WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Wizje alternatywne 4 |
Data wydania | grudzień 2002 |
Redakcja | Wojtek Sedeńko |
Wydawca | Solaris |
ISBN | 83-88431-47-1 |
Format | 606s. 125x195mm |
Cena | 39,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Córka łupieżcyJacek DukajCórka łupieżcy– Lie down, you’ll skin me alive, my back… – Poor you. Chropowata kora sosny rzeczywiście drapała boleśnie jej plecy, lecz Zuzanna bała się także o naszyjnik, delikatny klejnot mógł pęknąć w uderzeniach między ich ciałami, odgarniała go na bok, ale wracał, obracając się nieustannie na wszystkich swych osiach, jakby szukając kształtu stosownego dla odbicia formy ich namiętności. Odepchnęła Kamila, wstąpili w słońce. Mrugając, spojrzała ponad jego ramieniem, tam rodził się nowy cień. Nie widziała wyraźnie w blasku majowego południa, ale już była pewna i powstrzymała Kamila, który ciągnął ją na ziemię; drugą ręką złapała kołyszący się między piersiami amulet. – Popatrz. – Co? – Za tobą. Miasto weszło klinem między las i podmokły ugór popegieerowski, rozpychając przestrzeń na boki i dodając własną. Gdzieś w głębi Miasta bił dzwon, jedno potężne uderzenie na kilkadziesiąt uderzeń ludzkiego serca, i na pierwszy grzmot Kamil poderwał się jak oparzony. – Holy shit! Zdyszana jeszcze i w łaskoczących skórę strumykach chłodnego potu, wyprostowała się, a wzniesionym poziomo przedramieniem osłoniła oczy, próbując przyjrzeć się obramowanym przez słońce sylwetom budynków. Nie, to nie było to Miasto (a może - nie ta jego część), co przy cmentarzu; i żadne z uwiecznionych na zdjęciach ojca. Na przykład ten gigantyczny wiatrak zielonego gazu - zapamiętałaby przecież. – Ubieraj się - syknęła. – Co? – Ubieraj się, zaraz zacznę nagrywać i wlśnię gości. – Masz ubika? – Ono jest prawdziwe. – Czekaj, jedno opakowanie powinienem mieć w portfelu. Nie wierzył, oczywiście. – Będziesz chciał pokazać znajomym, nie zażywaj tego - przekonywała, zapinając sukienkę. Już połknął. – Cholerny Riccardo, wydoroślałby wreszcie… - mamrotał pod nosem. Zuzanna, nie czekając, zbiegła po łące ku Miastu. Była boso, zmianę nawierzchni poczuła fizycznie: oto nie stąpa już po ciepłej ziemi Małopolski, wkroczyła do obcego świata. Rrrrdummmm! Dzwon po raz piąty. Gdzie on bije? Zadarła głowę. Dziesięć metrów nad nią płynął napowietrzny strumień, błyskały w łukowatym nurcie wody czerwono-złote stworzenia - ryby? Znowu osłoniła oczy. Rrrrdummmm! Drżenie powietrza wzbudziło fale na powierzchni wodnego mostu, na zwierzętach nie zrobiło to jednak wrażenia. – Zuza! Nie obejrzała się. Nie mogła oderwać wzroku od tych ryb. Więc jednak jest tu życie! Więc nie do końca ruina! Oczywiście, może to w istocie jest zupełnie inne miasto, tamto martwe, to żywe - po architekturze, jednako ekscentrycznej, nie potrafiła przecież rozróżnić. Pierwszy telefon - przyjęła pełną lokalizację. – To jest to? - spytał Światomił, rozglądając się po rozsłonecznionym placu. - No, no. - Obrócił się ku przysadzistemu budynkowi o ruchomych ścianach, ciężkie, kamienne płyty obracały się na niewidocznych zawiasach, w jednej chwili był to bunkier, w drugiej - jasna kolumnada. - Zdaje się, że widziałem coś takiego w Australii. Zuzanna wiązała pośpiesznie włosy na karku. – Mhm, zastanów się: istnieje w gruncie rzeczy bardzo ograniczona liczba wariantów konstrukcji, która musi posiadać podłogę, dach i ściany i nadawać się przy tym do jakiegoś użytku, jeśli nie do zamieszkania. Co innego sztuka: rzeźby, malarstwo i tak dalej; ale urbanistyka wszystkich światów tlenu i węgla jest właściwie identyczna. – Całą teorię masz już gotową. Ty naprawdę sądzisz, że to kawałek obcej planety? – A stoi coś takiego gdzieś na Ziemi? – Nagrywasz? – Aha. – Potrzeba świadków niezależnych. – Wiem. Będą. Rrrrdummmm! – Skąd to tak…? Wzruszyła ramionami. – Idę na północ. Uważaj, gdzie patrzę, nie będę dla ciebie zbaczała z drogi. – Pokaż-no ten amulet. Wyjęła z dekoltu. – Nie obraca się? – Już nie. Zamknęła delikatnie klejnot w dłoni. Obłe powierzchnie były niezwykle przyjemne w dotyku, gładkie jajko wtulało się w palce. Nacisnęła lekko, czy miniastrolabium nie zmieni kształtu, ale nie - jak zamrożone. Czy rzeczywiście istniała korelacja, czy ta zabaweczka wywoływała Miasto z niebytu niczym hellraiserowa kostka? Nie chciało się jej wierzyć. – Trzeba szukać regularności - mruknął Niewyraźny. - Powtarzających się schematów. Kto to? Podbiegł do nich zdyszany Kamil. – Kamil - powiedziała. – Z kim…? - zasapał. – Nie trzeba było ubika łykać - mruknęła, chowając telefon. - Malena, poznaj Światomiła Niewyraźnego. Światomił - Malena Lato. – Miło mi. Kamil, kręcąc głową, odszedł w głąb placu, ku dwudziestometrowej abstrakcyjnej rzeźbie (mógł to też być całkowicie realistyczny wizerunek kogoś/czegoś, ale po co wybierać warianty najgorsze?). – Piknik tu sobie urządzasz, zaproś od razu całą rodzinę… – Nie wspinaj się powyżej poziomu gruntu! - krzyknęła za nim. - Złamiesz sobie kark, jak zniknie! Machnął ręką. Przygryzła wargę. Bała się o niego. Jeśli uważa, że to wszystko i tak jest jedynie wyrafinowanym lsnem, nie będzie się bał wspinać na najwyższe piętra Miasta, przekonany, że i tę wspinaczkę lśni. – Ile dokładnie trwało poprzednie objawienie? - spytał Niewyraźny, zapalając sobie papierosa. – Siedemnaście minut. – Mało czasu. Dzwoniłaś po świadków bezpośrednich? – Nie jestem pewna, czy… Ula! Daj spokój! – Chodź, musisz to zobaczyć! Dziewczynka targała ją za sukienkę, ciągnąc ku zachodniemu krańcowi placu. Malena i Światomił oczywiście nie widzieli jej, Zuzanna musiałaby narzucić swoją symulację nakorteksową na lsen gościnny, a nie chciała tego robić. Stopień realności danego bytu można zdefiniować także przez liczbę innych bytów zdolnych wejść z nim w interakcję, i Ula dostrzegalna jedynie dla Zuzanny była Ulą-prawie-nieistniejącą; jeśli - kiedy - zdecyduje się ją skasować, będzie to też stanowić zbrodnię jedynie dla Zuzanny. Sam fakt wszakże, że żywiła ona takie skrupuły, świadczył, iż Ula znajdowała się już bliżej bytu - 5/6? 6/7? 32/33? - niż Zuzanna chciała przed sobą przyznać. Tak więc prowadziła ich dwunastocalowa dziewczynka, żyjąca w wydzielonym fragmencie mózgu Zuzanny - czyli poniekąd rzeczywiście prowadziła Zuzanna, tak, jak to widzieli. Szła szybko, pragnąc wchłonąć jak najwięcej w tym czasie, który jej dano. (Dłoń zaciśnięta na spoczywającym między piersiami klejnocie). Zdawało jej się owo Miasto zupełnie innym, być może dlatego, że w innym świetle je widziała, o innej porze, z innego krajobrazu weszła i w innym nastroju; ale też istotnie były to inne budynki, inne ulice. Nie dostrzegła na przykład ani jednej ruiny. Zwierzęta w wodzie na wysokościach i rośliny wiszące - pnącza jakieś puszyste, falujące na ciepłym wietrze, wyciągnęła rękę, by dotknąć, zabrakło pół metra - i ten dzwon nieubłagany, od uderzeń którego serce wpada w arytmię, a myśli rwą się w połowie… Było to miasto opuszczone, ale jednak bez wątpienia jakoś żywe, i mijając każde skrzyżowanie, wychodząc zza rogu budynku, naprawdę spodziewała się natknąć na Nich, na Mieszkańców. Wstrzymywała oddech, wyglądała z szeroko otwartymi oczami. Co zobaczy? Kogo zaskoczy? Potwora? Anioła? Co jakiś czas unosiła głowę, by sprawdzić, jakie niebo jej patronuje w tej wędrówce - czy jeszcze ziemski błękit? Bo szczerze już wierzyła, iż jest to metropolia wyrwana z obcej planety, dokonany został nagły przeszczep przestrzeni (a może i czasu), zszyto brutalnie dwa odległe fragmenty wszechświata, szew może w każdej chwili puścić, ale póki co - rrrrdummmm! Póki co, Zuzanna zwiedza Miasto. – A jeśli zniknie razem z tobą? - niepokoiła się Malena. - Nie wchodź tak głęboko. – Może już zniknęło - mruknął Światomił, oglądając się na przebytą drogę. Zuzanna starała się iść na północ, lecz ulice nie układały tu się w liniach prostych; w perspektywie między budynkami nie wiedzieli już łąki, ni lasku. – Nie bój się, telefon jest w zasięgu - zapewniła Zuzanna, poklepując kieszeń sukienki, w której pobipywał włączony aparat. – I co, ostrzeże cię z dziesięciominutowym wyprzedzeniem? Jak szybko przebiegniesz pięćset metrów? – Skąd wiesz, że - Rrrrdummmm! Kolejny budynek był jednym wielkim akwarium, przez szklaną ścianę widzieli wielkie, węgorzowate cielska, wijące się w różowawej wodzie. Ściana zakręcała łukowato i musieli zakręcić wraz z nią. Ula podbiegła, przycisnęła nos do szyby. Kiedy jednak Zuzanna sama podeszła i dotknęła, odkryli, że żadnych ścian, żadnego szkła tu nie ma, miliony ton wody stoją w geometrycznej formie związane samą siłą kształtu, zimne krople zostały Zuzannie na opuszkach palców. Zbliżyła je ostrożnie do nosa, powąchała. Żadnego zapachu. Wystawiła język. – Zwariowałaś! - zdenerwował się Niewyraźny. - To może być wszystko! To mógł być żrący kwas, nie dotykaj tu niczego! Tylko spojrzała nań krzywo. Nie odwracając wzroku, powoli polizała palce. – Słodkie - mruknęła. – Idę przekupywać Wernerowców - rzekł sucho Światomił i wylśnił się. Malena wydęła policzek. – Ty naprawdę sądzisz - Rrrrdummmm! – To chyba gdzieś pod ziemią… - Malena uklękła i przyłożyła ucho do chodnika, nie był to ani kamień, ani metal, ani szkło, ale jakieś sztuczne tworzywo perłowej barwy, może kroniczne, nieskazitelnie gładkie i niepokojąco chłodne pod stopami Zuzanny. Zakręt dalej, na fontannie jak rozdarte płuco, przysiadł wróbel. Fontanna była czynna, wachlarze zimnych kropel spadały na plac, woda spływała rzeźbionymi w posadzce rowkami ku asymetrycznym basenom. Zuzanna obeszła plac dokoła i wtedy dojrzała koślawe litery nasprayowane czerwoną farbą na białym kamieniu wodotrysku. POSZEDŁEM SPRAWDZIĆ F, DZWOŃ NA ZAMEK - głosił angielski napis. Niżej, drobnymi literami: ROZ. CIĘ SZUKAŁ, NADAL WISISZ MI DWA PATYKI. Zuzanna odruchowo rozglądnęła się po placu i otaczających go budynkach (jeden z nich był trójkątną wieżą wysoką na pół kilometra, kręciło się w głowie od patrzenia ku jej szczytowi). W istocie ten napis mógł mieć kilkadziesiąt lat. Kiedy wynaleziono spray? Było głupotą sądzić, że jest pierwszym człowiekiem, jaki postawił nogę w Mieście. Choć to bardzo romantyczna myśl. – Możesz porównać? - spytała Malena. – Co? – Jeśli masz - Rrrrdummmm! – Co mówiłaś? – Eee… – To nie jest charakter pisma mojego ojca - stwierdziła Zuzanna, wyjmując pobipujący wciąż telefon. - Ale nasz detektyw samorodny z łatwością zbierze próbki pisma wszystkich pracowników Instytutu Wernera. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Moc generowania sensów
— Jacek Dukaj
Konsekwencje wyobraźni
— Jacek Dukaj
Kilka uwag o wzlocie i upadku fantastyki naukowej
— Jacek Dukaj
Aguerre w świcie
— Jacek Dukaj
SF bez taryfy ulgowej
— Jacek Dukaj