Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paolo Bacigalupi
‹Złomiarz›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZłomiarz
Tytuł oryginalnyShip Breaker
Data wydania6 marca 2013
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
CyklZłomiarz
ISBN978-83-7480-295-6
Format360s. 125×195mm
Cena29,—
Gatunekdla dzieci i młodzieży, fantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Złomiarz

Esensja.pl
Esensja.pl
Paolo Bacigalupi
1 2 3 »
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Paolo Bacigalupiego „Złomiarz”. Książka ukazała sie nakładem wydawnictwa MAG.

Paolo Bacigalupi

Złomiarz

Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Paolo Bacigalupiego „Złomiarz”. Książka ukazała sie nakładem wydawnictwa MAG.

Paolo Bacigalupi
‹Złomiarz›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZłomiarz
Tytuł oryginalnyShip Breaker
Data wydania6 marca 2013
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
CyklZłomiarz
ISBN978-83-7480-295-6
Format360s. 125×195mm
Cena29,—
Gatunekdla dzieci i młodzieży, fantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział I
Nailer gramolił się kanałem technicznym, szarpiąc miedziane przewody i odrywając je. Kolejne pociągnięcia wzbijały w powietrze chmury włókien starożytnego azbestu i mysich odchodów. Wszedł głębiej, zrywając z aluminiowych zacisków dalsze odcinki przewodów. Zaciski brzęczały w ciasnej metalowej rurze jak monety rzucane na ofiarę Bogu Złomiarzy – Nailer wymacywał je pilnie, wypatrując niewyraźnych odblasków, i zbierał do przywiązanego w pasie skórzanego woreczka. Szarpnął jeszcze raz. W dłoniach został mu jeszcze metr cennej miedzi, wokół zakłębiła się chmura pyłu.
LED-owa farba, którą miał maźnięte czoło, oświetlała słabym, fosforescencyjnym, zielonkawym blaskiem kanały techniczne, z których składał się jego świat. Oczy piekły od brudu i słonego potu, który spływał wzdłuż brzegów maseczki filtracyjnej. Pobliźnioną dłonią otarł słone strużki, uważając, by nie zetrzeć tej farby. Swędziało od niej tak, że można było zwariować, ale wcale nie miał ochoty szukać powrotnej drogi przez labirynt kanałów całkowicie na ślepo, przebolał więc świerzbiące czoło i zastanowił się nad swoją pozycją.
Przed nim biegły pordzewiałe rury, znikając w ciemności. Niektóre żelazne, inne stalowe – tym zajmie się ciężka ekipa. Nailera obchodziły tylko lżejsze materiały – miedziane okablowanie, aluminium, nikiel, stalowe spinki, które można wsadzić do woreczka i wyczołgać się kanałami do czekającej na zewnątrz lekkiej ekipy.
Odwrócił się, żeby pójść dalej kanałem, lecz przy tym walnął głową o jego strop. Łomot rozniósł się echem, jakby siedział w środku chrześcijańskiego dzwonu kościelnego. Na włosy posypał się pył. Mimo maski rozkaszlał się – pył wcisnął się pod kiepsko uszczelnione krawędzie. Kichnął raz, drugi, oczy zaszły mu łzami. Ściągnął maskę, otarł twarz, wcisnął ją z powrotem na usta i nos, błagając uszczelkę, by przyległa, choć bez specjalnej nadziei.
Maska była używana, dostał ją od ojca. Uwierała i nigdy szczelnie nie przylegała, bo była za duża, ale innej nie miał. Wytarte litery na boku mówiły: „Wyrzucić po 40 godzinach użytkowania”. Ale drugiej nie miał, podobnie jak nikt inny. Miał szczęście, że w ogóle ma maskę, choć filtry z mikrofibry płukał w oceanie już tyle razy, że zaczynały się łuszczyć.
Leserka, dziewczyna z ekipy, nabijała się z niego, kiedy płukał maskę, dziwiąc się, że w ogóle mu się chce. W rozgrzanych kanałach było w niej jeszcze goręcej i ciężej się oddychało. „Nie ma sensu”, mówiła. Czasami wydawało mu się, że ma rację. Jednak matka Pimy kazała i jemu i Pimie zawsze, ale to zawsze, używać masek. Zresztą, kiedy płukał filtry w oceanie, rzeczywiście była w nich masa tłustego, czarnego brudu. „To jest to, co nie trafiło do twoich płuc”, mówiła matka Pimy, więc mimo wszystko używał tej maski, choć za każdym razem, gdy wciągał wilgotne tropikalne powietrze przez pozatykane, mokre od oddechu włókna, myślał, że się udusi.
Z tyłu przyszło echem wołanie:
– Jak tam, masz te druty?!
Leserka. Woła z zewnątrz.
– Już prawie! – Nailer wcisnął się jeszcze trochę głębiej w kanał, zrywając kolejne spinki, pośpiesznie ściągając kolejne pasma miedzi. Kanał ciągnął się dalej, ale on już miał to, czego potrzebował. Odciął przewód ząbkowanym grzbietem roboczego noża. – Załatwione!
Leserka odkrzyknęła:
– Ciągnę!
Kabel odskoczył od niego i popełzł przez kanały, wzbijając chmury dymu. Daleko w tym labiryncie Leserka mozolnie zwijała go na bęben, ze skórą lśniącą od potu i blond włosami przyklejonymi do twarzy wysysała miedź z kanału jak ryżowy makaron z reglamentowanej zupy od Chena.
Nailer wyciągnął nóż i wydrapał znak ekipy Bapiego w miejscu, gdzie przeciął drut. Tatuaże na jego policzkach tworzyły taki sam spiralny rysunek – były to znaki uprawniające go do pracy na wrakach pod nadzorem Bapiego. Wyciągnął odrobinę farby w proszku i splunął w nią, rozmieszał na dłoni, potem wymazał nią znak. Teraz rysy opalizowały nawet z odległości. Palcem i resztą farby wypisał pod spodem wyuczone na pamięć litery i cyfry: LC57-1844. Co prawda, teraz nikt o ten kawałek nie konkurował, ale zawsze dobrze oznaczyć sobie terytorium.
Zebrał resztę aluminiowych spinek i popełzł z powrotem na czworakach, omijając słabe punkty, gdzie kanał nie był dobrze przymocowany, nasłuchując własnego echa oraz dudnienia i podzwaniania stali, wszystkimi zmysłami szukając objawów urywania się lub łamania metalowego kanału.
Fosforyzująca plama ukazywała pył wzniecony przez wyprzedzającego go kablowego węża. Czołgał się po wysuszonych zdechłych szczurach i ich gniazdach. Szczury były nawet tutaj, w bebechach starego tankowca, choć te akurat pozdychały dawno temu. Trafił na kolejne kości, mniejsze – kotów i ptaków. W powietrze wzbiły się pióra i kurz. Bliżej świata zewnętrznego był istny grobowiec wszelkiej maści zagubionych zwierząt.
Przed nim było już widać światło – jaskrawe słońce. Nailer zmrużył oczy, pnąc się ku niemu, myśląc, że tak muszą wyglądać ponowne narodziny w Sekcie Życia – taka wspinaczka ku oślepiającemu blaskowi. Wyskoczył z kanału na gorący stalowy pokład.
Zdyszany, zdjął maskę.
Zalało go oślepiające zwrotnikowe słońce i słona oceaniczna bryza. Wokół w stal łomotały wielkie młoty – mężczyźni i kobiety wspinali się po wiekowym tankowcu, rozbierając go na części. Ciężkie ekipy cięły blachy palnikami acetylenowymi i zrzucały jak palmowe liście na plażę w dole, skąd kolejni robotnicy wlekli je poza granicę przypływu. Lekkie ekipy, jak Nailera, wypruwały ze statku drobniejsze elementy i okucia, zdobywając miedź, mosiądz, nikiel, aluminium i stal nierdzewną. Jeszcze inni szukali paliwa czy oleju, które spłynęły w ukryte zakamarki statku, i wynosili je wiaderkami. Całość przypominała krzątaninę w mrowisku, poświęconą wyłącznie przetworzeniu truchła umarłego statku na coś przydatnego w nowym świecie.
– Trochę ci się zeszło – powiedziała Leserka.
Walnęła młotkiem w zacisk szpuli, uwalniając ją z osi. Jej blada skóra lśniła w słońcu, spiralne robocze tatuaże na tle czerwonych policzków wydawały się niemal czarne. Po jej szyi spływał pot. Blond włosy miała krótko ścięte, podobnie jak i on – żeby nie zaczepiały się w tysiącach szpar, ani o wirujące części maszyn, od których aż roiło się w ich miejscu pracy.
– Głęboko siedzimy. Masa kabli, ale długo schodzi, żeby się do nich dostać.
– Zawsze masz gotowe wytłumaczenie.
– No, nie narzekaj, przydział zrobimy.
– Oby – powiedziała Leserka. – Bapi mówi, że przyszła inna lekka ekipa i kupuje prawa do rozbiórki.
Nailer się skrzywił.
– Ale mi niespodzianka.
– Pewnie. Za dobrze nam tu było. Pomóż mi.
Nailer stanął po drugiej stronie szpuli. Stękając, unieśli ją z osi. Razem obrócili na bok i z łoskotem upuścili na zardzewiały pokład. Ramię w ramię naparli na nią, napinając nogi, zaciskając zęby.
Szpula powoli zaczęła się toczyć. Rozgrzany słońcem pokład palił Nailera w bose stopy. Statek był pochylony, więc pchało się ciężko, ale ich połączone wysiłki powoli przesuwały szpulę naprzód. Pod jej ciężarem chrupały obluzowane metalowe płyty i popękana farba antykorozyjna.
Z wysokości pokładu tankowca Bright Sands Beach ciągnęła się po horyzont usmoloną połacią piasku i kałuż słonej wody, zaśmieconą rozczłonkowanymi kadłubami innych tankowców i frachtowców. Niektóre były całe, jakby kapitanowie zwariowali i postanowili wjechać kilometrowymi statkami na piach, a potem poszli sobie do domu. Inne były pocięte i poobdzierane ze skóry, ukazując zardzewiałe żelazne kości. Fragmenty kadłubów walały się jak kawałki posiekanej ryby: tu mostek, tam kubryk, gdzie indziej sterczący prosto w niebo dziób tankowca.
Całkiem jakby między statki zstąpił Bóg Złomu i ciął, siekał, kroił potężne żelazne monstra na plasterki, a potem zostawił po sobie pobojowisko. Gdziekolwiek stał wielki statek, roiły się przy nim, jak muchy, bandy złomiarzy, jak ekipa Nailera. Wgryzały się w żelazne mięso i kości. Wlokły rozczłonkowane trupy starego świata po plaży, na wagi i do wytapiaczy, które pracowały dwadzieścia cztery godziny na dobę ku chwale i zyskom firmy Lawson & Carlson – to oni dorabiali się na złomiarskiej krwi i pocie.
Nailer i Leserka przystanęli na moment, ciężko oddychając, opierając się o ciężką szpulę. Nailer otarł pot z oczu. Daleko na horyzoncie, tłusta czerń oceanu zmieniła się w błękit, odbijając niebo i słońce. Spieniły się białe grzywacze. W powietrzu wokół Nailera kłębiły się czarne spaliny nadbrzeżnych wytapiaczy, ale daleko, za dymem, widać było żagle. Nowe klipry. Następcy tych potężnych wraków na węgiel i mazut, nad których zniszczeniem w pocie czoła pracowali: żagle białe jak mewy, kadłuby z włókna węglowego, a całość szybsza od wszystkiego na świecie z wyjątkiem pociągu na poduszce magnetycznej.
1 2 3 »

Komentarze

15 III 2013   17:42:45

Opis przy tytule źle podaje wydawnictwo - to ten pod okładką jest poprawny. Książkę wydał MAG...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Bajka bez morału
— Miłosz Cybowski

Tegoż twórcy

Prawda jest ziarnem piasku
— Dawid Kantor

Suchość w ustach
— Jacek Jaciubek

Esensja czyta: Maj 2016
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek

Esensja czyta: Marzec 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek

Esensja czyta: Wrzesień 2013
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Alicja Kuciel, Paweł Micnas, Beatrycze Nowicka

Biologia maestra vitae?
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.