Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jane Johnson
‹Tajemnica amuletu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTajemnica amuletu
Tytuł oryginalnyThe Salt Road
Data wydania15 czerwca 2011
Autor
PrzekładKatarzyna Petecka-Jurek
Wydawca Sonia Draga
ISBN978-83-7508-339-2
Format392s.
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Tajemnica amuletu

Esensja.pl
Esensja.pl
Jane Johnson
1 2 3 4 »
Prezentujemy fragment powieści Jane Johnson „Tajemnica amuletu”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Sonia Draga.

Jane Johnson

Tajemnica amuletu

Prezentujemy fragment powieści Jane Johnson „Tajemnica amuletu”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Sonia Draga.

Jane Johnson
‹Tajemnica amuletu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTajemnica amuletu
Tytuł oryginalnyThe Salt Road
Data wydania15 czerwca 2011
Autor
PrzekładKatarzyna Petecka-Jurek
Wydawca Sonia Draga
ISBN978-83-7508-339-2
Format392s.
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział I
Kiedy byłam dzieckiem, w ogrodzie na tyłach domu miałam wigwam: okrągłą konstrukcję z żółtej bawełny zawieszonej na bambusowej tyczce wbitej w trawnik. Ilekroć między moimi rodzicami dochodziło do kłótni, tam właśnie się chowałam. Z palcami w uszach leżałam na brzuchu i tak intensywnie wpatrywałam się w czerwone zwierzęta zdobiące jaskrawą dekoracyjną lamówkę, że po chwili zaczynały tańczyć i biegać, a ja z ogrodu przenosiłam się na równiny, ubrana w skórzaną tunikę z frędzlami i piórami we włosach niczym wojownicy, których w każdy sobotni poranek oglądałam w kinie na końcu ulicy.
Już jako kilkuletnia dziewczynka wolałam przebywać w małym namiocie niż w domu. Namiot był moją przestrzenią. Wielkością dorównywał mojej wyobraźni, a ta była nieskończona. Dom natomiast, wspaniały i po georgiańsku rozległy, zdawał mi się mały, przytłaczający. Pełno w nim było rzeczy, a także goryczy mojej matki i ojca. Oboje rodzice byli archeologami: zakochani w przeszłości żyli w otoczeniu kartonów wypełnionych pożółkłymi papierami, starożytnymi artefaktami, zakurzonymi przedmiotami; delikatnymi, kruchymi skorupami zaginionych cywilizacji. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego zdecydowali się mieć mnie: nawet najcichszy, najlepiej wychowany brzdąc, najbardziej sumienne dziecko musiało rozbić ten sztuczny, muzealny spokój, jakim się spowili. W tym domu żyli odseparowani od reszty świata, jak w bańce, gdzie w ciszy unosiły się drobinki kurzu na podobieństwo sztucznego śniegu w szklanej kuli. Nie pasowałam do takiego życia, bo byłam stworzeniem dzikim, hałaśliwym, nieporządnym i nieposłusznym. Zamiast wdawać się w spokojne, zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych rozmowy z innymi dziewczynkami, wolałam szalone zabawy z chłopakami. Miałam lalki, ale najczęściej pozbawiałam je głów, skalpowałam albo zakopywałam gdzieś w ogrodzie, po czym zapominałam, w którym miejscu. Nie interesowało mnie szycie modnych kreacji dla nienaturalnie wyszczuplonych różowych manekinów z plastiku z tułowiem jak u owada, miedzianymi włosami, które inne dziewczynki tak uwielbiały i którymi tak się zachwycały. Nawet moje własne ubrania niezbyt mnie interesowały: wolałam robić pociski z błota i proce, ścigać się z moimi towarzyszami zabaw, aż ze śmiechu i przez kolkę zaczynało ściskać mnie w boku, budować kryjówki i uganiać się na wpół nago, nawet w zimie.
– Ty mała dzikusko! – strofowała mnie matka, jednocześnie dając mi bolesnego klapsa w tyłek. – Na miłość boską, załóż coś na siebie, Isabelle.
Mówiła to z całą surowością, na jaką pozwalał jej urywany francuski akcent, sądząc zapewne, że gdy zwraca się do mnie moim pełnym, staromodnym imieniem, zdoła wymusić na mnie bardziej cywilizowane zachowanie. Jednak nigdy tak naprawdę nie odnosiło to skutku.
Przyjaciele nazywali mnie Izzy: znacznie lepiej pasowało to do mojego temperamentu, wiecznie nieposkromionego, zawsze hałaśliwego – istne wyzwanie.
W ogrodzie za naszym domem bawiliśmy się z moimi przyjaciółmi w kowbojów i Indian, Zulusów, króla Artura i Robin Hooda, uzbrojeni w miecze i włócznie z bambusowych tyczek zwędzonych z warzywniaka, a także łuki i strzały na niby. W czasie zabawy w Robin Hooda zawsze chciałam być jednym z członków wesołej kompanii albo nawet szeryfem Nottingham – kimkolwiek, byle nie lady Marian. We wszystkich znanych mi wersjach legendy lady Marian w zasadzie tylko była więziona i/lub ratowana, co niezbyt mi się podobało. Nie pociągała mnie rola omdlewającej więźniarki: ja chciałam siłować się i okładać innych kijami, jak każda prawdziwa mała chłopczyca, którą przecież byłam. Działo się to pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych: „siła kobiet” jeszcze nie zdążyła uczynić z lady Marian, Ginewry, Arweny i całej reszty pokornych bohaterek legend zadziornych, przedsiębiorczych i walecznych kobiecych postaci. Poza tym przy moich bladych, ślicznych koleżankach byłam zbyt brzydka, żeby odgrywać heroinę. Miałam to gdzieś: lubiłam być brzydka. Miałam gęste czarne włosy, brudną skórę, ziemię pod paznokciami i odciski na stopach, i tak właśnie mi się podobało. Ależ się wydzierałam, kiedy matka zmuszała mnie do kąpieli, gdy przypuszczała na mnie atak szarym mydłem marki Wright’s albo próbowała rozczesać mi włosy. Jeżeli w domu byli goście, co czasem się zdarzało, musiała ich ostrzegać.
– Nie zwracajcie uwagi na wrzaski – mówiła. – To tylko Isabelle. Nie znosi, kiedy myję jej włosy.
Trzy dekady później zmieniłam się nie do poznania.
W dniu, w którym udałam się do kancelarii adwokackiej po list pozostawiony mi przez ojca zgodnie z jego ostatnią wolą, ubrana byłam w klasyczny spodnium od Armaniego i szpilki od Prady. Niesforne włosy miałam obcięte, wyprostowane i ułożone w skromnego, sięgającego ramion boba, makijaż dyskretnie i perfekcyjnie nałożony. Brudne niegdyś paznokcie teraz były praktycznie spiłowane na prosto i ozdobione francuskim manikiurem. Cóż za ironia: sposób, w jaki prezentowałam się teraz, moja matka, gdyby oczywiście jeszcze żyła, akceptowałaby w pełni. Nawet mnie – choć osobiście krok po kroku przebyłam całą drogę dzielącą mnie od małej umorusanej diablicy, którą kiedyś byłam, do zadbanej, eleganckiej bizneswoman, jaką się stałam – trudno było połączyć oba te wcielenia.
List był enigmatyczny i krótki, co w gruncie rzeczy nie powinno było dziwić, jako że mój ojciec był równie tajemniczy i prezentował się równie nieokazale. Oto treść listu:
Kochana Isabelle,
Wiem, że głęboko Cię rozczarowałem jako ojciec i jako człowiek. Nie proszę o przebaczenie, ani nawet o zrozumienie. Postąpiłem źle: wiedziałem to wówczas, wiem i teraz. Jedna zła decyzja pociąga za sobą kolejną, kolejną i kolejną; łańcuch zdarzeń prowadzących do katastrofy. Za ową katastrofą kryje się historia, ale nie mnie ją opowiadać. Sama musisz poskładać ją w całość, należy bowiem do Ciebie, a ja nie chciałbym narzucać Ci jej interpretacji ani też zepsuć, jak udało mi się zepsuć wszystko inne. Tak więc zostawiam Ci dom: ale też coś jeszcze. Na strychu schowane jest pudło podpisane Twoim imieniem. W jego wnętrzu znajdziesz rzeczy, które mogłyby nosić miano „wyznaczników” Twojego życia. Wiem, że zawsze byłaś na bakier ze światem, w jakim przyszło Ci się znaleźć, winę za co przynajmniej w połowie zmuszony jestem przypisać sobie, być może jednak zdołałaś się już z tym pogodzić. Jeśli jest tak w istocie, zapomnij o tym liście. Nie otwieraj pudła. Sprzedaj dom i wszystko, co się w nim znajduje. Nie wywołuj wilka z lasu.
Pozostań w pokoju, Isabelle, i niechaj moja miłość zawsze Ci towarzyszy. O ile jest coś warta.
Anthony Treslove-Fawcett
Przeczytałam to w kancelarii prawnika w Holborn, oddalanej o dziesięć minut żwawym krokiem od biura, w którym pracowałam jako świetnie opłacana księgowa specjalizująca się w podatkach. Prawnik i jego asystent przyglądali mi się zaciekawieni. Koperta zawierała również komplet kluczy do domu, zapiętych na zniszczonym skórzanym breloczku.
– Wszystko w porządku? – zapytał z ożywieniem adwokat.
Dziwne pytanie skierowane do kogoś, kto właśnie pochował ojca; z drugiej strony jednak prawnik mógł nie wiedzieć, że nie widziałam ojca przez niemal trzydzieści lat, przynajmniej nie osobiście.
Trzęsłam się tak bardzo, że mówienie przychodziło mi z trudem.
– Tak, dziękuję – wykrztusiłam, niezdarnie upychając kopertę z listem i kluczami w torebce.
Całą siłą woli, jaką zdołałam wykrzesać, posłałam mu uśmiech tak promienny, że swym blaskiem poraziłby samą ślepą Sprawiedliwość.
Starszy wspólnik próbował nie okazać swego rozczarowania faktem, że nie zapoznałam go z treścią listu. Wręczył mi teczkę z dokumentami i zaczął bardzo szybko mówić.
W tej chwili pragnęłam jedynie znaleźć się już na zewnątrz. Potrzebowałam słońca; potrzebowałam otwartej przestrzeni. Czułam, jak ściany gabinetu – z zapchanymi półkami i masywnymi szafkami na akta – zamykają się wokół mnie. Słowa „urzędowe zatwierdzenie testamentu”, „zamrożone rachunki” i „proces prawny” atakowały mnie gwałtownie, brzęcząc pod czaszką jak rój rozwścieczonych much. Adwokat był dopiero w połowie zdania, ale ja gwałtownym szarpnięciem otworzyłam drzwi, wyszłam na korytarz i zbiegłam ze schodów.

1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.