Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wełnicki
‹Testament Damoklesa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTestament Damoklesa
Data wydania16 listopada 2011
Autor
Wydawca Bellona, RUNA
CyklŚmiertelny bóg
ISBN978-83-89595-79-9
Format528s. 125×195mm
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Testament Damoklesa

Esensja.pl
Esensja.pl
Marcin Wełnicki
1 2 »
Prezentujemy właściwy (za pierwszym razem omyłkowo otrzymaliśmy tekst przed redakcją) fragment powieści Marcina Wełnickiego „Testament Damoklesa”. Objęta patronatem Esensji książka bedąca kontynuacją powieści „Śmiertelny bóg” ukaże się nakładem wydawnictwa Bellona i Agencji Wydawniczej RUNA.

Marcin Wełnicki

Testament Damoklesa

Prezentujemy właściwy (za pierwszym razem omyłkowo otrzymaliśmy tekst przed redakcją) fragment powieści Marcina Wełnickiego „Testament Damoklesa”. Objęta patronatem Esensji książka bedąca kontynuacją powieści „Śmiertelny bóg” ukaże się nakładem wydawnictwa Bellona i Agencji Wydawniczej RUNA.

Marcin Wełnicki
‹Testament Damoklesa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTestament Damoklesa
Data wydania16 listopada 2011
Autor
Wydawca Bellona, RUNA
CyklŚmiertelny bóg
ISBN978-83-89595-79-9
Format528s. 125×195mm
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Seul, Korea, marzec 1951 roku

Nie potrafił dłużej czekać.
Na południowym krańcu ryżowego pola, ledwo na granicy wzroku, stała wbita w ziemię żerdź, do której ktoś przywiązał latarnię. Słaby płomyk wił się przy najlżejszym podmuchu wiatru. Wokół krążył rój świetlików, który z daleka wyglądał jak jaśniejąca chmura złocistego pyłu. Wiedział, że obok żerdzi spoczywa porzucona motyka, a o nią opiera się szeroki, bambusowy kapelusz. Dwadzieścia metrów dalej, pośród podmokłych upraw ryżu, leżało ciało chłopa albo mnicha. Na północy nocną czerń rozświetlały błyski wystrzałów i płonące wraki, ciszę zapełniał huk kanonady i urywane wrzaski umierających. Karabinowe kule uderzały o zarośnięty pnączami i mchem fundament dawnej budowli, sypiąc na boki kamiennymi odpryskami. Pociski z moździerzy wzbijały w górę bryły ziemi. Rozszarpywani na strzępy żołnierze wrzeszczeli, a ci, którym udało się przebiec pole – pas śmierci – i schronić w ruinach, kulili się za niskimi murkami i szczątkami ścian, a porośnięte ryżem, mokre grudy gleby, małe kamienie i kawałki ciał spadały na nich jak ulewny deszcz. Tap, tap, tap w odkryte plecy i powgniatane hełmy. Na ścieżce przed mostkiem prowadzącym do kompleksu pagód przewrócił się opancerzony transporter. Mina przeciwpancerna. Rozerwany, osmalony przód, oświetlony plamą płonącej benzyny, wyglądał jak las żałośnie wyciągniętych dłoni albo czarne słońce. Metalowy odłamek zablokował górny właz pojazdu, z bocznego, otwartego na oścież, unosiła się smuga dymu, podświetlona pomarańczowym pobłyskiem szalejącego wewnątrz pożaru. Żołnierze próbowali wydostać się na zewnątrz jak uciekinierzy z tonącego statku, ale rozstawione przed bramą kompleksu, ufortyfikowane cekaemy Browninga ścinały nieszczęśników, którzy w strugach krwi wypadali na zewnątrz albo zsuwali się z powrotem do środka wozu. Po niebie przemknęły dwa Chu X-PO3, ale niezapowiedziany ostrzał z działek AA ukrytych gdzieś w świątyni strącił obie maszyny, zanim zdołały zrzucić swój ładunek. Płonące szczątki jednego z samolotów opadły na podwórze, gdzie chwilę wcześniej przeniosło się dowództwo Grupy Wydzielonej. Niektórych przecięły ogniste metalowe drzazgi. Inni stanęli w ogniu i z krzykiem porzucili schronienie, ale snajperzy czający się w zakamuflowanych stanowiskach, wysoko w konarach drzew zastrzelili każdego z nich. Przestworza nad kompleksem czarniały – jeśli to w ogóle było możliwe. Rozdęte chmury, oleiste plamy, ociekały w kosmykach, uginały się pod jakimś ciężarem. Wąska linia odległego świtu odznaczała na horyzoncie kontur świątyni. Niebo nad Pan Hiehn miało się lada chwila spotkać ze szczytem wzgórza niczym negatyw klepsydry.
Reiner Erhard przeleciał wzrokiem po swoich żołnierzach. Jeszcze nie potrafił odczytywać ich obcej mimiki twarzy, chociaż strach wszędzie wyglądał tak samo. Nawet Lim Kao, bezlitosny kapitan Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej zaciskał wargi, jakby nie chciał, żeby wydostało się z nich dziecięce kwilenie.
Nie potrafił dłużej czekać.
Nie zważając na kule, przeskoczył niski murek i rzucił się w kierunku kompleksu. W mundurze i płaszczu gestapo był jak atramentowa plama na czarnej karcie i poruszał się tak szybko, że świątynni obrońcy wzięli go w pierwszej chwili za czarną panterę.
Nie kierował się w stronę mostku i prowadzących do bramy schodów, gdzie krzyżowy ogień ciężkich karabinów maszynowych nakreślił kolejną strefę śmierci, ale wprost na pionową kamienną ścianę, tonącą w podwójnej ciemności, nocy i cienia rzucanego przez długi pawilon o szerokim dachu, który rozciągał się ponad nim. Strzelcy chowający się za workami z piaskiem wreszcie go zauważyli. Ktoś wystrzelił w niebo flarę, a potem następną. Widzieli, jak jego każdy krok wyrywa kępy trawy. Jak wbiega w górę kamiennej ściany prawie nie tracąc prędkości. Jak przeskakuje nad drewnianą barierką oplecioną drutem kolczastym i ląduje na szczycie muru, a deski pękają pod siłą uderzenia.
Wielu strzeliło, ale żaden nie trafił.
Reiner Erhard miał już w dłoniach dwa mausery C96, jednym mierzył w prawo, w kierunku bramy, drugim w lewo, wzdłuż muru. Otworzył ogień. Każdy strzał był jak podmuch gaszący świeczkę, każdemu hukowi odpowiadał trzask walących się na deski ciał.
W zwartej linii obrońców powstała wielka wyrwa.
Reiner Erhard upuścił pistolety, w których skończyła się już amunicja, wyszarpnął z kabur dwa następne, i pobiegł do bramy. Załoga jednego z cekaemów zaczęła obracać trójnożną podstawę w jego stronę, najwyraźniej jej element kołowy się zaciął albo nigdy nie działał.
Nie miał na to czasu.
Niedbale machnął ręką, a kilkutonowy posąg Buddy stojący nad łukiem bramy złamał się jak źdźbło trawy i runął, miażdżąc żołnierzy i całe stanowisko ogniowe.
Teraz drugi browning zaczął się obracać, ale jakaś nienaturalna siła zgniotła i wygięła lufę. Załoga cekaemu poderwała się z miejsc, chwytając za karabiny, ale dla nich było już za późno, kule Reinera Erharda były szybsze.
Zatrzymał się na skraju schodów i machnął do swoich żołnierzy. Mimo nieustającego ostrzału moździerzowego, Lim Kao wykrzyczał rozkazy, pozostali przy życiu członkowie Grupy Wydzielonej ChALW porzucili schronienie i pobiegli ku mrocznemu wejściu świątyni Pan Hiehn. Wielu zginęło po drodze, ale to nie miało znaczenia. Przybyli tu zakończyć koszmar z Drepung.
Reiner Erhard zniknął w bramie. Nie oglądał się za siebie. Ostatecznie, oni wszyscy, jego żołnierze i stronnicy, byli tylko dywersją. Biegł opustoszałymi ścieżkami kompleksu pagód, wzniesionego na ruinach prehistorycznej świątyni. Złote i pomarańczowe lampiony drżały na silnym wietrze, a z otwartych ognisk roznieconych na skrzyżowaniach, a czasem i środkach ulic, wznosił się gęsty, czarny dym. W oddali, na wschodzie, świetlista mozaika znikających punktów i buchających supernowych znaczyła miejsce bitwy o Seul.
Wpadł na dziedziniec, gdzie w wykopanych rowach ustawiono moździerze. Strzelał do dowódców drużyn ogniowych i tych z żołnierzy, którzy stawiali opór, do dezerterów i tchórzy, którzy kulili się w okopach lub próbowali poddać się, kiedy tylko go dostrzegli.
Lái zhīqián de sǐwáng! – wołali. – Lái zhīqián de sǐwáng!
Śmierć, która poprzedza.
Jakiś artylerzysta zdołał jeszcze załadować swój moździerz, ale Erhard pchnął lufę, zanim pocisk dotarł do iglicy. Wybuch odrzucił poszarpane zwłoki nieszczęśnika, przewracając skrzynię z amunicją. Wysypały się uzbrojone pociski, powodując kolejne wybuchy, ale Erhard przeturlał się na bok i przykucnął.
Ogień przeskakiwał ze skrzyni amunicji na skrzynię, płomienie buchnęły też z sąsiedniego pawilonu i wspinały się w górę jednej z pagód. Pozostali przy życiu żołnierze próbowali uciec z płonącego placu.
Erhard usłyszał zgrzyt metalu o kamień. Skoczył do przodu, turlając się przez płomienie. Czuł jak tlące się kosmyki włosów ocierają się o twarz. Zerwał się do biegu, a brukowce za jego plecami eksplodowały gradem pocisków. Minął kilku żołnierzy, żaden nie zdążył usunąć się z drogi karabinowego ognia. Pokonał fortyfikację z worków piaskowych, dotarł do krawędzi placu, a potem szybko zawrócił. Widział jak powietrze nad głową faluje w strumieniu gorąca broni termostrugowej, a gong, który właśnie zostawił za plecami, pęka jak pełen wody balon. Wrzący, płynny metal prysnął na jego płaszcz. Erhard syknął z bólu, ale nie pozwolił, żeby to wrażenie nim owładnęło.
Pobiegł wprost na swojego napastnika – maszynę kroczącą „Sturmwunder”, która wyłoniła się z bocznej alejki. Kanciasta, pokryta grubymi płytami pancerza i rakietowym poszyciem, powolna i niezgrabna, ale śmiertelnie groźna. Relikt ostatniej wojny. Bez niewyczerpanego źródła energii Eskalacji, była tylko kiepskim żartem.
Kiedy kapitan gestapo pokonał połowę dzielącego go od maszyny dystansu, jej paliwo już się skończyło – wystarczyło na kilkanaście sekund czasu operacyjnego. Pilot bezskutecznie starał się otworzyć właz, prując z nieruchomego cekaemu w pustą przestrzeń. Erhard poderwał z ziemi karabin wz. 63 i oddał szybki strzał z biodra w wąski wizjer kabiny stalowego kolosa. Bryznęła krew. Cekaem przestał się obracać.
– Ile jeszcze lat? – zapytał cicho, odwracając się w stronę wzgórza i świątynnego kompleksu. – Ile jeszcze lat będę musiał po tobie sprzątać, Fannsbach?
Stanęła mu przed oczami zasuszona twarz starca w okularach w złotych oprawkach. Zbawca i zdrajca Trzeciej Rzeszy. Szaleniec i stronnik zapomnianych bogów. Mężczyzna, który ofiarował ludzkości dobrodziejstwo niewyczerpanej, darmowej energii Eskalacji – po to tylko, aby spróbować ją zniszczyć. Potępieniec.
Dostał to, na co zasłużył, przynajmniej tyle było sprawiedliwości na świecie.
1 2 »

Komentarze

21 X 2011   22:25:22

39 zł za książkę w której nawet dobrze redakcja nie jest zrobiona. A całość w stylu techno-bełkot.

Jeżeli ten fragment ma zachęcić do czytania to ...
Mnie nie zachęca.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Więcej macek!
— Anna Nieznaj

Tegoż twórcy

Licho nie śpi!
— Piotr Stelmach

Czas Atlantydy
— Kamil Sambor

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.