Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

M. John Harrison
‹Nova Swing›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNova Swing
Tytuł oryginalnyNova Swing
Data wydania11 marca 2011
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklŚwiatło
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-195-9
Format240s. 135×202mm; oprawa twarda
Cena37,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Nova Swing

Esensja.pl
Esensja.pl
M. John Harrison
« 1 2 3 4

M. John Harrison

Nova Swing

– Uwielbiam buty – tłumaczyła ludziom, gdy była pijana. – Uwielbiam buty.
Właśnie w takie dni było najlepiej ją spotkać. Była skłonna łazić za tobą przez dwa tygodnie, nim przerzuciła się na kogoś innego. Kochała rakietowych chłopaków.
A teraz stała na ulicy z zalaną łzami twarzą i gapiła się na opływające ją ze wszystkich stron koty z Saudade, aż wreszcie Liv Hula przeszła ostrożnie przez strumień zwierząt i przyprowadziła ją do baru.
– Co mogę dla ciebie zrobić, kochanie? – zapytała, posadziwszy Monę na krześle.
– Tym razem umarł – odparła Irene.
– Nie wierzę w to – rzekła Liz Hula. Natychmiast wzięła się w garść, zamknęła w sobie, by odgrodzić się od tego faktu.
– Tym razem umarł, to wszystko – powtarzała jednak bezładnie Irene, utrudniając Liz zachowanie dystansu. Ujęła rękę właścicielki baru i przycisnęła ją sobie do policzka, mówiąc, że jej zdaniem mężczyźni z jakiegoś tajemniczego powodu nie nadają się do życia w większości jego aspektów.
– Też zawsze tak sądziłam – zgodziła się Liz Hula.
Irene znowu się rozpłakała i musiała wyjąć lusterko z kosmetyczki.
– Zwłaszcza do tych najlepszych – wymamrotała.
Później, gdy Antoyne podszedł do niej, próbując nawiązać rozmowę, pozwoliła mu podziwiać całe bogactwo swej urody. Kupił jej drinka, który przybrał te same kolory co jej spódnica, różowy i żółty. Powiedział, że coś takiego piją na jakiejś głupiej planecie, którą kiedyś odwiedził, pięćdziesiąt świateł stąd.
– Byłam tam, Gruby Antoyne – odpowiedziała ze smutnym uśmiechem.
Przyszło jej na myśl, że tamta – oryginalna – Irene nie radziła sobie zbyt dobrze, gdy została sama. Siadała na łóżku, w jednym czy drugim miejscu, i wsłuchiwała się w deszcz, próbując wziąć się w garść. Z drugiej strony, nigdy nie brakowało jej ambicji. Gwiazdy halo były dla niej jednym wielkim neonem, mówiącym: „Tyle butów, ile tylko zdołasz zjeść”. Gdy kupowała pakiet Mony, krawiec obiecał, że jej włosy zawsze będą pachniały jak miętowy szampon. Przejrzała wszystkie katalogi i zdecydowała, że tego właśnie chce, więc krawiec spełnił jej życzenie. Na ulicach Saudade okazało się to bardzo użyteczne.
– Byłam tam – poinformowała Antoyne’a, pozwalając mu poczuć miętowy zapach. – I bardzo się cieszę, że spotkałam kogoś, kto również tam był.
Grubasa to zachęciło, jak zachęciłoby każdego mężczyznę. Kiedy Irene dopiła drinka, nadal siedział przy niej, próbując ją zabawiać opowieściami o miejscach, które widział, gdy jeszcze latał rakietami. Mona jednak widziała wszystkie te miejsca – a także wiele innych, pomyślała Liv Hula – co znaczyło, że Gruby Antoyne dostał już wszystko, co mógł otrzymać za cenę jednego taniego koktajlu. Liv obserwowała ich z dystansu, jej myśli ogarnął zamęt i nie dbała, jak to się skończy. Nawet Antoyne w końcu zdołał sobie uświadomić, jak stoją sprawy. Odsunął ze zgrzytem krzesło i wrócił na swe miejsce przy oknie. Która była godzina? Jak to się stało, że tu wylądował? Wyjrzał na ulicę.
– Jest już dzień – poskarżył się. – Hej, wiesz co? Naprawdę go szanowałem.
Tymczasem strumień kotów nadal płynął ulicą niczym problem z zakresu mechaniki statystycznej. Wreszcie – bez żadnych oznak słabnięcia czy przerzedzania się – urwał się nagle i ulica opustoszała. Po drugiej stronie, w przybytku krawieckim, białka składające się na ciało Joego Leone spływały już do kanału.
• • •
Górujące nad budynkami statki wycieczkowe stojące w cywilnym porcie kosmicznym skrywała częściowo mgła. Tymczasem na wąskich uliczkach pojawiły się rikszarki i chłopaki od tatuaży, przewożący turystów z New Café Al Aktar do Moneytown, z Kościoła na Skale do Kościoła Rocka. Unoszące się wokół nich strzępy i zasłony operatorów-cieni szeptały: „To widok, który każdy powinien ujrzeć, dyskurs przeciwieństw”. O ósmej całe Saudade wypełniły futra koloru miodu albo kasztanowego, skrojone tak, by łopotały na wietrze jak lżejsze tkaniny. Czyje pieniądze za tym stały? Skąd pochodziły? Z pewnością spoza planety. Od jakiejś korporacji. Bez względu na to, jak okrutne interesy je zrodziły, nie można było zaprzeczyć, że futra są piękne.
Wkrótce po tym, jak ostatni kot zniknął w mieście, do baru weszła klientka Vica.
On wrócił z wyprawy brudny, ona zaś czysta. Nie zaszły w niej żadne zmiany poza tym, że ramiona miała lekko przygarbione, a twarz zamieniła się w nieruchomą maskę. Ręce schowała do kieszeni futra. Niczego nie utraciła, ale trzymała głowę nieco ostrożniej niż przedtem, zawsze patrząc przed siebie, jakby bolała ją szyja, albo jakby starała się nie zauważać czegoś, co widziała kącikiem oka. Czyniło to język jej ciała trudnym do odczytania. Usiadła niepewnie przy stoliku pod oknem, założyła nogę na nogę i cichym głosem zamówiła drinka.
– Czy ktoś mógłby przekazać tamtemu facetowi resztę jego honorarium? – zapytała po chwili.
Antoyne wyprostował się ochoczo.
– Ja to zrobię – zaproponował.
– Nie zrobisz – zgasiła go Liv Hula. – Vic to świnia. Porzucił cię w strefie. Nic mu nie jesteś winna.
– Mimo to, uważam, że należy mu się reszta zapłaty – sprzeciwiła się kobieta. – Pieniądze są tutaj. Właściwie to było w porządku – ciągnęła, cały czas wpatrując się przed siebie. – Chyba trochę się zdziwiłam, że to takie nieprzyjemne.
Liv Hula wzniosła ręce nad głowę w geście desperacji.
– Po co tu przychodzą? – zapytała Grubego Antoyne’a. – Odłączają się od bezpiecznej firmowej wycieczki i trafiają do naszego baru – dodała, nim zdążył cokolwiek rzec. – I zawsze znajdują tu naszego Vica.
– Hej, Vic jest w porządku – sprzeciwił się grubas.
– Vic to parodia, Antoyne. Podobnie jak ty.
Grubas wstał z trudem. Wydawało się, że ma zamiar sprzeciwić się jej słowom, ale w końcu tylko wzruszył ramionami. Klientka Vica próbowała zachęcić go bladym uśmieszkiem, ale najwyraźniej tego nie zauważył. Cisza trwała przez parę chwil, aż wreszcie krzesło odsunęło się ze zgrzytem i Mona Irene podeszła do stolika, przy którym rozgrywały się owe wydarzenia. Jej poliuretanowe buciki stukały głośno o deski podłogi. Zdążyła już otrzeć łzy i umalować usta. Zapomniała o Joem Lwie. Co jej strzeliło do głowy, że zainwestowała w niego swą znaczną energię życiową? Wszyscy się zgadzali, że Irene ma przed sobą przyszłość, dobrą i radosną. Miała plany i one również były dobre. Pozostawało jednak prawdą, że zatrzyma Joego w sercu przez wiele lat. Wiedziała, że jest taką właśnie dziewczyną.
– Ale piękne futro – odezwała się, wyciągając rękę.
Przez chwilę kobieta wyglądała na zmieszaną. Potem uścisnęła rękę Irene, mówiąc:
– Dziękuję. Rzeczywiście takie jest, co?
– Bardzo piękne. Naprawdę je podziwiam – zgodziła się Mona. Dygnęła lekko, przez chwilę sprawiała wrażenie, że chce jeszcze coś powiedzieć, a potem wróciła na miejsce, usiadła i zaczęła się bawić szklaneczką. – Nie bądź dla niego zbyt surowa, kochanie! – zawołała do Liv Huli. – W końcu to tylko mężczyzna.
Trudno było określić, którego z mężczyzn miała na myśli.
– Uważam, że powinien dostać pieniądze – nie ustępowała kobieta w futrze. Ponieważ nikt jej nie odpowiadał, położyła na blacie całą sumę w banknotach o wysokim nominale. – Zostawiam je tu dla niego –
oznajmiła i wstała z ostrożnością, której nagle się nauczyła. – Gdyby wrócił… – zaczęła. Podeszła do drzwi i przystanęła w nich na chwilę, spoglądając w stronę strefy zdarzenia – milczącej, złowrogiej i dyskusyjnej, jak zawsze za dnia ukrytej za chemiczną mgłą. Wydawało się, że klientka Vica zastanawia się, co teraz zrobić.
– Tak czy inaczej, dziękuję – powiedziała w końcu do dwóch pozostałych kobiet i ruszyła w stronę miasta. Jeszcze przez długi czas słyszały stukot jej obcasów.
– Jezu – skomentowała to Liv Hula. – Hej, Antoyne, chcesz się jeszcze napić? – zapytała.
Okazało się jednak, że grubas również wyszedł. Miał już dość tego, jak go tu traktowano. On tylko szukał dla siebie miejsca, był kimś, kto widział w życiu więcej niż większość ludzi. Wściekał się, że nie chcą go słuchać.
Do licha z tym, pomyślał. Nic nie trwa wiecznie.
Przynajmniej wyszedł wreszcie z baru i mógł oddychać świeżym powietrzem. Kierował się ku Moneytown, magicznej krainie centrów handlowych, ciągnącej się na południe od Straint Street, między portami kosmicznymi a morzem. Przymrużył powieki w ostrym blasku odbijającym się od odległej wody, jakby dostrzegał coś, czego nie powinno tam być, coś, czego jednak nie zgubił. Coś, czego być może nie sposób zgubić. Musi poszukać roboty. W portach kosmicznych zawsze można ją znaleźć.
koniec
« 1 2 3 4
11 marca 2011

Komentarze

11 III 2011   21:43:34

Kontynuacja "Światła"?

12 III 2011   01:01:59

Nie.

12 III 2011   02:20:23

Erm… Tak? Nie bezpośrednia, bo dzieje się sporo po „Świetle”, ale bez wątpienia w tym samym świecie.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

I gdzie ten swing?
— Miłosz Cybowski

Piknik na skraju Traktu Kefahuchiego
— Michał Kubalski

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Tłumaczenie niepojętego
— Anna Kańtoch

Esensja czyta: Styczeń 2014
— Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Świetlista uczta
— Marcin Bukalski

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Chaos to porządek, którego nie rozumiemy
— Michał Foerster

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Kronika końca czasu
— Anna Kańtoch

Cudzego nie znacie: Rycerze Pastelowego Stołu
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.