Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tomasz Pacyński
‹Wrzesień›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWrzesień
Data wydanialistopad 2002
Autor
Wydawca RUNA
ISBN83-917904-2-8
Format291s. 125x185mm
Cena23,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wrzesień

Esensja.pl
Esensja.pl
Tomasz Pacyński
Przedstawiamy fragment powieści Tomasza Pacyńskiego „Wrzesień”, wydanej niedawno przez Runę.

Tomasz Pacyński

Wrzesień

Przedstawiamy fragment powieści Tomasza Pacyńskiego „Wrzesień”, wydanej niedawno przez Runę.

Tomasz Pacyński
‹Wrzesień›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWrzesień
Data wydanialistopad 2002
Autor
Wydawca RUNA
ISBN83-917904-2-8
Format291s. 125x185mm
Cena23,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Fragment
Szerokie opony hummerów zachrzęściły po prowizorycznej drewnianej nawierzchni. Po tej stronie panował swojski, rosyjski bałagan, ale na amerykańskim brzegu ustawiono regularny posterunek graniczny. Pomalowany w maskujące barwy kontener mieszkalny, błyszczący świeżą bielą i czerwienią szlaban, obok, w wiklinach, okopany bradley. Stanowisko kaemu, obłożone workami z piaskiem.
Z prowadzącego hummera wychylił się żandarm, machnął wartownikowi przed nosem przepustką. Żołnierz ani drgnął, ponuro popatrując spod okapu hełmu.
Konwój przyspieszył. Irlandzki sierżant poczuł się pewniej, odwrócił się nawet, mierząc więźnia wzrokiem, z którego bez trudu dawało się wyczytać mściwy triumf. Wagner nie opuścił wzroku, jedynie zaklął. Żandarm zmrużył oczy.
Jechali szybciej. Po tej stronie Bugu droga była pusta, Amerykanie nie podciągali wojsk tak blisko granicy. Mieli znacznie większy teren do kontrolowania, a główne siły przerzucali właśnie na Bliski Wschód. Według oficjalnych informacji mogli też liczyć na wsparcie marionetkowego rządu. Tu wciąż była Polska, żałośnie okrojona z jednej strony przez przyłączone do Republiki Federalnej landy, z drugiej - przez strefę rosyjską. Ale Amerykanie stanowili tylko siły pokojowe, mające ustrzec mniejszości przed czystkami etnicznymi. Chyba murzyńskie, bo innych mniejszości nie było. Nawet Wietnamczycy gromadnie przenieśli się do Wielkopolski, dzisiejszego Warthelandu.
Kaemy celowały nieszkodliwie w niebo. Żołnierz w prowadzącym hummerze zniknął z pola widzenia, kryjąc się przed zimnym wiatrem za osłoną wysokiej burty. Żandarm ponownie odwrócił się i zmierzył więźnia wzrokiem. Niedługo lasek, znał tę drogę.
Pierwszy wóz zwolnił. Dojechali do rozwalonego mostku nad niewielkim, zarośniętym rzęsą i grążelami starorzeczem, które można było bez trudu objechać. Ale most to most, sztuka się liczy, ten też trafił do rejestru celów, dostał swoją naprowadzaną laserem bombę. Zważywszy na jego wartość i znaczenie, był to niewątpliwie kiepski interes dla US Air Force.
Hummer zakołysał się, zjeżdżając z nasypu na usypany przez buldożery objazd. Lufa boleśnie szturchnęła w żebra. Biorąc pod uwagę przewidywaną długość życia, Wagner rozważał przez chwilę możliwość zdzielenia siedzącego obok żandarma łbem, skoro ręce miał skute. Nie zdążył.
Prowadzący hummvee zamienił się w kulę ognia. Jak na zwolnionym filmie z pęczniejącej kuli wystrzelił długi jęzor kumulacyjnego strumienia. Granatnik przeciwpancerny, zdążył pomyśleć Wagner, i to duży kaliber, nie RPG, raczej Carl Gustav. Widocznie trochę zostało, nie wszystkie zrobiły dziury w pancerzach abramsów, schwartzkopfów i leopardów.
Dopiero teraz dotarła fala wybuchu, wdusiła przednią szybę, zasypując wszystkich gradem szklanych odłamków. Hummer zahamował gwałtownie, kierowca wyprostował się, podrygując w takt trafień. Skulony sierżant zniknął za oparciem siedzenia w nadziei, że przed ogniem z przodu osłoni go blok silnika. Nie bacząc na wciskającą się pod żebra lufę, Wagner rzucił się z całej siły na drzwi, modląc się, by nie były zablokowane. I żeby ten gnojek nie zdążył nacisnąć na spust.
Nie były. Wypadając na zewnątrz, zrozumiał, że nie musi obawiać się wciśniętej pod żebra szesnastki. W ułamku sekundy dostrzegł martwiejące oczy młodego żandarma, czarną dziurkę tuż pod daszkiem czapki. Miał szczęście. Po trafieniu w mózg człowiek nie naciska spustu w ostatnim skurczu, takie trafienie wyłącza układ nerwowy.
Upadł źle, przeszkodziły skute z tyłu ręce. Uderzył mocno głową o ziemię, na szczęście miękką, nieubitą jeszcze oponami. Zobaczył, jak drugi hummer staje w płomieniach, a żołnierz przy kaemie wypuszcza ostatnią serię w niebo.
Poczuł tępe uderzenie w bark, które go podrzuciło, padł twarzą w piach, pod powiekami miał obraz przygiętych sylwetek, biegnących od strony starorzecza, z wierzbowych zarośli.
Wiedział, że oberwał, nie czuł jednak bólu. Czas przyspieszył, słyszał trzaski eksplodującej w płonących wozach amunicji, coś wryło się w grunt tuż przy jego głowie. Wreszcie kanonada zaczęła przycichać.
Leżał na wpół uduszony, z ustami i nosem pełnymi wilgotnego piachu. Poczuł wreszcie, jak ktoś kopie go w biodro, szarpie za ramię, odwraca na plecy. Krzyknął, plując piaskiem. Zabolało.
Otworzył oczy, i natychmiast je zamknął, gdy tuż przed nimi ujrzał lufę, z charakterystyczną rurą gazową. Kałach.
– Zostaw! - usłyszał dziewczęcy głos.
Znów otworzył oczy.
Stojący nad nim człowiek odziany był w plamisty kombinezon Specnazu. Nie był jednak Rosjaninem. Na głowie miał polski hełm aramidowy, z przypiętym do płóciennego pokrowca skrawkiem powiewającego luźno rudego futerka. Oporządzenie miał amerykańskie, ale ładownice rosyjskie.
Spod hełmu opadały na ramiona długie włosy.
– Przecież widzę - mruknął niechętnie tajemniczy osobnik, młody chłopak, jak zauważył Wagner. Mruknął dosyć głośno, ponieważ słyszał go przez huk dogasających już płomieni.
– Ma szczęście - dodał. - Jakby nie leżał na pysku, nie zobaczyłbym tych skutych łap. A tak…
– Skoro podpadł empikom, może być w porządku… - Dziewczyna podeszła bliżej, rozglądając się czujnie.
– A może podpieprzył forsę koledze? Albo zastrzelił kogoś, nieostrożnie, przy świadkach, i trzeba było go zamknąć? Pies go trącał, niech z nim robią, co chcą… Hej ty, motherfucker! Umiesz mówić? Can you speak?
Dziewczyna pochyliła się nad nim tak nisko, że poczuł na twarzy nanizane na rzemyk, drewniane paciorki jej naszyjnika. Nie miała hełmu, tylko furażerkę niemieckiego czołgisty z przyczepionym… To wiewiórczy ogon, zauważył Wagner ze zdumieniem. Gdy się pochyliła, opadł jej na twarz. Odgarnęła go niecierpliwym ruchem.
– Stary już - stwierdziła. - Pewnie kradł zaopatrzenie, wygląda na pierdołę tyłową. Motherfucker! - dorzuciła.
Wypluł resztki piasku, obracając w ustach obolały, przygryziony język.
– Odpierdol się od mojej mamusi, laseczko - powiedział niewyraźnie, patrząc, jak oczy dziewczyny rozszerzają się ze zdziwienia.
Jej kompan pochylił się, pomógł mu wstać. Wagner skrzywił się z bólu.
– A ty zawsze strzelasz jak dupa, Korin. - Kolejny dziewczęcy głos. Nie, raczej kobiecy, była starsza. Trzymała szesnastkę z podwieszonym granatnikiem, na piersi taśmę z nabojami 40 mm. I naturalnie wiewiórczy ogon, który powiewał dumnie z boku hełmu, tym razem niemieckiego.
– Z pięciu metrów nie trafiłeś, widziałam. - Zwróciła się do skutego więźnia: - Ale pan chyba nie ma pretensji.
– Nie… - zaczął Wagner, nadal nie rozumiejąc, co się wokół niego dzieje. Przerwał mu wrzask.
Z rozbitego hummera, jedynego, który nie płonął, wywlekano właśnie irlandzkiego sierżanta, jakimś cudem nawet niedraśniętego. Jak kot czepiał się drzwi i karoserii, rozcinając dłonie na poszarpanej pociskami blasze. Nie miał szans, wywlekających było czterech, i chociaż sobie wzajemnie przeszkadzali, szybko dali mu radę. Uderzenie kolbą powaliło Irlandczyka na kolana, w dogasającej łunie pożaru widać było jego pobladłą, spoconą twarz i przepełnione obłędnym strachem oczy. Ci, którzy wywlekli go z samochodu, odstąpili o kilka kroków i unieśli broń. Żandarm coś krzyczał, po twarzy spływały mu łzy. Wagner chciał do niego podejść, ale ktoś chwycił go za przestrzelone ramię.
Pociemniało mu w oczach. Zanim odzyskał wzrok, spodziewał się w każdej chwili trzasku salwy. Nie chciał go usłyszeć. Sierżant był niewątpliwie sukinsynem, ale coś wzdragało się w nim przed mordowaniem bezbronnych.
Nie usłyszał strzałów. Gdy wróciła mu zdolność widzenia, sierżant MP ciągle jeszcze klęczał. Nie krzyczał już, nie błagał, tylko oczy błyszczały mu przerażeniem.
Jedna z sylwetek wykonała szybki, niemal taneczny ruch. Błysnęła zakrzywiona klinga, odbijając blask ognia. Coś potoczyło się po ziemi, bezgłowy korpus osunął się, chlustając krwią z przeciętych arterii, zakrzywione palce przez chwilę darły ziemię. Krótko, zaraz znieruchomiały.
– Tak trzeba - usłyszał Wagner, czując skurcz ściągający mu twarz.
Popatrzył w bok. Starsza dziewczyna wpatrywała się w znieruchomiałe ciało pozbawionym wyrazu wzrokiem, w jej oczach odbijały się pełgające płomienie.
– Tak trzeba - powtórzyła po chwili. - Wkrótce zrozumiesz.
Poczuł, że zaraz upadnie. Podtrzymał go pechowy strzelec.
– Przepraszam, stary - mruknął mu do ucha. - Po raz pierwszy cieszę się, że nie trafiłem…
Wagner zebrał się w sobie. Popatrzył po otaczających go… żołnierzach? Nie wyglądali na żołnierzy.
Podszedł ten, który ściął jeńca. Wysoki, dużo starszy od innych. Chyba w moim wieku, pomyślał Wagner. Pewnie dowódca.
Rzeczywiście. Stojący obok wyprężyli się ledwo dostrzegalnie.
– No, co jest? Nie gapić się, spierdalamy stąd…
Mimo zimna miał rozpiętą polską kurtkę mundurową, nałożoną na czarną koszulkę z trupią czaszką i napisem Black Sabbath - European Tour 2002. Ostrze zakrzywionego miecza wycierał białą szmatką.
To katana, spostrzegł Wagner, autentyczna katana. Pewnie podpieprzył z jakiegoś muzeum, żadna podróbka. Dopiero teraz uświadomił sobie, że pozostali także są uzbrojeni w broń białą. Młoda dziewczyna w furażerce miała na plecach przytroczoną kawaleryjską szablę, Korin, pechowy strzelec, miał saperską, amerykańską maczetę.
Jeden z tych, co dopiero podeszli, oprócz kałacha niósł kuszę. Morderczą machinę, przeznaczoną do polowania, z kompozytowym łuczyskiem i laserowym wskaźnikiem celu.
– Nie gapić się! - przerwał dowódca. - I tak nie ma co zbierać, wszystko się spaliło. Nie trzeba było strzelać do tego drugiego, przecież by nie zwiał.
Te słowa skierowane były pod adresem chłopaka dźwigającego rurę granatnika. Rzeczywiście, był to Carl Gustav.
– Zbieramy się! Hej, Iskierko…
Młodsza dziewczyna skinęła głową.
– Unieś ręce. - Stanęła za więźniem. Poczuł dotyk zimnego metalu, coś szczęknęło, uwolnione ręce opadły.
– Dziękuję - powiedział do dziewczyny, chowającej do plecaka nożyce saperskie.
Nawet nie skinęła głową.
– Możesz iść? - spytał dowódca, wsuwając miecz do pochwy wystudiowanym, nonszalanckim ruchem, który musiał podpatrzyć na jakimś filmie samurajskim.
Wagner rozcierał nadgarstki, na których zostały gustowne bransoletki, dar amerykańskiego podatnika. Kiwnął głową bez słowa, nawet nie pytał dokąd. Wszystko jedno.
– Owszem - powiedział po chwili. - Ale nie wiem, czy szybko.
Wciskał właśnie opatrunek osobisty pod rozerwany rękaw kurtki mundurowej.
– Nie musimy się spieszyć. - Dowódca błysnął zębami. - Nie bój się, nie będziesz nas opóźniał. Zresztą to niedaleko.
– Nie musimy? - zdziwił się Wagner. Znów mógł logicznie myśleć.
– Wiem, o czym myślisz. - Dowódca roześmiał się już szerzej, pozostali zawtórowali. - Nic z tych rzeczy. Widzisz, jaki straszny burdel. Mało ich. Dzisiaj martwiliśmy się jedynie tym, czy ktoś nadjedzie. Bo szkoda tak piękny dzień zmarnować, w krzakach przesiedzieć na próżno. Ruszamy! Korin, pomożesz mu, to ostatecznie twoja zasługa…
Sprawnie sformowali kolumienkę i wtopili się w gęstniejący mrok. Szli czujni, ale rozluźnieni, widać było, że teren znają znakomicie.
Idący przed Wagnerem dowódca wyjaśniał półgłosem:
– Ci przy moście schowali się już w swoim bradleyu, do rana nosa nie wychylą. Usmażymy ich innym razem, jest ich tylko pięciu. Wzywają wsparcia, ale to na nic. Najbliższa placówka jest w Łochowie, tylko piechota, wiedzą, że nie zdążą. Za to nie wiedzą, czy wrócą. Śmigłowce mają dopiero w Wyszkowie, ale to hueye, nie wiadomo, czy w ogóle wystartują. A jak wystartują, to proszę bardzo…
Wagner nie był zaskoczony. Zauważył dwie wyrzutnie Grom, dużo lepsze od stingerów.
– A Rosjanie? - spytał tylko.
Odpowiedział mu śmiech.
– Właśnie do nich idziemy. Prosto za Bug, już niedaleko…
– Powiedz mi jeszcze jedno… - Postanowił nie dziwić się niczemu. Ostatecznie dość długo był odcięty od świata, który, jak widać, zdążył bardzo się zmienić.
– Powiedz, kim, do diabła, jesteście? Partyzantami? Oddziałem regularnej armii? Ruchem oporu?
Roześmiali się wszyscy, którzy usłyszeli pytanie.
– Gdzieś ty był? - To głos tej starszej, trochę zdyszany od marszu. Amunicja do granatnika swoje waży.
– Gdzieś ty był? - powtórzyła. - Nie wiesz? To komando. Wolne elfy. Inaczej Wiewiórki. A on, to Wilk. Słynny wilk, jak mawiają niektórzy…
koniec
1 grudnia 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Słowo dla narodu
— Jacek Dukaj

Si vi pacem, para bellum
— Janusz A. Urbanowicz

Tegoż twórcy

Czasozabijacz
— Jakub Gałka

Dziadek zawodowiec
— Artur Chruściel

Chodzące trupy
— Eryk Remiezowicz

Kontrasty
— Eryk Remiezowicz

Jak ubić debiutanta
— Grzegorz Wiśniewski

Dziedzictwo (Mała brzydka dziewczynka)
— Tomasz Pacyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.