Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kim Harrison
‹Za garść amuletów›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZa garść amuletów
Tytuł oryginalnyA Fistful of Charms
Data wydania17 lutego 2017
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
CyklZapadlisko
ISBN978-83-7480-658-9
Format640s.
Cena39,99
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Za garść amuletów

Esensja.pl
Esensja.pl
Kim Harrison
« 1 2 3 4 5 »

Kim Harrison

Za garść amuletów

– Co? – zapytałam inteligentnie i zesztywniałam, bo okrąg łaków jakby się zacieśnił. Karen prychnęła, a ja poczułam ciepło na twarzy.
Pan Finley zmarszczył brwi, przez co uwydatniły się jego drobne zmarszczki.
– Jest pani samicą alfa Davida. Karen rzuca pani wyzwanie o pani pozycję. Trzeba wypełnić papiery. Jaki ma pani numer w watasze?
Otworzyłam usta. Tu nie chodziło o żadnych Rayów czy Wyjców. Owszem, byłam jedyną członkinią watahy Davida. Ale to był związek tylko na papierze, zawarty po to, żebym mogła opłacić moją wygórowaną składkę ubezpieczeniową bardzo małymi pieniędzmi, a David mógł zachować pracę i przeciwstawić się systemowi, nadal działając samotnie, bez partnera. Jako zaprzysięgły, odnoszący sukcesy samotnik nie chciał mieć prawdziwej watahy, ale zwolnienie samca alfa było niemal niemożliwe i dlatego poprosił mnie o założenie z nim watahy.
Zerknęłam na Karen, uśmiechniętą jak królowa Nilu, ciemną i egzotyczną jak egipska dziwka. Chciała stanąć do walki o moją pozycję?
– O, nie! – powiedziałam, a Karen prychnęła, uznawszy, że się boję. – Nie będę z nią walczyć! David nie chce mieć prawdziwej watahy!
– Na to wygląda – stwierdziła z pogardą Karen. – Występuję o uznanie mojej dominacji. Występuję o to przed ośmioma watahami.
W pomieszczeniu nie było już ośmiu samców alfa, ale pomyślałam, że tych pięciu, którzy zostali, wystarczy aż nadto, by wymusić przeprowadzenie procedury.
Pan Finley opuścił rękę, w której trzymał dokumenty.
– Czy ktoś ma katalog? Ona nie zna swojego numeru.
– Ja mam – odezwała się jedna z kobiet; przesunęła torebkę na przód i wyjęła z niej coś w rodzaju notesu na adresy. – Nowe wydanie – dodała i otworzyła go.
– To nic osobistego – rzekł pan Finley. – Pani samiec alfa stał się tematem rozmów przy automacie z chłodzoną wodą, a to jest najprostszy sposób na sprowadzenie Davida na prostą drogę i położenie kresu niepokojącym pogłoskom, jakie do mnie docierają. Jako świadków zaprosiłem głównych akcjonariuszy firmy. – Uśmiechnął się obojętnie. – To będzie prawnie obowiązujące.
– To są bzdury! – powiedziałam jadowicie, a otaczające mnie łaki albo zachichotały, albo wstrzymały oddech.
Zacisnęłam usta i zerknęłam na moją torbę z pistoletem na kulki leżącą w połowie pomieszczenia. Dotknęłam krzyża, szukając moich nieistniejących kajdanek, które zniknęły dawno temu razem z wypłatami z ISB. Boże, ależ mi brakowało tych bransoletek.
– Mam – powiedziała kobieta, nie podnosząc głowy. – Rachel Morgan. O-C(H) 93AF.
– Jest pani zarejestrowana w Cincinnati? – zapytał niepotrzebnie szef Davida, zapisując numer. Następnie złożył papiery i popatrzył mi w oczy. – David nie jest pierwszą osobą, która zakłada watahę z kimś, kto nie jest łakiem – powiedział w końcu. – Jest natomiast pierwszą osobą w tej firmie, która robi to wyłącznie po to, by zachować pracę. To nie jest dobry kierunek.
– Wybiera wyzywający – rzekła Karen i sięgnęła do paska sukienki. – Przemieniam się pierwsza.
Szef Davida wyłączył długopis.
– A więc zaczynajmy.
Ktoś chwycił mnie za ramiona i zamarłam na trzy uderzenia serca. Wybiera wyzywający, akurat. Miałam pięć minut na pokonanie jej podczas przemiany, bo inaczej przegram.
W milczeniu obróciłam się i przetoczyłam po podłodze. Kiedy kopniakiem zbiłam z nóg tego, kto mnie trzymał, usłyszałam kilka okrzyków. A potem ktoś na mnie padł i wycisnął mi powietrze z płuc. Poczułam bolesną falę adrenaliny. Ktoś przytrzymywał mi nogi. Ktoś inny wciskał mi głowę w sklejkę pokrytą gipsowym pyłem.
Nie zabiją mnie, pomyślałam, wypluwając włosy z ust i usiłując porządnie zaczerpnąć tchu. To jakiś idiotyczny rytuał łaków związany z dominacją i nie zabiją mnie.
Tak sobie mówiłam, ale trudno było o tym przekonać moje drżące mięśnie.
Przez puste ostatnie piętro budynku przetoczyło się ciche, o wiele za głębokie warknięcie i trzej trzymający mnie mężczyźni puścili mnie.
Co, u diabła? – pomyślałam i zerwałam się na nogi, a potem wytrzeszczyłam oczy. Karen się przemieniła. Przemieniła się równo w pół minuty!
– Jak… – wyjąkałam z niedowierzaniem.
Karen była potężną wilczycą. Jako osoba była drobna, ważyła może pięćdziesiąt pięć kilogramów. Ale kiedy zmieni się te same pięćdziesiąt pięć kilogramów w warczące zwierzę, otrzymuje się wilka wielkości kuca. Cholera.
Z jej pyska wydobywał się pełen niezadowolenia warkot, a wargi odsłoniły zęby w wyrazie ostrzeżenia starszym niż świat. Była pokryta jedwabistym futrem przypominającym jej czarne włosy; tylko uszy miała obwiedzione białą sierścią. Za kręgiem mężczyzn leżało na podłodze ze sklejki jej ubranie. Na otaczających mnie twarzach malowała się powaga. To nie była uliczna bójka, lecz poważne wydarzenie, którego wynik miał być tak wiążący, jak dokument prawny.
Łaki się cofały, powiększając krąg. Jasna cholera.
Pan Finley uśmiechnął się znacząco; przeniosłam wzrok z niego na łaki w ich pięknych ubraniach i butach po pięćset dolarów. Z mocnym biciem serca coś do mnie dotarło. Znalazłam się po uszy w gównie – związali się w krąg.
Ze strachem przyjęłam pozycję do walki. Kiedy łaki wiązały się ze sobą poza swoimi zwykłymi watahami, działy się dziwne rzeczy. Widziałam to kiedyś raz na meczu Wyjców, kiedy kilka osobników alfa zjednoczyło się, by wesprzeć kontuzjowanego zawodnika i przejąć jego ból, żeby mógł grać dalej i zwyciężyć. To było nielegalne, lecz straszliwie trudne do wykrycia, ponieważ znalezienie winnych na olbrzymim stadionie było niemal niemożliwe. Efekt był krótkotrwały, ponieważ łaki, a zwłaszcza osobniki alfa, nie mogły długo działać razem pod czyimś kierunkiem. Potrafiły jednak utrzymać więź wystarczająco długo, żeby Karen mogła mnie porządnie poharatać.
Mocno rozstawiłam nogi i poczułam, że pocą mi się dłonie. To nie w porządku, do diabła! Odebrali mi magię, więc będę mogła jedynie usiłować odpierać jej ataki, ale ona nic nie będzie czuła! Byłam ugotowana. Byłam karmą dla psów. Rano naprawdę będę obolała. Ale nie zamierzałam ulec bez walki.
Karen położyła uszy. To było jedyne ostrzeżenie.
Instynkt pokonał wyszkolenie i kiedy rzuciła się na mnie, cofnęłam się. Kłapnęła zębami w miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się moja twarz, ale poczułam jej łapy na piersi i obie runęłyśmy na podłogę. Stęknęłam. Jej oddech buchnął mi w twarz, więc uderzyłam ją kolanami, usiłując pozbawić tchu. Zaskowyczała zaskoczona i rzuciła się do tyłu, orając mój bok tępymi pazurami.
Nie wstawałam, tylko przetoczyłam się na kolana, żeby nie mogła mnie znów przewrócić. Skoczyła drugi raz.
Krzyknęłam i wyciągnęłam przed siebie sztywno wyprostowane ręce. Kiedy moja pięść znalazła się w jej pysku, wpadłam w panikę. Łapami wielkości moich rąk gorączkowo odepchnęła się ode mnie, a ja upadłam w tył. Miałam szczęście, że nie odwróciła głowy i nie wyszarpnęła mi z ręki kawałka mięsa. I tak krwawiłam z paskudnego rozcięcia.
Kaszel wstrząsający ciałem Karen przeszedł w agresywny warkot.
– Co jest, babciu? – wydyszałam, odrzucając do tyłu warkocz, żeby mi nie przeszkadzał. – Nie możesz przełknąć Czerwonego Kapturka?
Rzuciła się na mnie ze stulonymi uszami, zjeżoną sierścią i odsłoniętymi zębami.
Dobra. Może nie była to najlepsza odzywka. Karen uderzyła we mnie jak otwierane drzwi, od czego zachwiałam się w tył i poleciałam na podłogę. Zębami objęła moją szyję i zaczęła mnie dusić. Chwyciłam przytrzymującą mnie łapę i wbiłam w nią paznokcie. Karen mocniej zacisnęła zęby; wstrzymałam oddech.
Zwinęłam dłoń w pięść i zadałam jej dwa ciosy w żebra. Poderwałam kolano i też w coś trafiłam. W ustach miałam jedwabiste włosy. Sięgnęłam w górę i pociągnęłam ją za ucho. Zęby Karen odcięły mi dopływ powietrza. Pociemniało mi w oczach. Wpadłam w panikę i sięgnęłam do jej oczu.
Myśląc tylko o przeżyciu, wbiłam paznokcie w powieki wilczycy. To poczuła, zaskowytała i odskoczyła ode mnie. Wciągnęłam chrapliwie powietrze i podparłam się na łokciu. Drugą ręką dotknęłam szyi. Była wilgotna od krwi.
– To nieuczciwe! – wrzasnęłam z wściekłością i zerwałam się na nogi.
Krwawiły mi kostki u rąk, bolał mnie bok, a adrenalina i strach sprawiały, że cała się trzęsłam. Widziałam podekscytowanie pana Finleya – czułam coraz mocniejszy zapach piżma. Wszystkich podniecała okazja zobaczenia, jak ktoś z nich „legalnie” rozszarpuje człowieka.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Czarownica wraca
— Magdalena Kubasiewicz

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Dłużyzny były? Były.
— Anna Kańtoch

Po pomidorowej zagładzie
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.