Prezentujemy fragment objętej patronatem Esensji powieści Neila Gaimana „Chłopaki Anansiego”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa MAG.
Neil Gaiman
Chłopaki Anansiego
Prezentujemy fragment objętej patronatem Esensji powieści Neila Gaimana „Chłopaki Anansiego”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa MAG.
Neil Gaiman
‹Chłopaki Anansiego›
Było późne popołudnie. Zostali sami.– Gdzie będziesz nocował? – spytała pani Higgler.
– Miałem zamiar wynająć pokój w motelu – odparł GrubyCharlie.
– Mimo że masz tu dla siebie calusieńką sypialnię i calusieńki dom parę ulic stąd? Nawet go jeszcze nie obejrzałeś. Moim zdaniem twój ojciec chciałby, żebyś się tam zatrzymał.
– Wolę być sam. Zresztą źle bym się czuł w domu mojego taty.
– Cóż, to nie moje pieniądze wyrzucisz w błoto. Wiesz chyba, że i tak będziesz musiał zadecydować, co zrobić z domem twojego ojca? I wszystkimi jego rzeczami?
– Nie obchodzi mnie to – odrzekł Gruby Charlie. – Możemy urządzić wyprzedaż garażową. Wystawić wszystko na eBayu. Wywieźć na wysypisko.
– Co to za gadanina? – Pani Higgler grzebała chwilę w kuchennej szufladzie, w końcu wyciągnęła klucz do drzwi frontowych zaopatrzony w dużą, papierową wizytówkę. – Kiedy się przeprowadzał, dał mi zapasowy klucz – oznajmiła. – Na wypadek, gdyby go zgubił albo zamknął w środku, czy coś takiego. Mawiał często, że zgubiłby własną głowę, gdyby nie to, że jest przymocowana do szyi. Kiedy sprzedał dom obok, powiedział mi: „Nie martw się, Callyanne, nie odejdę daleko”. Mieszkał w tym domu odkąd pamiętałam, ale nagle uznał, że jest za duży i musi się przeprowadzić…
Nie milknąc nawet na chwilę, poprowadziła go do krawężnika i zawiozła kilka ulic dalej swą rudobrązową furgonetką. W końcu dojechali do parterowego, drewnianego domu. Otworzyła drzwi wejściowe i znaleźli się w środku. Wewnątrz unosił się znajomy zapach – słodkawy, jakby ostatnio pieczono w kuchni czekoladowe ciasteczka. Było też stanowczo za gorąco. Pani Higgler poprowadziła ich do małego salonu i włączyła okienny klimatyzator. Urządzenie zagrzechotało, zadygotało, zapachniało jak mokry owczarek i zaczęło mielić ciepłe powietrze.
Wokół sfatygowanej kanapy, którą Gruby Charlie pamiętał z dzieciństwa, piętrzyły się stosy książek. Dostrzegł też zdjęcia w ramkach. Jedno, czarno-białe, przedstawiało matkę Grubego Charliego, gdy była jeszcze młodą kobietą. Miała wysoko upięte włosy, lśniące i czarne, i sukienkę z błyszczącego materiału. Obok stało zdjęcie samego Grubego Charliego w wieku pięciu, sześciu lat. Pozował na nim przed lustrem w drzwiach, toteż na pierwszy rzut oka zdawało się, że z fotogra.i spogląda na nich z powagą dwóch małych Grubych Charliech.
Gruby Charlie podniósł książkę ze stosu. Traktowała o włoskiej architekturze.
– Interesował się architekturą?
– O tak. To była jego pasja.
– Nie miałem pojęcia.
Pani Higgler wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk kawy. Gruby Charlie otworzył książkę i na stronie tytułowej ujrzał nakreślone wyraźnym pismem nazwisko ojca. Zamknął ją szybko.
– W ogóle go nie znałem – rzekł. – Nie tak naprawdę.
– Niełatwo go było poznać. Znałam go – ile? – prawie sześćdziesiąt lat i ja także go nie poznałam.
– Musi go pani pamiętać z czasów, gdy był chłopcem.
Pani Higgler zawahała się. Przez chwilę milczała, zatopiona we wspomnieniach.
– Pamiętam go z czasów, gdy ja byłam dziewczynką – odparła bardzo cicho.
Gruby Charlie poczuł, że powinien zmienić temat, wskazał zatem szybko fotogra.ę matki.
– Ma tu zdjęcie mamy.
Pani Higgler siorbnęła głośno.
– Zrobili je na statku – oświadczyła – zanim jeszcze się urodziłeś. Na jednym z tych statków, na których można było zjeść obiad i wypłynąć trzy mile poza wody terytorialne, a potem zaczynał się hazard. Później wracali. Nie wiem, czy wciąż istnieją takie statki. Twoja matka mówiła, że wtedy po raz pierwszy w życiu jadła stek.
Gruby Charlie próbował sobie wyobrazić, jak wyglądali jego rodzice, nim się urodził.
– Zawsze był z niego przystojniak – oznajmiła pani Higgler, zupełnie jakby czytała mu w myślach. – Do samego końca. Miał uśmiech, od którego dziewczynom miękły kolana, i ubierał się bardzo elegancko. Wszystkie kobiety go kochały.
Gruby Charlie znał odpowiedź, nim jeszcze zadał pytanie.
– A pani…?
– Jak możesz pytać o coś takiego szanowaną wdowę? – Znowu pociągnęła łyk kawy. Gruby Charlie czekał na odpowiedź. – Pocałowałam go – powiedziała w końcu. – Bardzo, bardzo dawno temu, nim jeszcze poznał twoją matkę. Umiał świetnie całować. Miałam nadzieję, że mnie odwiedzi, znów zaprosi na tańce. Zamiast tego zniknął. Nie było go… ile? Rok, dwa? A kiedy wrócił, byłam już żoną pana Higglera, a on sprowadził twoją matkę. Poznał ją na wyspach.
– Żałowała pani?
– Byłam mężatką. – Kolejny łyk kawy. – A zresztą nie można go było nienawidzieć, nie można się było nawet tak naprawdę na niego złościć. No i kiedy na nią patrzył… Do diabła, gdyby kiedykolwiek tak na mnie spojrzał, umarłabym ze szczęścia. Wiesz, że na ich ślubie byłam druhną twojej matki?
– Nie miałem pojęcia.
Klimatyzator zaczął wyrzucać z siebie chłodne powietrze, wciąż jednak pachniało ono mokrym owczarkiem.
– Myśli pani, że byli szczęśliwi?
– Z początku tak. – Uniosła wielki plastikowy kubek. Już miała napić się kawy, ale nagle zmieniła zdanie. – Z początku. Jednak nawet ona nie potra.ła zbyt długo zatrzymać go przy sobie. Miał tyle pracy. Twój ojciec miał mnóstwo zajęć. Gruby Charlie usiłował zgadnąć, czy pani Higgler nie żartuje sobie z niego; bez skutku. W każdym razie nie uśmiechała się. – Mnóstwo zajęć? Niby jakich? Wędkowanie z mostu, gra w domino na werandzie? Czekanie na nieunikniony wynalazek karaoke? Wcale nie był zajęty. Odkąd go znałem, nie przepracował ani jednego dnia.
– Nie powinieneś mówić takich rzeczy o swoim ojcu!
– Ale to prawda. Był nicponiem. Marnym mężem i marnym ojcem.
– Oczywiście – przytaknęła żarliwie pani Higgler. – Ale nie możesz osądzać go jak człowieka, Gruby Charlie. Musisz pamiętać, że twój ojciec był bogiem.
– Bogiem wśród ludzi?
– Nie, po prostu bogiem. – Wymówiła te słowa bez żadnego nacisku, równie spokojnie i beznamiętnie, jakby powiedziała „był cukrzykiem” albo po prostu „był czarny”.
Gruby Charlie bardzo chciał zażartować, lecz wyraz oczu pani Higgler sprawił, że nagle nie potra.ł wymyślić niczego zabawnego.
– Nie był bogiem – rzekł cicho. – Bogowie są niezwykli, wyjątkowi, mityczni. Czynią cuda i tak dalej.
– Zgadza się. Nie powiedziałybyśmy ci póki żył, ale teraz, gdy odszedł, w niczym to nie zaszkodzi.
– Nie był bogiem. Był moim ojcem.
– Można być jednym i drugim – odparła. – To się zdarza. Zupełnie jakbym sprzeczał się z wariatką, pomyślał Gruby Charlie. Zrozumiał, że powinien się zamknąć, ale jego usta miały inne zdanie. W tej chwili właśnie mówiły:
– Proszę posłuchać. Gdyby mój ojciec był bogiem, miałby boskie moce.
– I miał, tyle że rzadko się nimi posługiwał. Poza tym był stary. A zresztą, jak myślisz, jakim cudem udawało mu się przeżyć bez pracy? Kiedy potrzebował pieniędzy, grał na loterii albo wybierał się do Hallendale i obstawiał psy albo konie. Nigdy nie wygrywał zbyt dużo, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Tylko tyle, żeby przeżyć.
Gruby Charlie w całym swym życiu ani razu niczego nie wygrał, absolutnie niczego. W najróżniejszych zakładach biurowych, w których uczestniczył, mógł zawsze liczyć na to, że jego koń nie wyjdzie z bramki, wybrana drużyna spadnie do ligi, o której nawet nikt nie słyszał, na sportowe cmentarzysko słoni. To go wkurzało.
– Jeśli mój ojciec był bogiem, a dodam, że w żadnym razie nie przyjmuję tego do wiadomości, czemu ja także nie jestem bogiem? Twierdzi pani przecież, że jestem synem boga? Tak?
– Oczywiście.
– Czemu zatem ja nie potrafię obstawiać wygrywających koni, czarować ani czynić cudów?
Pociągnęła nosem.
– To wszystko odziedziczył twój brat.
Gruby Charlie odkrył, że się uśmiecha. Odetchnął głęboko. A zatem to jednak był dowcip.
– Ach, pani Higgler. Wie pani przecież, że ja nie mam brata.
– Oczywiście, że masz. To ty i on, na tym zdjęciu. Choć wiedział co na nim widnieje, Gruby Charlie zerknął na fotografię. Staruszka oszalała. Po prostu dostała świra.
– Pani Higgler – rzekł możliwie najłagodniej. – To ja, tylko ja, w dzieciństwie, i lustrzane drzwi. Stoję obok nich. To ja i moje odbicie.
– To ty, a także twój brat.
– Nigdy nie miałem brata.
– Oczywiście, że miałeś, i wcale za nim nie tęsknię. Ty zawsze byłeś tym dobrym, a on stale sprawiał kłopoty. – Nim Gruby Charlie zdążył cokolwiek powiedzieć, dodała: – Odszedł stąd, gdy byłeś bardzo mały.