Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jacek Dukaj
‹Król Bólu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKról Bólu
Data wydania25 listopada 2010
Autor
Wydawca Wydawnictwo Literackie
ISBN978-83-08045-37-4
Format824s. 145×205mm; oprawa twarda
Cena59,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Oko potwora

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 3 4 »
Prezentujemy premierowo w Internecie fragmenty „Oka potwora”, kolejnego opowiadania Jacka Dukaja, które wchodzi w skład zbioru „Król Bólu”. Esensja jest patronem medialnym książki, która ukaże się 25 listopada 2010 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Jacek Dukaj

Oko potwora

Prezentujemy premierowo w Internecie fragmenty „Oka potwora”, kolejnego opowiadania Jacka Dukaja, które wchodzi w skład zbioru „Król Bólu”. Esensja jest patronem medialnym książki, która ukaże się 25 listopada 2010 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Jacek Dukaj
‹Król Bólu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKról Bólu
Data wydania25 listopada 2010
Autor
Wydawca Wydawnictwo Literackie
ISBN978-83-08045-37-4
Format824s. 145×205mm; oprawa twarda
Cena59,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
FRAGMENT 1
Trzy dni po opuszczeniu orbity Marsa CSS „Behemot V” otrzymał Morse’em ostrzeżenie o nadchodzącej burzy słonecznej. Nawigator obliczył nową trajektorię, pozwalającą zejść w porę w pas asteroidów i osłonić statek masą skalną; mieliśmy potem dopędzić Jupitera na tej samej elipsie, po dodatkowych akceleracjach. Stos atomowy, stary model lunarny, sprawował się dobrze, „Behemot” dysponował zresztą zapasem paliwa na cztery akceleracje do kursowej. Już po kursu zmianie Nawigator odkrył, że w obliczeniach był błąd. Rozmontowawszy z Elektronikiem i Inżynierem kalkulator pokładowy, znalazł na świeżo lutowanych układach popalone kłębki włosów, kulki kurzu bądź wełny. Była to oczywiście wina Elektronika, który się upił na wychodnym w bazie na Dajmosie i dręczony kacem nieważkościowym, nie dopilnował techników przysłanych dla okresowych reperacji ze stoczni marsjańskiej. Trzeba było na gwałt nowe obliczenia wykonać, już dla z góry tak nieszczęśliwie ustalonego wektora. Kapitan, Nawigator i Pierwszy Pilot ślęczeli nad nimi całą nocną wachtę. Wyczyszczony kalkulator dla odmiany się przegrzał; Elektronik własnymi rękoma okładał rozpalone lampy próżniowe maszynowego mózgu szmatami z suchym lodem, parząc się przy tym dotkliwie. Przyszedł do mnie z tymi poparzeniami. Dałem mu maść i obandażowałem dłonie. Teraz już będzie zupełnie do niczego nieprzydatnym.
Nazajutrz przyśpieszaliśmy kwadrans z 1 g i kilkakrotnie na mocniejszym ciągu w krótszych zrywach. Zostałem w łóżku, czytając prasę fachową podjętą z Dajmosa, dopóki mi ramię nie omdlało. Pod wieczór byliśmy już na nowym kursie, z powrotem w nieważkości. W mesie, półmrocznej od dymu papierosowego zasysanego niemrawo przez zdezelowane wentylatory, gadaliśmy przy kolacji o wieściach o wojnie. Związek Radziecki już zamknął swoje stacje i punkty przeładunkowe dla statków pod zachodnimi banderami; na Dajmosie mówiło się o ostrzegawczych laserunkach, a nawet o sabotażu jakichś składów tlenu pod Olympus Mons. Kto miałby je sabotować? Strony oskarżały się wzajemnie. Radiowiec twierdził, że potem nic już nowego nie poszło w eter, Luna Jeden przestała zresztą przekazywać biuletyny polityczne. Długo tłumaczył Drugiemu Pilotowi, dlaczego nasza kompania nie powinna się przejmować tymi perturbacjami. Na kolacji pojawił się także Pasażer, zazwyczaj proszący o dostarczenie mu posiłku do kabiny. Próbowałem wciągnąć go w rozmowę; odpowiadał półsłówkami. Może istotnie z nieśmiałości. Ma paszport z Zachodnich Niemiec i płaci gotówką. Pierwszy Pilot utrzymywał, że rozpoznaje u niego akcent Afrykanera. Na pewno wyróżniał się Pasażer cerą: smagły i w ostrych zmarszczkach od słońca – a my: blade robaki próżni. Radził sobie jednak z jedzeniem w zero gie wcale dobrze. Palił Marlboro.
Kapitan wezwał mnie do sterowni, chciał obliczeń siły tego sztormu i oceny zagrożenia zdrowia załogi. Gdy przyszedłem, sterownia była akurat pusta. Na ekranach srebrzyły się gwiazdy, małe Słońce rozjaśniało boczny monitor rufowy, cienie pełzły smolnymi smugami od prawej ku lewej. Tysiące świateł migotały na panelach kontrolnych, nigdy nie udało mi się zapamiętać, o czym tu informuje która lampka, i pewnie właśnie dlatego tak mnie uspokaja ów widok, widok i cisza kabiny sterowniczej taktowana mechanicznym tętnem masywnych zegarów kalkulacyjnych. Ciszę mącił także furkot papierów z obliczeniami Nawigatora, przypiętych metalowym klipsem do obudowy mózgu elektronowego: trzy wiatrakowe wentylatory umocowano tam w miejscu zdjętej okrywy, ażeby chłodziły wnętrze maszyny myślącej. Prąd powietrzny biegnący od niej przez sterownię obrócił mnie powoli i pochwyciłem obraz sylwety małpiej skrytej w cieniu za szafami z kartami astrograficznymi i mapami fotogramometrycznymi: wielki chochoł żelazny, pałuba ludzka-nieludzka na nogach hydraulicznych. Ach, więc nie człowiek, lecz automat człekokształtny, ten Marabut megawatowy, którego Kapitan przejął był za niespłacone długi od spółki górniczej z Merkurego. Włączony? Wyłączony? Sądziłem, że trzymamy go gdzieś w górnych ładowniach wewnętrznych. Ogniste ślepie pulsowało w powolnym rytmie nad gębą lasera wyzierającą spod purpury chromowo-korundowej płyty piersiowej automatu – włączony zatem. Za plecami zaskrzypiały przekładnie zegara kursowego, obejrzałem się. Zawisły przy zegarze Kapitan kartkował tablice astrometryczne, zerkając co rusz w rachunki Nawigatora.
– Na co on tu, Kapitanie? – spytałem, wskazując Marabuta.
Kapitan tylko przyłożył palec do warg.
Dałem mu rachuby napromieniowania (bardzo pesymistyczne) i wróciłem do siebie, głowiąc się już i nad tym Marabutem, i nad zachowaniem Kapitana, i nad obecnym położeniem „Behemota”, które wtem, w owym krótkim rozbłysku aury tajemniczości, ukazało mi się dziwnym i bardziej jeszcze niepokojącym.
Statek zgrzytał, świszczał, huczał, szło to długim echem w jego metalowych kościach, jak zawsze po seriach przyśpieszeń – budziłem się z płytkiego snu wciąż i wciąż. W końcu zasnąć nie mogłem wcale. Naciągnąłem podwójne skarpety, zabrałem termos ceresowego samogonu i zapukałem do Radiowca.
Długo czyścił łatką irchy grube szkła okularów.
– Na straży?
– Więc skoro Kapitan ma takie powody…
Rozbieraliśmy to na czynniki pierwsze w żółtym świetle nagiej żarówki, ssąc przez słomki zimny alkohol, zapatrzeni w gwiazdy migoczące na czarno-białym ekranie-bulaju.
– Może Pasażera…
– Ale do asteroidów? Cóż tam, górnicy jacyś na kursie?
– Przez tę wojnę w takim razie.
– Mhm.
Radiowiec chwycił żeliwny teownik koi i podciągnął się pod sufit, do półki ze starymi almanachami i katalogami. Odnalazłszy wolumen, zawiesił go przed sobą w powietrzu i kartkował powoli, podwinąwszy pod się nogi.
– Aha. No tak. – Pokazał mi schematy układów naszego kalkulatora. Nic nie zrozumiałem. On kiwał głową, już trochę po pijacku. – Dałoby się. Chyba. Taką awarię-pomyłkę.
Dumaliśmy następnie aż do dna termosu, kto i po co miałby sabotować główny mózg pokładowy CSS „Behemota V”, aby sprowadzić frachtowiec z kursu na śmietnisko układowe. Sabotażysta musiałby wszak wpierw przewidzieć nadejście burzy słonecznej.
– Jakie niesiemy cargo?
– Głównie biomasa dla habitatów jupiterowych.
– Któż by się połasił?
Była to już godzina przed pierwszą wachtą, Radiowiec uśmiechał się sennie niczym lewitujący Budda, mnie krążenie zamierało w stopach, masowałem nogi, ziewając.
– Piraci! – chichotał Radiowiec, a kropelki śliny lub samogonu drżały mu na wąsach. – Kosmiczni piraci!
Zwątpiłem.
Następnego dnia po śniadaniu Kapitan zwołał załogę na odprawę. Czyli wszystkich prócz Pasażera; nie pojawił się jednak Nawigator ani Elektronik. Elektronik pewnie spał po pastylkach przeciwbólowych, ale usłyszałem, że i Nawigator wymówił się chorobą – o tej dolegliwości nie raczył mnie powiadomić. Zaraz potem udałem się do niego. Nie chciał otworzyć. Drzwi kabiny zaryglował od wewnątrz, nie odpowiadał na wywołania przez głośnik. Wszystko to było coraz bardziej dziwne.
Zaszedłem znów do Radiowca. Nie miał wiele do roboty, skoro huk Słońca zagłuszał już całą długodystansową komunikację; sortował stare radiogramy. Pracownię nasłuchową wyłożono grubą izolacją dźwiękową, nawet przeciągłe pojękiwania metalu kadłuba tu nie dochodzą. W ciasnym pomieszczeniu wisiała woń sparciałej gumy.
Radiowiec zamknął drzwi, wyłączył instalację foniczną.
– Myślałem o tym od rana – rzekł ściszonym głosem. – Bierzemy przecież te kontenery według manifestu frachtu, sami nie sprawdzamy zawartości, bo i jak? Burze słoneczne występują nie zupełnie przypadkowo, ale jednak w pewnym kalendarzu probabilistycznym, są pory mniejszego i większego zagrożenia. A obecnie znajdujemy się w szczycie jedenastoletniego cyklu słonecznego. Już od dłuższego czasu na równiku Słońca grupują się wielkie plamy. Pierwszy wyrzut masy z korony nastąpił dwa tygodnie temu, postawiono wachty alarmowe w obserwatoriach astronomicznych. Teraz poszedł rozbłysk z wyrzutu o temperaturze pięćdziesięciu, sześćdziesięciu milionów kelwinów, po spektrum widzialnym, i po rentgenowskim oraz gamma. Na Ziemi podziwiają przepiękne zorze. Łączność radiowa kompletnie tam zagłuszona, podpalona jonosfera, pasy Van Allena zmiotło, połowa satelitów usmażona, byle żelastwo indukuje prąd. Więc odcięci. A w pasie asteroidów masz dziesiątki albo już i setki prywatnych habitatów, często po prostu zahermetyzowanych jaskiń, trudno o lepsze miejsce do przeładunku kontrabandy w kosmosie, słyszy się o tym w portach, w plotkach na falach.
– Ale nawet jeśli sprowadzi nas tak sprytnie do swojej kryjówki w planetoidach – jakżeby miał dokonać przeładunku bez naszej wiedzy? Jakżeby w ogóle miał go dokonać z nami na pokładzie?
1 2 3 4 »

Komentarze

25 X 2010   11:27:29

„Eden”, wersja à la Dukaj…? 8-)

25 X 2010   12:07:02

Dukaj następcą Lema? Cóż, jeśli nie on to kto?

25 X 2010   22:57:16

Mam nadzieję, że Dukaj jednak będzie pierwszym Dukajem, a nie drugim Lemem...

31 X 2010   17:47:17

trybut dla Lema, utrzymane w klimacie oldkulowego sajens fikszyn ;]. Jeszcze wyjdzie,że bardziej lemowe niż sam Lem. i Zajdel.

04 XII 2010   00:04:17

otoczka -lemowa, treść - już niezbyt

26 II 2011   18:19:44

Otoczka lemowa, bo we wstępie do tego opowiadania/powieści Dukaj przytacza fragment tekstu Lema. Całość jest rozwinięciem tego pomysłu, z dodanymi innymi przemyśleniami autora.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Człowiek przekraczający
— Daniel Markiewicz

Piołunnik
— Jacek Dukaj

Król Bólu i pasikonik
— Jacek Dukaj

Linia oporu
— Jacek Dukaj

Tegoż twórcy

O tym, czego nie boi się Dukaj
— Mieszko B. Wandowicz

Człowiek przeżywający
— Joanna Kapica-Curzytek

Przeczytaj to jeszcze raz: My nie marzniemy
— Anna Nieznaj

Przeczytaj to jeszcze raz: Dryf
— Beatrycze Nowicka

Nanomagia i chłopięce marzenia
— Beatrycze Nowicka

Wieczność porasta rdzą
— Justyna Lech

Scena za ciasna na Lód
— Karolina „Nem” Cisowska

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski, Krzysztof Wójcikiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.