Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Gene Wolfe
‹Na wodach Błękitu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNa wodach Błękitu
Tytuł oryginalnyOn Blue′s Water
Data wydania2003
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
CyklKsięga Krótkiego Słońca
ISBN83-89004-52-6
Format378s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Na wodach Błękitu

Esensja.pl
Esensja.pl
Gene Wolfe
1 2 3 8 »
Zapraszamy do lektury pierwszego rozdziału powieści „Na wodach Błękitu” Gene Wolfe′a będącej pierwszym tomem trylogii „Księga Krótkiego Słońca”. Poznamy w niej historię podróży Roga (autora „Księgi Jedwabia” opisującej wydarzenia znane z „Księgi Długiego Słońca”) do miasta, z którego ma wystartować lądownik zmierzający do Whorla. Róg ma za zadanie odnaleźć tam caldé Jedwabia i skłonić do przybycia na Błękit w celu objęcia władzy w Nowym Virionie.

Gene Wolfe

Na wodach Błękitu

Zapraszamy do lektury pierwszego rozdziału powieści „Na wodach Błękitu” Gene Wolfe′a będącej pierwszym tomem trylogii „Księga Krótkiego Słońca”. Poznamy w niej historię podróży Roga (autora „Księgi Jedwabia” opisującej wydarzenia znane z „Księgi Długiego Słońca”) do miasta, z którego ma wystartować lądownik zmierzający do Whorla. Róg ma za zadanie odnaleźć tam caldé Jedwabia i skłonić do przybycia na Błękit w celu objęcia władzy w Nowym Virionie.

Gene Wolfe
‹Na wodach Błękitu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNa wodach Błękitu
Tytuł oryginalnyOn Blue′s Water
Data wydania2003
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
CyklKsięga Krótkiego Słońca
ISBN83-89004-52-6
Format378s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
1
Księga Roga
Ten stary piórnik, który zabrałem z Vironu, jest bez wartości. Zupełnie bez wartości. Można by cały dzień chodzić po bazarze i nie znaleźć żywej duszy, która dałaby za niego chociaż jedno świeże jajko. A jednak ma w sobie…
Wystarczy.
Tak, wystarczy. Dość tych bzdur.
W tej chwili znajdują się w nim tylko dwa pióra, gdyż trzecie wyjąłem. Te dwa były w piórniku, kiedy znalazłem go w zgliszczach naszego sklepu; trzecie – to, którym piszę – Oreb zgubił niedawno. Podniosłem je, schowałem do piórnika i zapomniałem, i o samym piórze, i o Orebie.
Jest też w piórniku nóż do ostrzenia piór i buteleczka czarnego atramentu (została go jeszcze ponad połowa). Teraz zanurzam w nim pióro i – widzisz? – moje pismo od razu staje się wyraźniejsze.
Chcę faktów. Potrzebuję ich jak powietrza. Niech Zieleń pochłonie fantazje!
Mam na imię Róg.
Takich piórników używają studenci w Vironie, gdzie się urodziłem, i także zapewne w wielu innych miastach. Wykonano go z grubej tektury oklejonej czarną skórą; ma mosiężny zawias ze stalową sprężynką i malutki zatrzask, też mosiężny. Sprzedawaliśmy je w naszym sklepie po sześć bitów, chociaż ojciec godził się i na cztery, jeśli kupiec się targował – a nabywcy tych piórników zawsze się targowali.
Nawet na trzy, jeśli przy okazji kupili coś jeszcze – powiedzmy, librę papieru do pisania.
Skóra jest mocno pościerana. Więcej faktów wkrótce, kiedy znów znajdę wolną chwilę. Rajya Mantri zaraz mnie złaja.

* * *
Przeglądam właśnie to, co napisałem wczoraj, i widzę, że zacząłem bez żadnego planu, bez wizji, nie mając zielonego pojęcia, co i po co to robię. Do wszystkiego w życiu tak się zabieram. Tak jakbym nie mógł jasno o czymś myśleć, dopóki nie zacznę tego robić. Najważniejszy jest początek – a potem najważniejsze staje się doprowadzenie sprawy do końca. Zwykle końcówka wychodzi mi gorzej od początku.
Wszystko jest w piórniku, trzeba tylko wyciągnąć atrament i ułożyć go w odpowiednie kształty. To wystarczy.
Gdybym nie znalazł tego starego piórnika w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się sklep mojego ojca, kto wie, może wciąż szukałbym Jedwabia?
Goniłbym za zjawą, która wymykała mi się na trzech whorlach.
Jest szansa, że Jedwab już jest tutaj, na Błękicie. Rozesłałem listy do Hanu i paru innych miast. Zobaczymy. Dochodzę do wniosku, że to duża wygoda, mieć posłańców na każde zawołanie.
Szukam więc, chociaż tutaj, w Gaonie, jestem jedyną osobą, która nie wie, gdzie go znaleźć. Poszukiwanie nie musi koniecznie się wiązać z przemieszczaniem. Myślałem – a raczej bezmyślnie zakładałem – że jest odwrotnie, i to chyba był mój pierwszy i zarazem największy błąd.
Kontynuuję zatem poszukiwania, wierny swej przysiędze. Wypytuję podróżnych i piszę nowe listy, odrzucając jedne fakty, dodając inne, obmyślając pochlebstwa i groźby, którymi mam nadzieję przekonać to czy tamto miasto do pomocy. Mój skryba z pewnością podejrzewa, że i w tej chwili piszę jeden z tych listów; spodziewa się, że będzie go musiał, biedaczysko, przepisać swoim ślicznym, ozdobnym charakterem pisma na cienko wyprawionej owczej skórze.
Przydałaby się nam tu papiernia. Wiem, co mówię.
Szkoda, że nie ma tu Oreba.
Teraz, kiedy już wiem, o co mi chodzi, mogę zaczynać – ale nie od początku. Zajęłoby to zbyt wiele czasu i papieru, że o atramencie nie wspomnę. Zacznę więc (kiedy już zacznę) od zdarzeń, które nastąpiły na dzień lub dwa przed tym, jak wypłynąłem slupem na morze.
Do jutra przemyślę sobie, jak najlepiej opowiedzieć zawiłą historię moich długich, lecz nieudanych poszukiwań patere Jedwabia – mojego ideału, augura naszego manteionu przy ulicy Słońca w Świętym Mieście Vironie w brzuchu Whorla.
W czasach mojej młodości.

* * *
Pamiętam, że główny wał się rozszczepił. Wyjmowałem go właśnie z łożysk, kiedy wpadł jeden z bliźniaków. Zdaje się, że to był Skóra.
– Statek! Statek płynie! Wielki statek!
Wytłumaczyłem mu, że pasażerowie będą zapewne chcieli kupić belę czy dwie i że matka może im je sprzedać, a ja nie jestem do tego potrzebny.
– Poza tym jest jeszcze Ścięgno.
Chcąc się go pozbyć, kazałem mu powiedzieć matce o statku. Kiedy wybiegł, wyjąłem ze schowka igłowiec i zatknąłem go za pas, pod zatłuszczoną tunikę.
Ścięgno dreptał ciężkim krokiem po plaży w tę i z powrotem, rozgniatając pod butami śliczne muszelki – fioletowe, różowe i białe. Spojrzał na mnie spode łba, kiedy kazałem mu przynieść ze slupa sprawną lunetę. Gdyby miał dość odwagi, sprzeciwiłby mi się. Przez dobre pół minuty mierzyliśmy się wzrokiem, a potem sobie poszedł. Myślałem, że zniknie na dobre, że wypłynie na morze w swojej łódeczce i przez tydzień czy miesiąc nie będę go widział. Prawdę mówiąc, bardziej zależało mi na tym niż na lunecie.
Statek, którym przypłynęli, rzeczywiście był spory; pamiętam, że naliczyłem co najmniej tuzin żagli: dwa kliwry, po trzy żagle na każdym z ogromnych masztów i sztaksle. Nigdy wcześniej nie widziałem statku na tyle dużego, żeby między jego masztami dało się rozpiąć sztaksle, więc dobrze go zapamiętałem.
Ścięgno przyniósł lunetę. Zapytałem, czy chce pierwszy popatrzeć, ale mnie wyśmiał. Każda próba uprzejmego potraktowania Ścięgna była z góry skazana na niepowodzenie i miałem ochotę kopnąć się w tyłek za moją propozycję. Uniosłem lunetę do oka. Byłem ciekaw, co robi Ścięgno, kiedy na niego nie patrzę.
Luneta była porządna, podobno z Dziury, gdzie mają dobrych żeglarzy i umieją szlifować soczewki (my w Nowym Vironie też byliśmy dobrymi żeglarzami – w każdym razie za takich się uważaliśmy – ale o produkcji soczewek nie mieliśmy pojęcia). Widziałem przez nią twarze stojących przy burcie ludzi; wszyscy patrzyli w stronę Zatoki Ogonowej, gdzie kierował się statek. Kadłub był biały nad linią wody i czarny poniżej – to też dobrze pamiętam. Tutaj, na Błękicie, morze jest srebrne – przynajmniej w miejscach, gdzie nie jest tak intensywnie niebieskie, że wydaje się, iż mogłoby zafarbować tkaninę. W niczym nie przypomina jeziora Limna, którego fale prawie zawsze były zielone.
Rzecz jasna dawno już przywykłem do srebrzysto-niebieskiego morza Błękitu. Pewnie tylko dlatego teraz o nim myślę, że tu, w Gaonie, jestem od niego tak daleko. Kiedy tak siedzę przy tym ozdobnym gaońskim stole, wydaje mi się jednak, że wtedy, w lunecie, było świeże i czyste, jakby magia czarno-białego statku sprawiła, że cały Błękit stał się dla mnie nowy. Może zresztą tak właśnie było, bo łodzie są magiczne: to żywe istoty, choć zbudowane z drewna i żelaza przez zwykłych ludzi, takich jak ja.
– Pewnie piraci – burknął sarkastycznie Ścięgno.
Spojrzałem na niego kątem oka. Wyjął długi nóż myśliwski ze stalową rękojeścią i kciukiem sprawdzał ostrze. Nie umiał jeszcze ostrzyć noża (Pokrzywa musiała to robić za niego), ale udawał, że potrafi. Przez chwilę zastanawiałem się, czy gdyby rzeczywiście na statku przybyli piraci, nie pchnąłby mnie tym nożem i nie spróbował do nich przystać. Potem znów spojrzałem przez lunetę i wśród ludzi na pokładzie dostrzegłem kobietę; zwróciłem też uwagę, że jednym z mężczyzn jest stary patere Remora. Powinienem tu nadmienić, że dobrze znałem tylko jego i Szpika.
Poza marynarzami Białozora, którzy obsługiwali statek, na pokładzie znajdowało się pięcioro pasażerów. Chyba powinienem ich tu wymienić i opisać, na wypadek gdyby Pokrzywa chciała pokazać moje dzieło innym. Wiem, kochanie, że spisałabyś się znacznie lepiej, nakreśliłabyś ciekawsze opisy, tak samo jak wtedy, gdy pracowaliśmy nad „Księgą Jedwabia”. Nigdy nie posiadłem tej umiejętności w takim stopniu jak Ty.
Nie wątpię też, że pamiętasz ich lepiej ode mnie.
Białozór jest otyły, ma ruchliwe oczka, szlachetną twarz i szopę brązowych, leciutko siwiejących włosów. Statek należał do niego. Ledwie zszedł na brzeg, dał nam to jasno do zrozumienia, pamiętasz?
Strup jest wysoki i przygarbiony. Ma pociągłą, smutną twarz i cedzi słowa przez zęby, przynajmniej dopóki coś go nie poruszy. Był w naszym lądowniku, tak samo jak Szpik i Remora.

* * *
Kobieta przybyła później, zapewne w lądowniku Białozora. Nazywa się Rozeta. Ma poczucie humoru, tak jak Ty; to u kobiety rzadkość. Wiem, że ją polubiłaś. Ja też. Mówiła o swoich farmach – musi ich więc mieć co najmniej dwie. Poza tym ma kompanię handlową.
1 2 3 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.