Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Brzezińska
‹Plewy na wietrze›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPlewy na wietrze
Data wydania24 października 2006
Autor
Wydawca RUNA
CyklSaga o zbóju Twardokęsku
ISBN83-89595-28-1
Format576s. 125×185mm
Cena34,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Plewy na wietrze. Fragment 4

Esensja.pl
Esensja.pl
Anna Brzezińska
1 2 »
Zapraszamy do lektury czwartego i ostatniego fragmentu 12 rozdziału powieści Anny Brzezińskiej „Plewy na wietrze”. Jest to poprawiona i rozszerzona wersja pierwszego tomu „Sagi o zbóju Twardokęsku” (pierwsza jego wydanie nosiło tytuł „Zbójecki gościniec”). Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa RUNA.

Anna Brzezińska

Plewy na wietrze. Fragment 4

Zapraszamy do lektury czwartego i ostatniego fragmentu 12 rozdziału powieści Anny Brzezińskiej „Plewy na wietrze”. Jest to poprawiona i rozszerzona wersja pierwszego tomu „Sagi o zbóju Twardokęsku” (pierwsza jego wydanie nosiło tytuł „Zbójecki gościniec”). Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa RUNA.

Anna Brzezińska
‹Plewy na wietrze›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPlewy na wietrze
Data wydania24 października 2006
Autor
Wydawca RUNA
CyklSaga o zbóju Twardokęsku
ISBN83-89595-28-1
Format576s. 125×185mm
Cena34,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
– Jest taki alchemik w Książęcych Wiergach – odpowiedziała wreszcie z westchnieniem. – Lat temu parę przypałętał się nie wiedzieć skąd i teraz mistrzem Szmudruchem go zowią. Kupczykowie wielce go poważają, bo umny podobno niezmiernie i osobliwą ma do rzemiosła smykałkę, więc im raz po raz coś w foluszu czy garbarni podpowie. Syn mój, przez te tkalnicze warsztaty nieledwie będąc opętany, zrazu dobrym słowem i obietnicą sowitego zarobku próbował go do siebie przywabić. Ale hultaj odmówił. – Ze złością stuknęła w stół srebrną łyżeczką. – Miał jednak ucznia, co o nim wszyscy mówili, że zdolny nad podziw i wkrótce samego mistrza geniuszem przewyższy. Tedy syn go przekonał, że lepszy los sobie zgotuje, jeśli we własnej pracowni osiądzie. I chytry chłopak czmychnął z Wiergów do naszych włości.
– Nader zmyślnie – pochwalił Przemęka. – Dopiero się kupczykowie zżymali.
Ale gospodyni wcale nie wyglądała na zadowoloną.
– Et, co tu waszmość prawisz? – fuknęła. – Nie należało się w ogóle brać do tego kupieckiego interesu. Bo chłopak, owszem, przylazł i ponoć wielce był wprawny w tym alchemickim fachu. Po warsztatach chodzili, krosna badali, aż z tego badania do takiej komitywy przyszli, że alchemik pod pańskim dachem sypiał, z państwem jadał i z nimi w karecie jeździł! – urwała, posapując przez nos z oburzenia. – Głowę synowi do reszty zamącił. Machiny nowe budował, dźwignie jakoweś, pedały i przekładnie sporządzał. Zresztą kto by się w tym wszystkim wyrozumiał? Dość, że tkalnię szykował, jakoby do klatki podobną, co by w niej tkacz siedział i jeno te pedały przyciskał, a sukno sam warsztat robił. Ot, ludzka pustota. – Machnęła ręką, by uciąć dalsze pytania.
– Ale je zbudowali? – odezwał się z niedowierzaniem książę. – I prawdziwie tkało?
Pani popatrzyła na niego wyniośle.
– A skądże mam wiedzieć? Przecież mnie nie korciło tę nikczemność oglądać. Coś wszelako sklecili, bo radość w domostwie nastała, syn jak paw dumny chodził. A w dwie niedziele później majstrowie z petycyją przyleźli, by te nowe warsztaty precz wywlec, bo się tkacze burzą, że przez machiny bezbożne, co bez ustanku pracują, dla nich zajęcia zbraknie. Wprawdzie syn delegację przepędził, lecz już następnej nocy ogień tkalnie strawił. Jeden z tego pożytek – surowo zacisnęła wargi – że się w pożarze i alchemik uwędził. Szkoda jeno, że tak późno.
Przemęka wymienił z księciem ukradkowe, rozbawione spojrzenie. Stara dama aż kipiała niechęcią.
– Widzę, że straszliwie wam zalazł za skórę, skoro mu i po zgonie nie odpuściliście – spróbował zażartować wojownik.
Staruszka przechyliła głowę i starannie upchnęła pod czarnym wdowim czepcem jakiś niesforny włosek.
– Chamstwo się nie powinno z lepszymi od siebie mieszać. Wszak sami waszmościowie rozumiecie, że z tego nieszczęście być musi. I u nas było.
– Można pobudować nowe warsztaty – zauważył z przekorą Przemęka. – Drewna po lasach dosyć.
– Furda mi te warsztaty! – uniosła się. – Przestańcież waszmościowie w kółko o nie pytać. O gorszą przewinę chodzi. O naszą Perkotkę.
– A cóżże ona ma z tym wspólnego? – zadziwił się najemnik. – Nie powiadajcie mi, że panna też powzięła skłonność do tkalni i przekładni.
– Nie… – Starowinka urwała i patrzyła bystro na gości, szacując, jak wiele im rzec, a co zataić. – Ale przyznacie, że z młodym i gładkim alchemikiem już insza sprawa.
Przemęka spuścił oczy i grzebał łyżką w misce, usiłując nabrać pojedyncze jagły. Nie wiedział, jak skwitować owo niezwykłe wyznanie.
– Domowa to troska i zgoła wstydliwa – ciągnęła gospodyni. – Nigdy bym nią waszmościom głowy nie zaprzątała, gdyby mi dziewka nie wyjawiła, że już wam moja synowa słodzić po drodze zaczęła i w gościnę zapraszać. A nie jest rzeczą godziwą fortelem uczciwych ludzi zwodzić – opuściła łokcie na stół, podparła brodę na dłoniach i nie odejmowała spojrzenia od twarzy Przemęki – zwłaszcza jeśli się im wiele zawdzięcza. Dlatego w oczy wam rzeknę, że alchemik zbałamucił dziewczynę, z dworuśmy ją wywieźli i w głuszy trzymamy, póki nie zlegnie. Potem się dziecko uposaży jak trzeba i jakiejś poczciwej, bezdzietnej rodzinie odda na wychowanie, coby mu krzywda nie była, a kiedy do lat przyjdzie, urząd jakiś się mu wynajdzie i ziemię nada.
– Wielce szlachetny postępek – pochwalił wojownik.
Wiedział skądinąd, że w wielu szlachetnych rodach bękarcięta chowano w czeladnej izbie lub w stajniach, między psami, a kiedy tylko od ziemi odrosły, wyprawiano precz z bochnem chleba i połciem słoniny w zawiniątku na plecach.
– Gdzieżby tam szlachetny – odparła ze smutkiem. – Nigdy sobie nie wybaczę, żem tej sieroty nie upilnowała i przed nieszczęściem nie ustrzegła. Ale dla tej tylko przyczyny o naszej zgryzocie prawię, żebyście waszmościowie wiedzieli, że nie dla was Perkotka. Bo synowa moja, choć wielce zacna niewiasta, wstyd próbuje co prędzej zmazać i pannę z domu odesłać, żeby jej swym grzechem w oczy nie kłuła. A ja nie dozwolę! – Zacisnęła zęby. – Nie weźmie jej byle przygodny golec, co się na drodze trafi!
Przemęka poruszył się niespokojnie na krześle, bo nie chciał się ze starowinką swarzyć, lecz jej ostatnie słowa były obcesowe, wręcz obraźliwe.
– Czas nam jechać. – Zebrał z ławy czapkę. – Kornie za gościnę dziękujemy waćpani.
Gospodyni uśmiechnęła się nieoczekiwanie. Uśmiech ten rozjaśnił całą jej twarz, wygładził zmarszczki i sięgnął aż do oczu, gdzie wypełzłe niebieskie tęczówki błysnęły przelotnie czystym błękitem – za młodu, a zapewne i długo później, musiała być piękną kobietą.
– Czy macie mnie za głupią, waszmościowie? – odezwała się miękkim szeptem, wychylając się ku nim nad stołem. – Czy nie zastanowiło was, dlaczego się wam z godności nie opowiadam, ni was o imię nie pytam, jak obyczaj każe, kiedy się kogoś w dom prosi?
Na jej ustach nadal błąkał się nikły grymas rozbawienia i siwowłosy wojownik poczuł, jak nieprzyjemny dreszcz pełznie mu wzdłuż grzbietu.
– Co kraj, to obyczaj, pani. – Książę podniósł głowę znad miski i również uśmiechnął się nieznacznie. Mówił teraz starannie, a z jego głosu bez śladu zniknęło turzniańskie przeciąganie wyrazów. – My tu okolicy nie znamy.
Niepokój Przemęki wzmógł się jeszcze bardziej. Zgadywał już, co się stało.
– Tuszę, że będzie wam dany czas, abyście ją poznali. – Gospodyni, wciąż półgłosem, zwracała się teraz tylko do Koźlarza. – Pomówiliśmy sobie, jak pani we dworze z turzniańską szlachtą. Służba, co nasłuchuje pod drzwiami, wszystko zaświadczyć może. Lecz pozwólcie teraz, że jak zwyczajna babka kilka słów rzeknę wybawicielom, z rodu ni imienia nieznanym, moich ukochanych krewniaczek. Otóż za kuchniami znajdziecie w ostrokole furtkę, a za nią kmiotek z końmi czeka. Chłopina jest stary sługa, jeszcze z tych, co ich tutaj mąż mój nieboszczyk osadzał. Przeprowadzi was wiernie do Wiergów czy gdzie tam jedziecie. – Machnęła ręką, widząc, że Przemęka zbiera się do odpowiedzi. – Nic mi więcej nie mówcie. Nie przystoi mi wiedzieć.
– Dlaczego? – zapytał niemal bezdźwięcznie książę. – Dlaczego to czynicie, pani?
– Bom stara! – Zaśmiała się. – Dość stara, by chęci swej folgować i nie bać się niebezpieczeństw. Nadto… – zawahała się. – Był tu dwie niedziele temu kapłan z żalnickiej dziedziny, a trzeba wam wiedzieć, że synowa moja po tamtej stronie granicy posiadłości ma zacne i w przyjaźni z nimi żyje. Lepiej tedy, byście nie czekali we dworcu, aż się z tego polowania na zbójów wróci. Jeśli – dodała jeszcze ciszej – prawdziwie jeno o polowanie na zbójów idzie.
Książę podniósł się od stołu i sięgnął po miecz, który odpasany, spoczywał na stołeczku.
– Tak i mnie się zdaje – rzekł. – Niech wam bogowie nagrodzą, pani.
Staruszka jednak powstrzymała go. Dała gestem znak, aby się przybliżył, i wyciągnęła dłoń ku rękojeści miecza.
– Pomnę – wyszeptała, gładząc gałkę – kiedy mnie, dziecięciem jeszcze, ojciec do Rdestnika zawiózł. Wojowaliśmy wtedy z żalnickim władcą, a on w poselstwie jechał. I jakoby dziś pomnę miecz, który noszono przed kniaziem… Niech was bogowie prowadzą, panie.
Koźlarz delikatnie zabrał ostrze, nie usiłując dłużej udawać, że ma się za pośledniejszego stanem. Przemęka wszakże, powodowany impulsem, który sam nie do końca rozumiał, przyklęknął przed starą panią i ucałował jej palce, pokryte siną siateczką żył. Uśmiechając się znowu, położyła mu dłoń na głowie, jakby udzielając błogosławieństwa.
– Niełatwa to rzecz na młodych mieć uważanie – powiedziała, po czym przywołała służebną, aby wywiodła ich na dziedziniec, gdzie srodze zeźlony kapłan przechadzał się już przed gankiem.
Tego samego dnia, kiedy obozowali w osłoniętym od wiatru wądole, a od posłania Kostropatki dobiegało już błogie chrapanie, Przemęka uniósł się na łokciu i popatrzał na księcia. Koźlarz nie spał, siedział przy dogasającym ogienku, a ostatnie płomyki rzucały zmienne cienie na jego twarz, wyostrzając rysy i pogłębiając bruzdy pod oczami.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Fantasy panoramiczna
— Eryk Remiezowicz

Plewy na wietrze. Fragment 3
— Anna Brzezińska

Plewy na wietrze. Fragment 2
— Anna Brzezińska

Plewy na wietrze. Fragment 1
— Anna Brzezińska

Fenomen literatury lekkiej
— Artur Długosz

Z tego cyklu

Plewy na wietrze. Fragment 3
— Anna Brzezińska

Plewy na wietrze. Fragment 2
— Anna Brzezińska

Plewy na wietrze. Fragment 1
— Anna Brzezińska

Tegoż twórcy

Wiedźmie kłamstwa
— Anna Nieznaj

Królewny i karliczka
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Gdzie diabeł nie może, tam wiedźmę pośle
— Magdalena Kubasiewicz

Oczy błękitne jak niebo
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Styczeń 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Jak dawniej nie będzie
— Jędrzej Burszta

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Kołatka w kształcie łba kota czyli o tym, że nic się nie kończy
— Karina Murawko-Wiśniewska

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.