WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Luna: Nów |
Tytuł oryginalny | Luna: New Moon |
Data wydania | 13 kwietnia 2016 |
Autor | Ian McDonald |
Wydawca | MAG |
Cykl | Luna |
Seria | Uczta Wyobraźni |
ISBN | 978-83-7480-644-2 |
Format | 432s. oprawa twarda |
Cena | 39,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Luna: NówIan McDonald
Ian McDonaldLuna: NówPan Bóg nie skarze kobiety, która dopuszcza się kradzieży z desperacji. Marina codziennie w drodze od sikupca mija uliczną świątynkę: ikonę Matki Boskiej Kazańskiej ozdobioną gwiazdozbiorem pulsujących biolampek. W każdej z tych galaretowatych bryłek kryje się łyk wody. Szybko, z poczuciem winy, wtyka je do plecaka. Cztery da Blake’owi. Jemu ciągle chce się pić. Zna go ledwo od dwóch tygodni, ale ma wrażenie, że to całe życie. Nędza wydłuża czas. I jest jak lawina. Jedno małe potknięcie porusza kamień, ten wykrusza kolejny i nagle wszystko leci, usuwa się spod nóg. Jedna zerwana umowa. Jeden dzień, kiedy agencja nie dzwoni. A maleńkie cyferki na skraju pola widzenia cały czas cykają. Uciekają, umykają. I już – wspinała się po drabinach, po schodkach, w górę ścian Kwadry Oriona. Przez plątaninę mostków i kładek, ponad mieszkalne uliczki, jeszcze wyżej, pomiędzy jeszcze bardziej strome schodki i drabinki (bo windy kosztują – dlatego na te najwyższe poziomy nie jeżdżą w ogóle), ku nadwieszonym nad Kwadrą kostkom i labiryntom Bairro Alto. Rzadkie powietrze pachniało tu fajerwerkami: surowym kamieniem spieczonym na szkło przez budowlane roboty. Kładki przeskakiwały niebezpiecznie pomiędzy kotarami służącymi jako drzwi kamiennych komórek, w których było tylko tyle światła, ile wpadło przez drzwi i okna bez szyb. Jeden mylny krok – i lecisz z wrzaskiem prosto w dół, pomiędzy neony Prospektu Gagarina. Bairro Alto zmieniało się z każdą mijającą luną, a Marina zaszła daleko, zanim znalazła pokoik Blake’a. „Mieszkanie do podnajęcia, za udział w czynszu”, brzmiało ogłoszenie na południkowej tablicy. – Nie zostanę długo – powiedziała, patrząc na jeden pokój z dwoma materacami z pianki pamięciowej, pustymi plastikowymi butelkami po wodzie i tackami po posiłkach. – Nikt nie zostaje – odparł Blake. Potem oczy wyszły mu z orbit i zgiął się w ataku chrypliwego jałowego kaszlu trzęsącego każdym żebrem i każdą kością jego wątłego szkieletu. Przez ten uporczywy kaszel Marina nie przespała nocy: trzy suche, jakby złośliwe kaszlnięcia. Potem trzy następne. I następne. I następne. Przez wiele kolejnych nocy nie dawało jej to spać. To była melodia Bairro Alto. Kaszel. Krzemica. Pył księżycowy zamienia płuca w kamień. Oprócz paraliżu – gruźlica. Fagi spokojnie sobie z nią radzą. Ale ludzie, którzy mieszkają w Bairro Alto, wydają całe pieniądze na wodę, powietrze i nocleg. Nawet najtańsze fagi to marzenie ściętej głowy. Marina. Chowanka od tak dawna się do niej nie odzywała, że z zaskoczenia spada z drabiny. Masz ofertę pracy. Upadek z paru metrów w tutejszym zwariowanym ciążeniu to nic. Wciąż ma sny o lataniu – jest w nich nakręcanym ptakiem krążącym po orbicie w mechanicznym modelu Układu Słonecznego, który wiruje w kamiennej klatce. – Biorę. W cateringu. – Może być w cateringu. Wszystko może być. Przegląda umowę. Nisko się wyceniła, a i tak oferta ledwo spełnia warunki. Będzie z tego powietrze-woda-węgiel-sieć i niewiele poza tym. Płatność jest z góry. Będzie jej potrzebny nowy strój, prosto z drukarni. I kąpiel w bani. Sama czuje, jak śmierdzą jej włosy. Aha, jeszcze bilet na pociąg. Za godzinę musi być na Dworcu Centralnym. Wymruguje podpis. Soczewka kontaktowa skanuje i przekazuje agencji wzorzec jej siatkówki. Chowańce nawiązują kontakt, na koncie lądują pieniądze. Radość taka, że aż boli. Magia i moc pieniędzy nie polegają na tym, co możesz sobie kupić, lecz na tym, kim pozwalają ci się stać. Pieniądz to wolność. – Bierz to – rozkazuje. – Przywróć normalne parametry. Duszność w płucach ustępuje od razu. Wydech jest przyjemnością. Wdech – rozkoszą. Marina rozkoszuje się aromatem Południka – elektryczności, prochu, ścieków i pleśni. A gdy dociera do punktu, w którym wdech powinien się kończyć, zostaje jeszcze miejsce. Zaciąga się głęboko. Tylko czasu mało. Żeby zdążyć na pociąg, trzeba będzie pojechać zachodnią windą 83, to jest jednak w przeciwnym kierunku niż Blake. Winda czy Blake? Decyzja nie wymaga namysłu. • • • Lucasinho znów się budzi. Próbuje usiąść, ból przewraca go z powrotem na łóżko. Boli, jakby wszystkie mięśnie w ciele oderwano od kości czy stawów i nasypano w to miejsce tłuczonego szkła. Leży na łóżku opatulony w ciśnieniową skórę, taką samą, jaką włożyłby na normalny, bezpieczny, zwykły spacer po powierzchni. Może poruszać ramionami, dłońmi. Palce wędrują po ciele, inwentaryzując. Mięśnie brzucha jak pancerz, uda napięte i wyrzeźbione, tyłek fantastyczny w dotyku. Ubolewa, że nie może dotknąć własnej skóry. Trzeba się dowiedzieć, czy jest w porządku. Jest znany z tego, że ma piękną skórę. – Gówniano się czuję. Nawet oczy mnie bolą. Dostaję jakieś dragi? Bezpośrednia stymulacja receptorów opioidowych w twojej istocie szarej okołowodociągowej, odzywa się głos w głowie. Mogę to regulować. – O, Jinji, wróciłeś! Kamerdynerski, wyrafinowany sposób wyrażania się jego chowańca jest nie do pomylenia. Chowańce unikają wieloznaczności. Dostrzega chib w dolnym prawym rogu pola widzenia. Cortowie nie muszą patrzeć na te cyferki, ale cieszy się, że je widzi. Czib mówi, że żyje, jest przytomny, konsumuje. – Gdzie ja jestem? Jesteś w ośrodku medycznym Sanafil w Południku, mówi Jinji. Przeniesiono cię z komory hiperbarycznej do skafandra uciskowego. Przeszedłeś serię farmakologicznych śpiączek. – Ile czasu? – Próbuje usiąść prosto. Ból rozdziera każdą kość i każdy staw. – Bo impreza?! Jest przesunięta. Zaraz masz zaplanowaną kolejną śpiączkę farmakologiczną. Wcześniej odwiedzi cię ojciec. Ze ścian wysuwają się białe przegubowe medyczne ramiona. – Zaraz, czekaj. Widziałem Flavię. Tak. Przyszła cię odwiedzić. – Nic mu nie mów. Nigdy nie rozumiał, czemu ojciec dokładnie w dzień jego szesnastych urodzin wygnał jego madrinhę, surogatkę, z Boa Vista. Za to wie, że jeśli Lucas Corta dowie się, że madrinha Flavia tu była, uderzy w nią z siłą stu złośliwości. Nie powiem, mówi Jinji. • • • Trzeci raz budzi się Lucasinho. W nogach łóżka stoi ojciec. Jest tak niski, drobny, ciemny i udręczony, jak jego starszy brat potężny i radosny. Upozowany i wyglansowany ołówkowy wąsik i broda idealnie przystrzyżone, nic więcej; idealny, ale ciągle kontrolujący, czy zachowuje tę doskonałość; ubrania, paznokcie, włosy, wszystko nieskazitelne. Zimny, taksujący człowiek. Nad jego lewym barkiem chowaniec Toquinho, zawiły kłębek nut i skomplikowanych akordów, od czasu do czasu rozwijających się w na wpół słyszalną gitarę szepczącą bossa novę. Lucas Corta klaszcze. Pięć dobitnych klaśnięć. – Gratuluję. Jesteś teraz Biegaczem. W rodzinie i poza nią wszyscy wiedzą, że Lucas Corta sam nigdy Biegu nie odbył. Ale powód jest tajemnicą, a Lucasinho słyszał, że ludzie, którzy w tym grzebią, ponoszą karę, i to dotkliwą. – Zespół intensywnej opieki medycznej, okulistyka, laryngologia, komora hiperbaryczna, wypożyczenie powłoki uciskowej, tlen… – wylicza ojciec. Lucasinho zeskakuje z łóżka. Medyczne boty zdjęły mu powłokę ciśnieniową. Wokół otwierają się białe ściany, automatyczne ramiona rozpościerają przed nim propozycje ubrań prosto z drukarki. – Przejazd z Południka do João de Deus… – To ja jestem w João de Deus? – Zaraz masz być na przyjęciu. Powitanie bohatera. Postaraj się. I spróbuj chociaż przez pięć minut nikomu fiuta nie wsadzać. Są wszyscy. Nawet Ariel udało się na trochę odkleić od Sądu Claviusa. Najpierw rzeczy najważniejsze. Metalowe ćwieki lądują w otworach w przemyślanych miejscach ciała – a każdy to symbol miłosnego zawodu. Jinji wyświetla mu własny obraz, żeby mógł uczesać loki do góry – morską falę lśniących grubych włosów w całej niskograwitacyjnej okazałości. Zabójcze kości policzkowe, a o brzuch można by tłuc kamienie. Jest wyższy od ojca. Cała jego generacja jest wyższa od swoich rodziców, drugiego pokolenia księżycowego. Przystojny jest, że szlag. – On przeżyje – mówi Lucas. – Kto? – Lucasinho waha się nad wyborem koszuli, decydując się w końcu na delikatny brązowy marglowy wzorek. – Kojo Asamoah. Ma oparzenia drugiego stopnia dwudziestu procent powierzchni ciała, popękane pęcherzyki płucne i naczynia krwionośne, zmiany w mózgu. No i palec u nogi. Nic mu nie będzie. W Boa Vista czeka cała delegacja Asamoah z podziękowaniami dla ciebie. Może będzie z nimi Abena Asamoah. Może będzie tak wdzięczna, że da mu się zerżnąć. Jasnobrązowe spodnie z dwucentymetrowymi mankietami i sześcioma zaszewkami. Zatrzaskuje klamrę paska. Skarpetki z pajęczego jedwabiu, dwukolorowe mokasyny. To impreza, więc wystarczy sportowa marynarka. Wybiera tweedową, maca kciukiem i palcem wskazującym kłujące włókna. Ze zwierząt, niedrukowane. Obłędnie drogi materiał. – Mogłeś zginąć. Wkładając marynarkę, Lucasinho zauważa znaczek w klapie: Dona Luna, patronka Księżycowych Biegów. I całego Księżyca: Pani Życia i Śmierci, Światła i Ciemności – jedna strona twarzy jak czarny anioł, druga to naga biała czaszka. Pani o dwóch twarzach. Pani Luna. – I co by rodzina wtedy zrobiła? Skąd ojciec wiedział, że wybierze marynarkę z tym znaczkiem w klapie? Ale wieszaki już chowają resztę ubrań w ścianach i dostrzega, że na każdej marynarce jest znaczek z Doną Luną. – Na twoim miejscu bym go zostawił. – Ale nie byłeś na moim miejscu – mówi Lucasinho. Jinji wyświetla mu końcowy efekt jego decyzji. Elegancko, ale nieoficjalnie, nonszalancko, lecz z klasą i zgodnie z aktualnymi trendami, a obowiązują teraz europejskie lata pięćdziesiąte XX wieku. Lucasinho Corta uwielbia stroje i elegancję. – Jestem gotowy na przyjęcie. • • • – Zatem pojedynek. Słowa Ariel Corty niosą się dobitnie po sali. Publiczność eksploduje. Pozwany krzyczy: tak nie można! Jego pełnomocnik grzmi o naruszeniu procedur. Aplikanci Ariel – teraz, odkąd zapadła decyzja o pojedynku, są także sekundantami – błagają, proszą, krzyczą, że to szaleństwo, że zaszczytnik Alayouma ją potnie. Publiczność w ławkach szaleje. Sądowi dziennikarze zapychają całe pasmo materiałami na żywo. Rutynowa porozwodowa ugoda w sprawie opieki nad dziećmi zamienia się w dramatyczny teatr. Ariel Corta jest czołową prawniczką od małżeństw, wiązania i rozwiązywania, w Południku, a więc i na całym Księżycu. Jej umowy nikah mają w szufladach członkowie każdego z Pięciu Smoków, wielkich księżycowych dynastii. Aranżuje małżeństwa, ustala rozwody, znajduje luki w opancerzonych tytanem nikah, negocjuje wykupy i ustala drakońskie alimenty. Sąd, publiczność, kibice, prasa i komentatorzy w sieciach społecznościowych, wszyscy mają niebotyczne oczekiwania co do sprawy Alyaoum kontra Filmus. I Ariel Corta nie rozczarowuje. Zsuwa rękawiczki. Strząsa buty. Zrzuca sukienkę od Diora. Staje przed Sądem Claviusa w półprzejrzystych legginsach do pół łydki i sportowym topie. Poklepuje po plecach swojego zaszczytnika Isholę. Barczysty, okrągłogłowy Joruba, uprzejmy człowiek i brutalny wojownik. Najlepsi do pojedynków sądowych są właśnie zieluniacy, nowi imigranci, wciąż dysponujący ziemską masą mięśniową. – Ishola, ja to załatwię. – Senhora, nie. – Nawet mnie nie tknie. Ariel podchodzi do trójki sędziów. – Czy Wysoki Sąd wyraża sprzeciw wobec mojego wyzwania? Sędzia Kuffuor i Ariel Corta mają długą wspólną historię, mentora i uczennicy. Pierwszego dnia na wydziale prawa powiedział jej, że prawo księżycowe opiera się na trzech filarach. Pierwszy: nie ma prawa karnego, jedynie cywilne – wszystko jest negocjowalne. Drugi: im mniej prawa, tym lepiej. Trzeci: sprytny ruch, zręczny postęp, niebotyczne ryzyko są równie pełnoprawnym narzędziem, jak logiczna argumentacja i umiejętność zadawania krzyżowych pytań. – Pani mecenas, dobrze pani wie, że to jest Sąd Claviusa. Wszystko można tu poddać próbie, łącznie z samym sądem. Ariel zaciska palce prawej dłoni i pochyla głowę przed sędziami. Odwraca się twarzą do zaszczytnika strony przeciwnej. Same mięśnie i blizny, weteran spraw rozstrzyganych w pojedynku sądowym, już ją zaprasza, żeby podeszła, żeby zeszła na arenę. – Zatem walka. Publiczność ryczy z radości. – Do pierwszej krwi! – woła Heraldo Muñoz, adwokat Alyaouma. – Nie ma mowy! – krzyczy Ariel Corta. – Na śmierć i życie albo wcale. Jej zespół, jej zaszczytnik zrywają się na nogi. Sędzia Nagai Rieko próbuje przekrzyczeć wrzawę. – Pani mecenas, ostrzegam panią, że… Ariel Corta stoi w pozie do walki, potężna i spokojna jak oko cyklonu głosów. Reprezentanci strony pozwanej naradzają się, głowy pochylone, co rusz strzelają ku niej oczyma i wracają do szybkiej, prowadzonej półgłosem dyskusji. – Za pozwoleniem Wysokiego Sądu. – Muñoz wstaje. – Pozwany wycofuje wniosek. Cała sala rozpraw nr 3 wstrzymuje oddech. – Zatem sąd orzeka na korzyść powoda – mówi sędzia Zhang. – Pozwanego obciążyć kosztami. Sąd eksploduje trzeci raz, tym razem jeszcze głośniej. Ariel syci się podziwem. Ustawia się tak, żeby kamery widziały ją ze wszystkich stron. Wyciąga z torebki długi smukły tytanowy waporyzator, rozciąga go na pełną długość, odpala, zaciąga się i wypuszcza cienką smużkę białej mgiełki. Narzuca żakiet na jedno ramię, wiesza buty na palcu i wychodzi z sądu w rynsztunku bojowym. Oklaski, twarze, unoszące się nad nimi chmury chowańców: chłonie to wszystko. Każdy proces to spektakl. • • • |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótko o książkach: Luna: Nów
— Miłosz Cybowski
Niepełnia Księżyca
— Przemysław Ciura
Nie tak wielki skok
— Dawid Kantor
Księżyc to za mało
— Beatrycze Nowicka
Pełnia oczekiwań nie spełnia
— Miłosz Cybowski
Ciemna strona Księżyca
— Dawid Kantor
Będziemy żyć w cyberpunku?
— Anna Kańtoch
Podróżować jest bosko
— Beatrycze Nowicka
Przeczytaj to jeszcze raz: Zgubić się i odnaleźć pod gwiazdami
— Beatrycze Nowicka
Radość czytania
— Beatrycze Nowicka
Esensja czyta: Luty 2013
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Telefon ze Stambułu
— Miłosz Cybowski
Cudzego nie znacie: Świat i rzeczywistość są względne
— Miłosz Cybowski
Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski