Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

M. John Harrison
‹Nova Swing›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNova Swing
Tytuł oryginalnyNova Swing
Data wydania11 marca 2011
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklŚwiatło
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-195-9
Format240s. 135×202mm; oprawa twarda
Cena37,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Nova Swing

Esensja.pl
Esensja.pl
M. John Harrison
« 1 2 3 4 »

M. John Harrison

Nova Swing

Fasady po przeciwnej stronie ulicy były krzywe i wypaczone, jakby budynki utraciły wiarę w swą strukturalną integralność. Mieściły się w nich tanie przybytki krawieckie, specjalizujące się w kosmetyce i jednorazowych kultywarach. Właściwie nie można ich było nazwać „salonami”. Były na to zbyt nędzne. Napływała do nich garstka klientów od wuja Suwaka albo z salonów Nueva Cut, znajdujących się w śródmieściu, wykonywały też zamówienia dla chłopaków-cieni, takich jak Joe Leone. Joe wlókł się właśnie ulicą, przytrzymując się murów i płotów. Siły opuszczały go co chwila, ale wkrótce wracały. Padał, czekał minutkę i podnosił się znowu. Kosztowało go to sporo wysiłku. Można było zauważyć, że ściska coś w jednej ręce. Drugą trzymał się płotu. W miarę, jak się zbliżał, na jego twarzy pogłębiało się zdziwienie.
Antoyne otoczył usta wilgotnymi dłońmi i zawołał głosem sprawozdawcy sportowego z Radia Retro:
– …czy tym razem zdoła dotrzeć do celu?!
– Pamiętaj, żeby nas zawiadomić, gdy odzyskasz człowieczeństwo – burknęła Liv Hula. Grubas wzruszył ramionami i odwrócił się od okna.
– To łatwe pytanie – stwierdził normalnym głosem. – Do tej pory zawsze mu się udawało.
Joe nadal wlókł się przed siebie. Kiedy podszedł bliżej, można było zobaczyć, że krawcy zrobili coś z jego twarzą, nadali jej nieco lwi wygląd. Była biała i spocona, ale brakowało jej odpowiedniej mimiki. Ich zabiegi upodobniły ją do wykutej z jednego kawałka rzeźby, mimo że przed wysokim czołem i kośćmi policzkowymi mężczyzny kołysały się długie włosy. Joe zwalił się na ziemię przed jedną z rzeźni genetycznych i przestał się ruszać. Po paru minutach pojawiło się dwóch mężczyzn prawie tak samo potężnych jak on i wciągnęło go do środka.
Joe zaczął walczyć, kiedy miał siedem lat.
– Nigdy nie bij drugiego, synku – tłumaczył mu cierpliwie ojciec – bo ten drugi to również ty.
Joe Leone nie potrafił tego zrozumieć. Nawet kiedy miał siedem lat, choć wszyscy się zgadzali, że wówczas jego inteligencja osiągnęła punkt szczytowy. Lubił walczyć. Gdy osiągnął dwanaście lat, stało się to jego zawodem. Stał się jednym z chłopaków-cieni i od tej pory żył w jednorazowych kultywarach. Lubił kły, inteligentne tatuaże, i spodnie sznurowane po bokach. Joe nie miał własnego ciała. Kultywary kosztowały go tak wiele, że nie był w stanie zaoszczędzić pieniędzy na odkupienie go. Codziennie wkraczał na ring, by robić to samo, co zawsze. Coraz bardziej mieszało mu się w głowie.
– Nie zliczę, ile razy widziałem własne flaki. Hej, i co z tego? Utrata flaków to nic złego. Gorzej jest przegrać walkę.
Potem wybuchał śmiechem i stawiał rozmówcy jeszcze jedną kolejkę.
Codziennie z ringu wynoszono zmasakrowanego kultywara, a następnego dnia Joe Leone szedł do krawca na Straint Street i wychodził od niego gotowy do następnej walki. To było męczące, ale kochał takie życie. Liv Hula nigdy nie brała od niego pieniędzy za alkohol. Wszyscy wiedzieli, że darzy go sympatią.
• • •
– Te walki są głupie i okrutne – oznajmiła grubasowi.
Antoyne miał wystarczająco dużo rozumu, by wiedzieć, że nie należy się jej sprzeciwiać.
– Zajmowałaś się czymś, nim otworzyłaś bar? – zapytał po chwili, szukając czegoś, o co mogliby się pokłócić.
Rozciągnęła usta w pozbawionym życia uśmiechu.
– Paroma rzeczami – odparła.
– A jak to się stało, że nigdy o nich od ciebie nie słyszałem?
– I tu mnie masz, Antoyne.
Czekała na odpowiedź grubasa, ale jego uwagę przyciągnęło kolejne wydarzenie rozgrywające się na Straint Street. Ponownie wytarł parę i przycisnął twarz do szyby.
– Irene trochę się dziś spóźniła – zauważył.
Liv Hula pośpiesznie znalazła sobie coś do roboty za barem.
– Naprawdę? – zapytała.
– Minutę albo dwie.
– Cóż dla niej znaczy tak krótki czas?
Liv Hula była przekonana, że walki to idiotyczny sposób zarobkowania. Idiotyczny pomysł na życie. Do chwili, gdy poznał Irene, jedyną ambicją Joego Leone było dorównanie głupotą obrazowi, jaki prezentował publicznie. Potem zrobiło się jeszcze gorzej. Irene była Moną i zapracowała na dobrą opinię w niekorporacyjnym porcie kosmicznym. Była drobna, niecały metr sześćdziesiąt w przezroczystych poliuretanowych butach na wysokich obcasach, a puszyste blond włosy nadawały jej bardzo seksowny wygląd. Jak wszystkie produkty wuja Suwaka, miała w sobie coś organicznego, coś realnego. Widziała, jak Joe Leone walczy, i gdy już poczuła woń jego krwi, nie mogła go zostawić w spokoju. Każdego ranka, gdy wracał do krawca, ona również się zjawiała. Oboje byli żywymi symbolami branży usług seksualnych i branży walk na ringu. Gdy byli razem, trudno było określić które której. Sami w sobie tworzyli nową postać rozrywki.
Irene zaczęła się dobijać do drzwi rzeźni genetycznej.
– Jak myślisz, ile czasu każą jej wrzeszczeć, nim wreszcie otworzą? – zapytał gruby Antoyne. Liv Hula znalazła na pokrywającej kontuar blasze plamę przypominającą kształtem mapę i gapiła się na nią z zaciekawieniem.
– Nie wiem dlaczego mnie pytasz – mruknęła.
– Ona coś do niego czuje – ciągnął Antoyne, próbując wykorzystać szansę. – Temu nie sposób zaprzeczyć. Nikt w to nie wątpi. Jezu – dodał – popatrz na te cycki.
Spróbował sobie wyobrazić, że Joe Leone spoczywa martwy i rozpuszczony w tanku, jego kości i narządy wewnętrzne na nowo składają się w całość, a Irene uśmiecha się do niego półgębkiem jak każda Mona. Wic polegał na tym, że Irene była takiego samego zdania, jak Liv Hula. Co rano kazała, by przynieśli jej stare drewniane krzesło, i ustawiała je przy tanku Joego, ozdobionym jego wyblakłym sloganem „Bez środków przeciwbólowych”. Siadała na krześle, ignorując migotanie różowych LED-ów, które i tak były tylko na pokaz, i patrzyła, jak wypełniający zbiornik proteom pluska niczym ciepła ślina, wywołując kaskady autokatalizy w substracie czterdziestu tysięcy rodzajów cząsteczek. Płyn wymieniano co dwadzieścia minut, by wypłukać niepożądane produkty, których nie zdołałyby wyeliminować normalne procesy chemiczne. Nie mogła znieść towarzyszącego temu mlaskającego dźwięku.
Pewnego dnia nie wrócisz, powtarzała Lwu. Jeszcze jedna walka i będziesz miał u mnie przesrane. Joe był już jednak algorytmem, przebywał gdzieś w przestrzeni operatorowej. Wybierał sobie z katalogu nowe kły, dostosowując je do swych układów glikolitycznych. Nie słyszał ani jednego jej słowa.
Och, Joe, mówię poważnie, powtarzała. Jeszcze jedna walka.
• • •
Liv Hula czasami również patrzyła na rakiety.
Tuż przed świtem stała przy oknie razem z grubasem, by patrzeć na dwa baryłkowate, błyszczące jak mosiądz frachtowce, startujące z korporacyjnego portu kosmicznego. Potem z wojskowych hangarów wynurzył się K-statek, ciągnący za sobą szeroką, białą smugę kondensacyjną z silnika fRAM. W poświacie brzasku twarz kobiety miała nadspodziewanie ciepły wyraz. Trakt Kefahuchiego znikał już z nieba, przypominającego uchyloną pokrywkę, odsłaniającą wąską, jasnozieloną łunę przedświtu, widoczną na wschodnim horyzoncie. Wkrótce nadejdzie wiatr od morza, niosący wąskim korytarzem Straint Street nisko wiszące mgły ze strefy zdarzenia. Dla najróżniejszych ludzi stanie się to sygnałem rozpoczynającym dzień. Liv Hula i grubas Antoyne obserwowali K-statek, przecinający niebo jak nożyczki.
– Leciałeś kiedyś takim statkiem, Antoyne? – zapytała kobieta.
Mężczyzna zamrugał, odwracając głowę.
– To niepotrzebne – poskarżył się. – Po co ten sarkazm?
W tej samej chwili do baru wrócił Vic Serotonin. Szedł szybko, oglądając się za siebie. Wyglądał na człowieka mającego dzień zepsuty od samego rana. Twarz miał pobladłą, a z otarcia na policzku sączyły się kropelki krwi. Najwyraźniej przed chwilą brodził w oleistej wodzie, a rękaw zapinanej na zamek błyskawiczny gabardynowej kurtki był w połowie oderwany na ramieniu. Liv Hula natychmiast pomyślała, że wygląda to tak, jakby ktoś złapał Vica za rękaw, gdy padali na ziemię, choć nie wiedziała, dlaczego miałoby się to stać.
– Jezu, Vic – mruknęła.
– Nalej mi kolejkę – zażądał Serotonin.
Dotarł do środka sali, jakby chciał wypić trunek przy barze, a potem zmienił nagle zdanie i usiadł za najbliższym stolikiem. Najwyraźniej nie miał pomysłu, co robić dalej. Kilka operatorów-cieni oddzieliło się od sufitu, by mu się przyjrzeć, ale patrzył przez nie na wskroś.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

11 III 2011   21:43:34

Kontynuacja "Światła"?

12 III 2011   01:01:59

Nie.

12 III 2011   02:20:23

Erm… Tak? Nie bezpośrednia, bo dzieje się sporo po „Świetle”, ale bez wątpienia w tym samym świecie.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

I gdzie ten swing?
— Miłosz Cybowski

Piknik na skraju Traktu Kefahuchiego
— Michał Kubalski

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Tłumaczenie niepojętego
— Anna Kańtoch

Esensja czyta: Styczeń 2014
— Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Świetlista uczta
— Marcin Bukalski

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Chaos to porządek, którego nie rozumiemy
— Michał Foerster

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Kronika końca czasu
— Anna Kańtoch

Cudzego nie znacie: Rycerze Pastelowego Stołu
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.