Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ian McDonald
‹Luna: Nów›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLuna: Nów
Tytuł oryginalnyLuna: New Moon
Data wydania13 kwietnia 2016
Autor
Wydawca MAG
CyklLuna
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-644-2
Format432s. oprawa twarda
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Luna: Nów

Esensja.pl
Esensja.pl
Ian McDonald
« 1 3 4 5 6 »

Ian McDonald

Luna: Nów

Może trochę mięsa? Może soku? Lucas osaczył tię Ariel. Wujek Lucas jest nudny, kiedy tak z kimś gada, prawie przytykając do niego twarz. Wtem Luna wytrzeszcza oczy, rozdziawia usta. Wydaje z siebie podekscytowany pisk.
Wąwozem kroczy postać w elastyku. Pod prawą pachą ma hełm, w lewej dłoni plecak podtrzymywania życia. Stopy w buciorach, a obcisły skafander to jedna pstrokacizna – logo, paski odblaskowe, światełka nawigacyjne, odznaki z rajdów. Jego chowaniec wyostrza się, piksel za pikselem, nawiązując połączenie z siecią Boa Vista. Sypie się z niego pył, zostawia za sobą osiadający powoli srebrzystoczarny ślad.
– Carlinhos!
Carlinhos Corta widzi, że bratanica pędzi ku niemu, więc się cofa, ona jednak zderza się z nim, chwyta za nogi, wzniecając ogromną chmurę pyłu, który osiada na pięknej kwiecistej sukience jak sadza.
Dwa kroki za Luną nadchodzi Rafa. Wymienia z młodszym bratem parę markowanych ciosów, kończy żółwikiem.
– Przyjechałeś po wierzchu?
Carlinhos pokazuje na dowód hełm. W pstrokatym elastyku, roztaczając ostry prochowy zapach księżycowego pyłu, robi na przyjęciu za pirata. Stawia na ziemi plecak z systemem podtrzymywania życia i łapie blue moona, wychyla go jednym haustem.
– To jest coś. Po dwóch godzinach jazdy lunicyklem i picia własnych szczyn…
Rafa kręci głową z podziwem dla szaleństwa.
– Któregoś dnia zginiesz przez te durne motory. Może nie dzisiaj, może nie jutro, ale któregoś dnia przydarzy się rozbłysk, a ty będziesz na motorze, na zadupiu, pięć godzin od wszystkiego. I będzie. Smażona. Dupa. Karioki. – Każde słowo akcentuje szturchańcem w ramię.
– A ty kiedy ostatni raz byłeś na powierzchni? – Carlinhos na niby wali go pięścią w brzuch. – Co to ja czuję? Brzuszek? Masz zero kondycji, irmão. Trzeba by cię doprowadzić do księżycowej sprawności. Za dużo siedzisz na spotkaniach. My robimy w wydobyciu helu, a nie w księgowości.
Najmłodszy i najstarszy z Cortów pasjonują się sportem. Pasją Carlinhosa są powierzchniowe rajdy na motocyklach. Jest pionierem tego ekstremalnego sportu. Od zera zaprojektował lunicykle i specjalne skafandry. Przerył trasami całe Montes Apenninus, opracował rajd na wytrzymałość przez Mare Serenitatis. Natomiast sport Rafy jest bezpieczniejszy i bardziej halowy. Jest właścicielem drużyny z Księżycowej Ligi Piłki Ręcznej. Zajmują w I lidze wysokie miejsce. To wspólna mania Rafy i jego szwagra, Jadena Wen Suna, właściciela Tygrysów Słońca. Konkurują ze sobą z humorem i zacięciem.
– Zostaniesz na trochę po imprezie? – pyta Rafa.
– Przyznałem sobie urlop w nagrodę. – Carlinhos przez trzy luny siedział na Mare Tranquilitatis i zdobywał hel.
– To przyjdź na mecz. Zobaczysz, co robimy.
– Przegrywacie, z tego, co słyszałem? A gdzie nasz księżycowy biegacz? Mówili mi o tym chłopaku Asamoah. Dobra robota. Jakby kiedyś chciał popracować na zewnątrz, to ja go biorę.
– Lucas nie ma tego w jego życiowym planie.
Dwa kroki za Carlinhosem idzie drugi młody człowiek w skafandrze, równie śniady, jak Carlinhos jasny, o pięknych kościach policzkowych i wąskich drapieżnych oczach.
– Wagner, irmão – mówi Rafa.
Druga runda żółwików. Wagner, najmłodszy z braci, uśmiecha się nieśmiało.
Luna trzyma się nogi wujka Carlinhosa, cała umorusana księżycowym pyłem.
– Niech no was zobaczę! – woła Ariel, przybywając z całą świtą. – Wspaniałe chłopaki!
Pochyla się, żeby ich ucałować, ale nie dotyka. Nie ma mowy, żeby ubrudzić sobie taką suknię.
Zjawia się Lucas, taktycznie spóźniony. Wita się z Carlinhosem uprzejmie, ale zdawkowo. Potem skupia uwagę na Wagnerze.
– Uwielbiam przyjęcia. Ci dalecy krewni, których się nigdy nie widuje…
– Wagner jest tu na moje zaproszenie – mówi Carlinhos.
– Oczywiście – mówi Lucas. – Czuj się jak u siebie.
Pomiędzy Wagnerem a Lucasem przeskakuje łuk czystej nienawiści, potem Carlinhos bierze Wagnera za łokieć i uprowadza w wir przyjęcia.
– Luna, leć do madrinhi Elis – mówi Rafa.
– Trzeba cię trochę otrzepać – mówi madrinha Elis.
Jest paulistaną, o grubych rysach i mocnej budowie, o całą głowę niższą od pokolenia urodzonego na Księżycu. Ziemskie ciała są najlepsze na surogatki. Cortowie tylko Brazylijkom dają rodzić swoje dzieci. Bierze za rękę usmoloną Lunę i odchodzi od rozmowy dorosłych, żeby popatrzeć na muzyków.
– Lucas, nie tutaj – mówi łagodnie Rafa.
– On nie jest Cortą – stwierdza po prostu Lucas.
Czyjaś dłoń dotyka wierzchu jego dłoni. Podeszła do niego Amanda Sun.
– To było wredne, nawet jak na ciebie – drwi.
Amanda Sun jest z trzeciego pokolenia, po księżycowemu wysoka, wyższa nawet od swojego męża. Jej chowaniec to ideogram czen, Grom, ciemnoczerwony. U Sunów tradycyjnie ubiera się chowańce w skórki z Księgi przemian.
– Dlaczego? To prawda – burzy się Lucas.
Elity zdumiały się, gdy Amanda Sun przeprowadziła się z Pałacu Wiecznego Światła do niedokończonego Boa Vista. Nikah niczego takiego nie przewidywała, a małżeństwo było istotne i dynamiczne – zawierała więc sporo warunków, postanowień, klauzul unieważniających. Mimo to Amanda Sun przeniosła się do Boa Vista i mieszka tu od siedemnastu lat. Wydaje się tu równie na miejscu, jak błogo spokojne orixas czy płynąca woda. Elity, bo ich część wciąż się sprawą interesuje, sądzą, że ma jakiś długoterminowy plan. Sunowie należeli do pierwszych osadników i razem z Mackenziemi uważają się za stare rody, prawdziwą księżycową arystokrację. Przez pół wieku walczyli z hegemonią Chińskiej Republiki Ludowej, która traktowała ród Sunów jako swój księżycowy przyczółek. Wszyscy się zgadzają, że żaden Sun nigdy nie weźmie ślubu bez porządnego namysłu.
Jednakże Lucas ostatnie pięć lat przemieszkał w swoim apartamencie w João de Deus.
Muzyka – dyskretny bossa jazz – cichnie. Kieliszki zatrzymują się w pół drogi do ust. Milkną rozmowy, słowa wyparowują, nie udają się pocałunki. Wzrok wszystkich przykuwa drobna kobieta, która wyłoniła się z drzwi pomiędzy ogromnymi łagodnymi twarzami orixas.
Wchodzi Adriana Corta.
• • •
– A nie będą cię szukać?
Lucasinho wziął Abenę Maanu Asamoah za rękę i wyprowadził daleko od uczęszczanych miejsc, w korytarze oświetlone odblaskami światła z innych pomieszczeń – bo roboty budowlane potrzebują światła – przeprowadził świeżo wyrytymi komorami i salami, które wciąż wibrowały od wgryzających się w skałę maszyn.
– Przez sto lat będą tam się całować po rękach i wygłaszać przemówienia. Mamy masę czasu. – Przyciąga Abenę do siebie.
Dzięki lampom grzejnym jest tu cieplej niż standardowe podpowierzchniowe minus dwadzieścia, lecz oddech i tak skrapla się w parę, a Abena dygocze w sukience koktajlowej. Księżyc ma zimne serce.
– Co takiego szczególnego chcesz mi dać?
Przesuwa rękę w dół, po jej boku, na biodro. Ona odpycha go ze śmiechem.
– Kojo dobrze mówił. Zły chłopak z ciebie.
– Zły jest dobry. Ale daj spokój. Chodź no tu, przecież biegliśmy razem przez Księżyc. – Druga dłoń dotyka jej plakietki z Panią Luną, przekrada się jak pająk na odkrytą górną część piersi. – I żyjemy. Żyjemy bardziej niż wszystko inne na tej skale. Tu i teraz.
– Lucasinho, nie.
– Uratowałem twojego brata. Mogłem umrzeć. Zresztą prawie umarłem. Byłem w komorze hiperbarycznej. A potem wprowadzili mnie w śpiączkę. Zawróciłem i uratowałem Kojo. A nie musiałem. Wszyscy dobrze wiemy, jakie jest ryzyko.
– Lucasinho, przestań, bo wszystko zmarnujesz.
Unosi dłonie: „poddaję się”.
– Co ty tam masz?
Abena rozwiera prawą dłoń. Coś srebrnego, połyskujący metalowy ząb. Nagle przytyka rękę do lewego ucha Lucasinho. Ten krzyczy, unosi dłoń do ucha, czując niespodziewany ból. Na palcach ma krew.
– Co ty mi zrobiłaś? Jinji, co ona zrobiła?
Jesteśmy poza zasięgiem kamer, mówi Jinji. Nic nie widzę.
– Dałam ci coś, żebyś pamiętał o Kojo.
Może to od czerwonego blasku lamp grzejnych, ale Lucasinho dostrzega w jej oczach iskrę, której nigdy dotąd nie widział. Patrzy teraz na Abenę zupełnie inaczej. Kim ona jest?
– Wiesz, co się o tobie mówi? Że robisz sobie kolczyk za każde złamane serce. No widzisz, a ode mnie dostajesz coś innego. Ten kolczyk to całe serce, nie jest złamane. To obietnica. Jeśli będziesz potrzebował od Asamoah pomocy – naprawdę będziesz potrzebował, kiedy będziesz samotny, nagi i bezbronny jak mój brat, prześlij ten kolczyk. Ja nie zapomnę.
– To bolało! – kwęka Lucasinho.
– To dobrze. Nie zapomnisz – mówi Abena.
Na palcu wskazującym ma smużkę jego krwi. Zlizuje ją, bardzo powoli i bardzo zmysłowo.
• • •
Adriana Corta stoi drobna i elegancka pośród swoich wysokich dzieci i jeszcze wyższych wnuków. Księżycowe ciążenie łagodnie traktuje wiek – skórę ma gładką, bez zmarszczek, mimo siedemdziesięciu dziewięciu lat trzyma się prosto, a porusza się z gracją debiutantki. Wciąż stoi na czele Corta Hélio, choć od miesięcy nie wychyliła nosa z Boa Vista. Nawet dla jego mieszkańców stanowi teraz rzadki widok.
Jednakże dla rodziny wciąż potrafi urządzić spektakl. Wita się ze swoimi dziećmi. Trzy buziaki dla Rafaela i Ariel. Dwa dla Lucasa i Carlinhosa, jeden dla Wagnera. Luna wyrywa się madrinhi Elis i biegnie do vovo Adriany. Ta wzdycha, widząc czarne smugi na sukni w stylu Ceil Chapman.
Adriana nie nosi znaczka z panią Luną. W młodych, szalonych latach opiła się próżni więcej niż wszyscy księżycowi biegacze z Boa Vista.
Lucas postępuje za ramieniem matki, gdy ta idzie wzdłuż szeregu wnuków, madrinhas, oko i gości. Z każdym potrafi zamienić słówko. Dłuższą rozmową wyróżnia Amandę Sun i Lousikę Asamoah, keji-oko Rafy.
– No dobrze, a gdzie ten Lucasinho? – pyta Adriana Corta. – Dawać tu bohatera.
Lucas uświadamia sobie, że syna nigdzie nie ma. Zagryza złość.
– Zaraz go znajdę, mamo. – Toquinho próbuje dzwonić, ale chłopak jest poza zasięgiem.
Adriana Corta cmoka z dezaprobatą. Etykieta nie zostanie dopełniona, póki mu nie pogratuluje – to przyjęcie na jego cześć. Lucas podchodzi do muzyków, nieduży ansambl: gitara, fortepian, kontrabas i delikatnie szemrzące miotełkami bębny.
– Znacie Aguas de Marco?
– Oczywiście. – To standard, klasyka.
– Zagrajcie to pięknie. To ulubiony utwór mojej mamy.
Gitarzysta i pianistka kiwają do siebie, odliczają, ruszają w subtelny off-beat. Marcowe deszcze, stara i przepiękna piosenka, którą Adriana Corta śpiewała swoim dzieciom, gdy madrinhas je przynosiły i kładły jej na kolanach, śpiewała im nad łóżeczkami. To impresjonistyczny jesienny utwór o deszczu, patykach, drobnych żyjątkach, o wszechświecie skrytym w tym, co małe, jednocześnie radosna i przesycona saudade. Męski i żeński głos zmieniają się wersami; reagują nawzajem na swoje sygnały, żywo i radośnie. Lucas słucha uważnie, z pasją. Oddech ma płytki, ciało całe spięte. W kącikach oczu pojawiają się łzy. Muzyka zawsze bardzo go poruszała, a zwłaszcza stara, brazylijska. Bossa nova, MPB1). Muzyka do wind; muzyka środka, nudziarstwo, bezjajeczny smooth jazz. Ci, co tak mówią, nie mają uszu, nie umieją słuchać. Nie słyszą saudade, błogiego smutku płynącego z przemijania, który zaostrza wszystkie radości. Nie słyszą milczącej rozpaczy, nie czują, że pod powierzchnią piękna i leniwej błogości dzieje się strasznie, strasznie źle.
Zerka na matkę. Kiwa głową do wijącego się rytmu, oczy ma zamknięte. Sprawił, że zapomniała o marnotrawnym Lucasinho. Lucas zajmie się nim później.
Punktem kulminacyjnym piosenki są dwie linie melodyczne grające ze sobą w capoeirę, pojedynczymi słowami wcinające się w siebie nawzajem, robiące uniki i przewroty. I gitarzysta, i pianistka są bardzo dobrzy. Lucas nigdy nie słyszał o tym zespole, ale słucha ich z ogromną przyjemnością. Piosenka się kończy. Lucas przełyka emocje. Klaszcze głośno i dobitnie.
– Brawo! – woła.
Dołącza doń Adriana, potem Rafa, Ariel. Carlinhos, Wagner. Owacja rozchodzi się falą wśród gości.
– Brawo!
Znów ruszają w obieg trunki, chwila zażenowania zapomniana, przyjęcie toczy się dalej. Lucas podchodzi do gitarzysty na słówko.
– Dziękuję. Czujesz bossę. Mamãe się bardzo podobało. Byłbym zobowiązany, gdybyś mógł przyjść i wystąpić tylko dla mnie, w moim domu w João de Deus.
– Będziemy zaszczyceni, proszę pana.
– Nie wszyscy. Tylko ty. Niedługo. Jak się nazywasz?
– Jorge. Jorge Nardes.
Chowańce wymieniają się kontaktami. Nagle kelnerka, zieluniaczka z Północy, z tacą w ręku, rzuca się na Rafaela Cortę.
• • •
« 1 3 4 5 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Krótko o książkach: Luna: Nów
— Miłosz Cybowski

Niepełnia Księżyca
— Przemysław Ciura

Nie tak wielki skok
— Dawid Kantor

Księżyc to za mało
— Beatrycze Nowicka

Tegoż twórcy

Pełnia oczekiwań nie spełnia
— Miłosz Cybowski

Ciemna strona Księżyca
— Dawid Kantor

Będziemy żyć w cyberpunku?
— Anna Kańtoch

Podróżować jest bosko
— Beatrycze Nowicka

Przeczytaj to jeszcze raz: Zgubić się i odnaleźć pod gwiazdami
— Beatrycze Nowicka

Radość czytania
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Luty 2013
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Telefon ze Stambułu
— Miłosz Cybowski

Cudzego nie znacie: Świat i rzeczywistość są względne
— Miłosz Cybowski

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.