W jaki sposób powstał świat Valeriana? Dlaczego wybrał Pan właśnie konwencję fantastyki naukowej?
W roku 1965, kiedy kończyłem studia (które nota bene zakończyły się doktoratem z literatury porównawczej, a ze mnie zrobiły profesora uniwersytetu i założyciela szkoły dziennikarstwa w Bordeaux w roku 1968), pojechałem do USA na rodzaj sentymentalnej pielgrzymki. Opublikowałem wcześniej tu i ówdzie kilka niewielkich tekstów, ale to, co mnie fascynowało wówczas w Stanach Zjednoczonych, to ich niezwykła nowoczesność w porównaniu z Francją. To była wielka epoka jazzu, apogeum rocka, nowy tryb życia na Zachodnim Wybrzeżu, new frontier Kennedy′ego, walka z uprzedzeniami rasowymi, początki „nowego dziennikarstwa”, wielkie amerykańskie powieści… i okres bardzo płodny w dziedzinie science-fiction: Isaac Asimov, Alfred Van Vogt, Poul Anderson i inni, którzy łączyli przygody z refleksjami na temat przyszłości.
Kiedy zatem byłem profesorem w Salt Lake City (gdyż lubiłem też westerny i amerykański Zachód), przyjechał do mnie na zimę mój przyjaciel Jean-Claude Mézieres, który pracował na ranczu jako kowboj. Stowarzyszenie anty-rasistowskie poprosiło nas o zrobienie filmu dokumentalnego o czarnej mniejszości w kraju mormonów. To było „Ghetto”, które zostało później wyemitowane (po wielu zmianach!) na kanale telewizji lokalnej.
Nie mieliśmy pieniędzy na bilety powrotne do Francji i wtedy narodził się pomysł, żeby stworzyć krótki komiks, który zamierzaliśmy wysłać pocztą do magazynu, którego nie znaliśmy: „Pilote”. Historyjka została zaakceptowana przez René Goscinnego [wówczas redaktora naczelnego „Pilote” – przypis B.]. Po powrocie do Paryża tworzyliśmy ich więcej, razem lub oddzielnie. Ale bez poczucia satysfakcji. To, czego chcieliśmy, to rzucić się w tworzenie WIELKIEJ opowieści. A wówczas było wiele komiksów najróżniejszych gatunków (kryminały, westerny, przygodowe, historyczne), ale NIC – albo prawie nic – z fantastyki naukowej. Jedynie „Pionierzy Nadziei” („les Pionniers de l′Espérance”) i „Barbarella” oraz niektóre albumy „Blake′a i Mortimera”, zupełnie inne w stylu, odcisnęły się na historii komiksu franko-belgijskiego do tamtego czasu.
Jean-Claude i ja mieliśmy wrażenie, że WSZYSTKO było do zrobienia, to wymyślenia, do stworzenia. I wymyśliliśmy tę historyjkę dla czystej przyjemności opowiadania i rysowania, ani przez chwilę nie pomyślawszy, że mogło to stać się albumem, a tym bardziej – serią! Był rok 1967 – „Złe sny” („les Mauvais reves”), pierwsza opowieść o Valerianie, zaczęła się ukazywać w odcinkach w „Pilote”. Wszyscy wtedy mówili, że fantastyka naukowa to nie jest tak naprawdę gatunek a la française, a tu okazało się, że czytelnikom się podoba, Goscinnemu, naszemu naczelnemu, też. A pojawienie się Laureliny, często uważanej za pierwszą nowoczesną bohaterkę komiksów, dotąd domeny wyłącznie męskiej, zostało przyjęte entuzjastycznie.
Wszystko to ładnie, ale po tej krótkiej historyjce, dość nieśmiałej i w miarę znośnej, ale niezręcznej (tak w rysunku, jak i w scenariuszu), wszystko jeszcze było przed nami, żeby stworzyć fantastycznonaukowe uniwersum z prawdziwego zdarzenia, jednocześnie spójne i fantazyjne, ciągle odnawiane, ale zawsze logiczne. Teraz, 35 lat później, podczas tworzenia 21-go tomu serii, wciąż nas to zajmuje…
Skąd pochodzą pomysły na przygody agenta czaso-przestrzennego?
Źródła inspiracji „Valeriana” są różnorodne. Najpierw – powieści wielkich autorów anglo-saksońskich i francuskich, gdyż reguły i akcesoria gatunku są wspólne dla wszystkich: statki kosmiczne, przemieszczanie się w czasie i przestrzeni, kosmiczna fauna i flora, pozaziemskie społeczeństwa, wszystko to należy nie tylko do naszej serii. Także prace naukowe, od astronomii po biologię, od etnografii po socjologię. Zdjęcia, malarstwo, obrazy pochodzące z tak odmiennych domen jak surrealizm i dokumentalizm. A nawet relacje z podróży – dwukrotnie objechałem świat dookoła i zrobiłem przy tym mnóstwo zdjęć, zwykle dość słabych, ale dla mnie bezcennych. Jest też zainteresowanie życiem politycznym i ważnymi wydarzeniami, bo „Valérian” to w równym stopniu współczesna krytyka społeczna, co przewidywanie przyszłości.
Wreszcie oraz – mam nadzieję! – przede wszystkim: wyobraźnia, karmiąca się czasem moimi snami (które dość regularnie spisuję), a czasem obiektywnymi informacjami, na podstawie których Mézieres i ja tworzymy nieistniejące postacie i miejsca (a być może istniejące, ale tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, w systemach gwiezdnych, o których nic nie wiemy).
Pierre Christin<br/>© Dargaud
Pierre Christin
© Dargaud
Jak to się stało, że zaczął Pan tworzyć „Legendy współczesności” („Légendes d′aujourd′hui”), serię tak inną od „Valeriana"?
Nie chciałem zostać autorem wyspecjalizowanym w fantastyce naukowej. Było wiele tematów, które chciałem poruszać, ale w innej formie. W tamtych czasach, czyli latach bezpośrednio po wydarzeniach roku 1968 we Francji, komiks wciąż był bardzo konwencjonalny w wyborze tematów. Ale pojawiali się już nowi rysownicy o wspaniale osobistym stylu. W tym gronie był Jacques Tardi i wkrótce potem – Enki Bilal, z którymi zacząłem współpracować nad czymś, co nazwałem „Legendami współczesności”, ale co w założeniu nie miało być klasyczną serią, taką jak „Valerian”.
Pomysł był taki, żeby odnowić tworzywo tak w formie, jak i w treści, poruszać tematy społeczne, nie unikając jednak fantastyczności, nie wprowadzać powracającego w kolejnych tomach bohatera, mówić o tym, co dzieje się wokół nas, używając do tego możliwości, które dawał komiks, ale które dotąd leżały ugorem. Zacząłem od podjęcia tematu przemiany wciąż jeszcze bardzo rolniczej Francji w kraj „nowoczesny”, ze wszystkimi perturbacjami, które to powodowało. Powstały z tego albumy „Plotki o Rouergue” („Rumeurs sur le Rouergue”), o mojej przybranej małej ojczyźnie, narysowany przez Tardiego, i „Krucjata zapomnianych” („la Croisiere des oubliés”), dziejący się na wybrzeżu Atlantyku w pobliżu Bordeaux, gdzie pracowałem, narysowany przez Bilala. Podejmowałem też wtedy tematy bardziej miejskie i osobiste, związane z Paryżem (gdzie mieszkałem) w kolekcji „Portrety wspomnienia” („Portraits souvenirs”), rysowanych przez jedną z rzadkich kobiet w komiksie, Annie Goetzinger. W sumie starałem się poruszyć wszystkie gorące kwestie tamtych pełnych wydarzeń czasów, współpracując z artystami o bardzo różnych stylach i rodzajach wrażliwości.
Czy trudno było przekonać wydawców początku lat siedemdziesiątych do tych ambitnych projektów? Jak odebrali je czytelnicy?
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »
Jordi Bayarri<br/>Fot. Irene Marsilla, lasprovincias.es

Staram się, żeby to nie były suche, biograficzne fakty
Jordi Bayarri

7 VIII 2023

O pracy nad serią „Najwybitniejsi naukowcy” z Jordim Bayarrim rozmawia Marcin Osuch.

więcej »

Postanowiłem „brać czas”
Zbigniew Kasprzak

29 I 2023

Rozmowa o komiksach i nie tylko, przeprowadzona przez Marcina Osucha i Konrada Wągrowskiego ze Zbigniewem Kasprzakiem. Spotkanie z artystą odbyło się na jesieni zeszłego roku dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.