Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ian Tregillis
‹Wyzwolenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWyzwolenie
Tytuł oryginalnyThe Liberation
Data wydania13 września 2017
Autor
PrzekładBartosz Czartoryski
Wydawca Sine Qua Non
CyklWojny alchemiczne
SeriaSQN Imaginatio
ISBN978-83-65836-39-7
Format432s. 135×210mm
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wyzwolenie

Esensja.pl
Esensja.pl
Ian Tregillis
1 2 »
Prezentujemy fragment powieści Iana Tregillisa „Wyzwolenie”. Książka będąca trzecim tomem cyklu „Wojny alchemiczne” ukaże się nakładem wydawnictwa Sine Qua Non.

Ian Tregillis

Wyzwolenie

Prezentujemy fragment powieści Iana Tregillisa „Wyzwolenie”. Książka będąca trzecim tomem cyklu „Wojny alchemiczne” ukaże się nakładem wydawnictwa Sine Qua Non.

Ian Tregillis
‹Wyzwolenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWyzwolenie
Tytuł oryginalnyThe Liberation
Data wydania13 września 2017
Autor
PrzekładBartosz Czartoryski
Wydawca Sine Qua Non
CyklWojny alchemiczne
SeriaSQN Imaginatio
ISBN978-83-65836-39-7
Format432s. 135×210mm
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
ROZDZIAŁ 1
Przeklęte statki z Nowego Świata przypłynęły zaledwie po tygodniu od jej przybycia do ukochanych Prowincji Centralnych. Ale tego poranka, poranka, kiedy skończył się świat, Anastazja Bell nie zaprzątała sobie głowy myślami o Nowych Niderlandach, Nowej Francji, wolnej woli czy nawet Świętej Gildii Horologicznej i Alchemicznej. Nie mogła się doczekać, aż zdejmą jej gips i nareszcie będzie się mogła przespacerować – a raczej pokuśtykać – z pomocą pielęgniarki przez ogrody zimowe. Nie były one co prawda jej ulubionym skrawkiem haskiej zieleni, ale przynajmniej nie śmierdziały szpitalnymi środkami antyseptycznymi i zawartością basenów. No i nareszcie spotka się z Rebeką, istotą piękniejszą niż jakikolwiek kwiat.
Przebudziła się jeszcze przed świtem, pobudzona wyczekiwaniem. Pogańskie godziny spędziła na obserwacji księżyca, który znikał za horyzontem niczym zestrzelony powietrzny okręt. Schował się za strzelistą wieżyczką wiekowego kościoła Świętego Jakuba, podczas gdy słońce pomazało różem białą jak kość kopułę starego ratusza. Obie budowle pamiętały jeszcze czasy sprzed Het Wonderjaar, Cudownego Roku Christiaana Huygensa. Zbudowano je na samym początku siedemnastego wieku, u progu holenderskiej Złotej Ery, która trwała nieprzerwanie przez kolejne stulecia, aż po dziś dzień. Kilometr dalej na północny zachód z dokładnością metronomu mrugała do Anastazji latarnia morska Scheveningen.
Miasto, jak się już zdążyła przekonać, było nocą spokojne, ale nigdy całkowicie nie cichło i nie zamierało. Jak każda metropolia Prowincji Centralnych, również i Haga rozbrzmiewała po zmroku echem tykającego szczebiotu metalowych ciał, kiedy klakierzy ładowali i rozładowywali wozy, zamiatali ulice, dostarczali pakunki, przygotowywali swoim panom śniadania i łatali im kalesony, donosili pijanych do domu, nadzorowali przecinającą całe miasto sieć korytarzy przeciwpowodziowych i pomp, ciągnęli fracht kanałami holowniczymi i robili wszystko to, co nakazywały im geas. Haga nie zasypiała, bo nie zasypiali mechaniczni. Podczas spędzanych samotnie porannych godzin Anastazja uzmysłowiła sobie, że wszystko, co w tym mieście ruchome, oblekają stal i alchemiczny mosiądz. Jakby ludzie zniknęli i ulice wzięły we władanie ich wynalazki.
Metalowe stopy zadźwięczały na wyłożonej parkietem podłodze. Maszyna poruszała się po ciemnym pokoju z kocią gracją. Prawdopodobnie podczas swojego obchodu ujrzała w źrenicach Anastazji odbicie księżycowego światła. Tykanie mechanizmu klakiera rozchodziło się echem w ciemności i przypominało, jeśli porównać je z cichą krzątaniną, koncert orkiestry dętej. Osobliwy tembr drgań sugerował, że alchemiczne stopy były przestarzałe, a model ten wykuto pewnie jeszcze w połowie osiemnastego wieku. Anastazja pamiętała, że używano wtedy rzadkiego, ciemnego brązu korynckiego, lecz nie mogła odwrócić głowy i sprawdzić, czy światło pada na zbrązowiałą patynę; zbytnio ciążyła jej nuda.
Klakier zapytał piskliwym, świszczącym szeptem:
– Pokornie proszę o wybaczenie, że przeszkadzam, lecz spostrzegłem, że pani nie śpi. Czyżby coś pani doskwierało? Zawołać medyka?
Przez zabandażowaną głowę Anastazji przeszedł piekący ból. Zacisnęła palce. Zaswędziały ją, jakby się delikatnie sparzyła. Gdyby mogła poruszyć ręką, niechybnie włożyłaby je sobie do ust.
– Nie. Daj mi spokój.
Maszyna odpowiedziała synkopowym chrzęstem mechanizmu zegarowego, umieszczając świeżo wydane polecenie pomiędzy innymi geas kontrolującymi jej zachowania. Podstawową funkcją klakiera była opieka nad pacjentami szpitala, co dawało mu podstawę nawet do zignorowania niektórych komend wydawanych przez bardziej upartych pensjonariuszy, jeśli zależało od tego ich zdrowie. Lecz Anastazja nie była zwyczajną pacjentką.
– Oczywiście, proszę pani – powiedział klakier i odszedł, nie kłopocząc się nawet zadaniem zwyczajowego pytania o poprawienie poduszek pod głową.
Kiedy Anastazja nie patrzyła na miasto lub księżyc, sprawdzała upływający czas, wyczekując przyjścia doktora Riordana rozpoczynającego poranny obchód, albo zamartwiała się, że brak snu przytępi jej umysł i zawiesi pod powiekami ciemne wory. Niepokój ten z kolei tym bardziej nie dawał jej zasnąć. Nie mogła się doczekać spotkania z Rebeką. Jakże złośliwy byłby los, gdyby przyszła, a ona wyglądałaby jak brzydal. Chciała wykluć się ze swojego gipsowego kokonu piękna i bystra.
Zaburczało jej w brzuchu. Wiedziała, że nie dostanie posiłku aż do zdjęcia gipsu, póki nie okaże się, czy nie będzie trzeba znowu naszpikować jej lekami przeciwbólowymi. Nie skrzywiła się jednak ani nie mruknęła.
Może po drodze uda im się zajść do piekarni. Anastazja nie jadła porządnego banketstaaf, odkąd obowiązki wywiały ją aż do Nowego Świata.
Nareszcie, kiedy wydało jej się, że minęło już tyle czasu, że księżyc raz jeszcze zdążył wzejść, a potem znowu się skryć, Rebeka weszła do sali, pchając wózek. Biel jej uniformu lśniła w porannym słońcu, każdą fałdkę i szew starannie wyprasowała, a złote pukle pieczołowicie upchnęła pod wykrochmalony czepek. Zatrzymała się tuż za progiem. Twarz kobiety wyrażała obojętność. Jej oczy napotkały spojrzenie Anastazji i na lewe oko pielęgniarki opadł pojedynczy kosmyk. Dyndał tak tuż przy kąciku jak serpentyna.
Uwięzione w gipsowym pancerzu nogi Anastazji spłynęły potem jak wosk z roztopionej świecy.
– Przeklęta kokietka – rzuciła bezgłośnie.
– Dzień dobry, Anastazjo. – Przyszedł i doktor Riordan.
Na prośbę Anastazji zwracał się do niej nieformalnie, choć z początku pomijał formę grzecznościową z wyraźnym skrępowaniem, jakby się spodziewał, że wyskoczy na niego zza rogu stado Nakręcaczy.
– Dzień dobry, doktorze.
Rebeka szybko poprawiła niesforny kosmyk, podczas gdy lekarz ściągnął z haczyka przy łóżku historię choroby Anastazji i po krótkich oględzinach pokręcił głową.
– Nie przestaje mnie zadziwiać, jak udało ci się przeżyć, a co dopiero wyzdrowieć.
Kontuzje wymagające użycia alchemicznych bandaży zdarzały się w Prowincjach Centralnych stosunkowo rzadko. Anastazja była prawdopodobnie pierwszą pacjentką tego szpitala wymagającą leczenia tą przełomową techniką medyczną.
– Siostro, proszę nieco unieść ten gips.
Rebeka, stojąca za plecami lekarza, sięgnęła po wystające ze ściany haki. Anastazja aż zazgrzytała zębami. Do haków przymocowano linki tworzące system dźwigni połączony z łupkami gipsu założonego na jej kończyny (z tego, czego się dowiedziała od medyka okrętowego, gdy znaleźli ją myśliwi, nogi miała tak potrzaskane, że trzeszczały jak potłuczona porcelana). Ale to nie one bolały ją podczas operacji, a nadwyrężone żebra. Znaki umieszczone na gipsie i bandażach przyśpieszały proces leczenia, lecz na ból nie mogły nic zaradzić. Alchemia okazywała się przydatna, owszem, lecz nie miała sumienia. Każdy zegarmistrz był tego świadom.
Jej szybki powrót do zdrowia zaskoczyłby Riordana pewnie jeszcze bardziej, gdyby lekarz znał prawdę o tym, co przeszła, lecz jego pacjentka nie miała zamiaru puścić pary z ust. W szpitalu nie mogli się dowiedzieć, że została stratowana przez Nakręcacza. Dość, że musiała uśmiercić myśliwych, którzy znaleźli ją na zgliszczach zdemolowanej siedziby Gildii, zmarłaby bowiem niechybnie z wyziębienia, nie mogąc polegać na ich współczuciu i bystrości umysłu. Rejon doliny Rzeki Północnej był po stokroć zimniejszy niż umiarkowane Prowincje Centralne. Myśliwi zobaczyli jednak nie tylko dotkliwe rany Anastazji i ledwie funkcjonującego Nakręcacza próbującego utrzymać ją przy życiu, ale i cały obraz zniszczeń, co niechybnie pozwoliłoby im poskładać całą tę historię do kupy. Pechowe z nich dranie. Medyka okrętowego również dopadł nieubłagany los i na skutek nieszczęśliwego wypadku wypadł za burtę, po czym zniknął pod powierzchnią lodowatego Północnego Atlantyku niedługo po tym, jak wymsknęła mu się niewinna uwaga, że siniec na piersi Anastazji przypomina odbite kopyto. Mord ten przyjęła ze szczególną goryczą. Morska przeprawa była dla niej istnym koszmarem, każdy ruch i przechył statku zdawały się na nowo gruchotać jej kości, a na domiar złego musiała się wysilić, żeby zawiesić na moment metageas mechanicznego tragarza niepozwalające mu narazić na bezpieczeństwo żadnego człowieka. Sprytna francuska agentka, zanim pozostawiła ją na pewną śmierć na mrozie, skradła naszyjnik, który udowadniał afiliację Anastazji z Nadleśnictwem.
Posłała uśmiech stojącej za plecami lekarza pielęgniarce, a ta natychmiast go odwzajemniła, rozpromieniając się na całej twarzy, kąciki ust Rebeki podniosły się do samych oczu, formując niewielkie dołeczki. Praca Anastazji wymagała od niej umiejętności rozpoznawania ludzkich intencji, odróżniania fałszu od szczerości. Było to męczące i niekiedy nieprzyjemne, czasem hałaśliwe, czasem śmierdzące, często też zostawiało po sobie niemały rozgardiasz. Cóż to dla niej była za radość, że prawdę przekazywaną jej przez serce kobieta ta miała wypisaną na licu.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Mechaniczna dusza
— Magdalena Kubasiewicz

Zardzewiałe tryby
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.